Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2018
Dystans całkowity: | 237.99 km (w terenie 50.00 km; 21.01%) |
Czas w ruchu: | 12:39 |
Średnia prędkość: | 18.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 33.70 km/h |
Suma podjazdów: | 420 m |
Suma kalorii: | 420 kcal |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 79.33 km i 4h 13m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 31 lipca 2018
Wokół jeziora Śniardwy - Mazury - dzień IV
W poniedziałek 30. lipca nie jeździłem. Do południa siedziałem przy laptopie. Miałem dwadzieścia kilka telefonów związanych z pracą :-) We wtorek od rana było to samo. Ale spakowałem rower do bolida i pojechałem do miejscowości Nowe Guty, skąd miałem rozpocząć trasę wokół Śniardw.
Rzut oka na Śniardwy właśnie z Nowych Gut (czy Gutów)...
Pierwsze 14km to istna masakra. Dzwonili z pracy 9 razy, następne 9 razy się zgubiłem. Tradycyjne świetne oznaczanie szlaku po polsku po raz kolejne dało o sobie znać.
Potem było już nieco lepiej.
Trasa często przebiegała w odległości dobrych kilku kilometrów od jeziora. W zasadzie zbliżałem się do samego brzegu jedynie kilka razy, jak tu:
Kilka razy dojeżdżałem do podobnych kampingów.
Bywało też lekko pod górkę:
Śniardwy z innej perspektywy:
A tutaj:
z miejscowości Niedźwiedzi Róg.
Za Niedźwiedzim Rogiem odpoczywam chwilę w przydrożnej knajpie.
A tu Ruciane-Nida i kanał łączący dwa jeziora.
Za Rucianem następne dwadzieścia kilka kilometrów to jazda lasem, z reguły po szutrze. Mimo, że jadę lasem, upał jest odczuwalny.
Tu już Mikołajki:
Mikołajki to ładne miasto. Jest tu sporo turystów. Na koncie mam już ok 70km, szukam knajpy. Obiad jem w pizzerii. Pizza z szynką i rucolą jest świetna.
Powrót do Nowych Gut do najciekawszych nie należy. Trasa prowadzi z dala od jeziora, oczywiście bywają kłopoty z jej oznaczeniem, muszę dość często zatrzymywać się i sprawdzać gdzie jestem. Widoki czasem fajne.
Tu jakiś stary i zaniedbany cmentarz.
A to już finał, czyli Nowe Guty.
Trasę oceniam tak sobie. Technicznie niezbyt trudna, często prowadziła asfaltem lub szutrem, słabo oznakowana i czasem nudna. Ale gdy już doprowadzała do samych Śniardw, widoki były super.
To był mój ostatni dzień na Mazurach. Następnego dnia zadzwoniłem do dyrektora i powiedziałem, że wracam (telefony tego dnia od razu się skończyły). Szkoda, miałem w planach jeszcze wizytę w okolicach Gołdapi i trasę o podobnej długości, a na niej mazurska piramida oraz słynne akwedukty. No ale wróciłem, bo dopiero co przeniosłem się do nowo powstałej firmy i roboty było masę. Gdybym miał wykupione wczasy, nie wróciłbym, ale w tej sytuacji nie miałem żadnych zobowiązań. A temat Mazurów trzeba będzie zakończyć w przyszłości. Są to fajne rejony do jazdy rowerem. Oczywiście polska tradycja z oznakowaniem szlaków jest tu dotrzymana, ale z pomocą gps da się jeździć.
Rzut oka na Śniardwy właśnie z Nowych Gut (czy Gutów)...
Pierwsze 14km to istna masakra. Dzwonili z pracy 9 razy, następne 9 razy się zgubiłem. Tradycyjne świetne oznaczanie szlaku po polsku po raz kolejne dało o sobie znać.
Potem było już nieco lepiej.
Trasa często przebiegała w odległości dobrych kilku kilometrów od jeziora. W zasadzie zbliżałem się do samego brzegu jedynie kilka razy, jak tu:
Kilka razy dojeżdżałem do podobnych kampingów.
Bywało też lekko pod górkę:
Śniardwy z innej perspektywy:
A tutaj:
z miejscowości Niedźwiedzi Róg.
Za Niedźwiedzim Rogiem odpoczywam chwilę w przydrożnej knajpie.
A tu Ruciane-Nida i kanał łączący dwa jeziora.
Za Rucianem następne dwadzieścia kilka kilometrów to jazda lasem, z reguły po szutrze. Mimo, że jadę lasem, upał jest odczuwalny.
Tu już Mikołajki:
Mikołajki to ładne miasto. Jest tu sporo turystów. Na koncie mam już ok 70km, szukam knajpy. Obiad jem w pizzerii. Pizza z szynką i rucolą jest świetna.
Powrót do Nowych Gut do najciekawszych nie należy. Trasa prowadzi z dala od jeziora, oczywiście bywają kłopoty z jej oznaczeniem, muszę dość często zatrzymywać się i sprawdzać gdzie jestem. Widoki czasem fajne.
Tu jakiś stary i zaniedbany cmentarz.
A to już finał, czyli Nowe Guty.
Trasę oceniam tak sobie. Technicznie niezbyt trudna, często prowadziła asfaltem lub szutrem, słabo oznakowana i czasem nudna. Ale gdy już doprowadzała do samych Śniardw, widoki były super.
To był mój ostatni dzień na Mazurach. Następnego dnia zadzwoniłem do dyrektora i powiedziałem, że wracam (telefony tego dnia od razu się skończyły). Szkoda, miałem w planach jeszcze wizytę w okolicach Gołdapi i trasę o podobnej długości, a na niej mazurska piramida oraz słynne akwedukty. No ale wróciłem, bo dopiero co przeniosłem się do nowo powstałej firmy i roboty było masę. Gdybym miał wykupione wczasy, nie wróciłbym, ale w tej sytuacji nie miałem żadnych zobowiązań. A temat Mazurów trzeba będzie zakończyć w przyszłości. Są to fajne rejony do jazdy rowerem. Oczywiście polska tradycja z oznakowaniem szlaków jest tu dotrzymana, ale z pomocą gps da się jeździć.
- DST 105.41km
- Teren 20.00km
- Czas 06:03
- VAVG 17.42km/h
- VMAX 29.20km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 180kcal
- Podjazdy 180m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 lipca 2018
Mazury - dzień 2 - szlakiem dziwnych miejscowośc
Drugiego dnia pobytu na Mazurach, początkowo nie chciało mi się nic. Ale później zaczęło się trochę chcieć.
Wyszło jakoś tak, że śmialiśmy z nazw okolicznych miejscowości, więc jak już wyruszyłem na trasę, postanowiłem kierować się tak, żeby troszkę tych miejscowości objechać...
Pierwszym celem były Stare Juchy. Skąd taka nazwa? Ano dosłowne tłumaczenie z niemieckiego. Przed wojną wieś nazywała się Alte Jucha...
Żeby dotrzeć do Starych Juch(ów), musiałem przejechać ok 20km.
Tego typu budynków w okolicy jest sporo. Pozostałości po Prusach Wschodnich.
No dobra, ale mamy w końcu pierwszy cel:
W Starych Juchach jest coś w stylu parku, na środku mamy jakiś pomnik
Zbyt długo tu nie siedzę, bo i po co. A zaraz za Starymi Juchami zaczynają się górki. Nie wiem, dlaczego bikemap podaje jedynie 130m wzniesień, a na wycieczce wokół Śniardw (to później) 180, miałem wrażenie, że wokół Śnardw jechałem raczej po płaskim, a tu przeciwnie - było sporo wzniesień.
Wąskie mazurskie dróżki, mają nawierzchnię asfaltową o z reguły fatalnym stanie. Wiją się one po niewielkich wzgórzach i dzięki drzewom porastającym ich pobocza prezentują się bardzo malowniczo.
Jest następna ciekawa wioska
Dalej mamy Nowe Krzywe, ale tam się nie zatrzymuję na fotkę.
Później mamy zarówno ładne miejscówki:
Jak i takie perełki:
W miejscowości, w której znajduje się ten budynek - Skomacku Wielkim (swoją drogą też fajna nazwa) mylę drogi i ląduję w czymś zwanym Ostrowem. Jest to zespół ruder, będący wcześniej PGR'em. Ludzi tam sporo, dlatego nie robię zdjęć, żeby ich nie denerwować :-) Są zresztą bardzo uprzejmi, tłumaczą mi dalszą drogę.
Tymczasem zaczyna się chmurzyć. Co jakiś czas na postojach patrzę na radary burzowe na telefonie. Dwa razy mijam burzowe chmury w niewielkiej odległości.
Docieram do kolejnego celu:
W Suczkach otwarty jest sklep.
Po raz kolejny chmurzy się i wygląda to nieciekawie. Postanawiam poczekać na przystanku.
I po raz trzeci tego dnia, omijam burzę. Jadę szybko na bazę, omijam ostatni zaplanowany cel - miejscowość o nazwie "Barany".
Po drodze mam znowu Ełk. Gdy wjeżdżam do miasta, zaczyna padać. Gdy dojeżdżam do jeziora Ełckiego - leje.
W knajpce zamawiam obiad, gdy nadchodzi już poważna burza.
Zastanawiam się jak zjem zamówioną rybkę - w tej knajpce nie ma wnętrza. Na szczęście burza trwa jakieś 5 minut. Potem już tylko leje. Kilkaset metrów ode mnie piorun trafia kobietę. Ląduje ona w szpitalu, na szczęście nic poważnego jej się nie stało.
Po zjedzeniu rybki wracam na bazę przy mocnym deszczu.
Trzy razy oszukałem przeznaczenie, ale do czterech razy sztuka :-)
Wyszło jakoś tak, że śmialiśmy z nazw okolicznych miejscowości, więc jak już wyruszyłem na trasę, postanowiłem kierować się tak, żeby troszkę tych miejscowości objechać...
Pierwszym celem były Stare Juchy. Skąd taka nazwa? Ano dosłowne tłumaczenie z niemieckiego. Przed wojną wieś nazywała się Alte Jucha...
Żeby dotrzeć do Starych Juch(ów), musiałem przejechać ok 20km.
Tego typu budynków w okolicy jest sporo. Pozostałości po Prusach Wschodnich.
No dobra, ale mamy w końcu pierwszy cel:
W Starych Juchach jest coś w stylu parku, na środku mamy jakiś pomnik
Zbyt długo tu nie siedzę, bo i po co. A zaraz za Starymi Juchami zaczynają się górki. Nie wiem, dlaczego bikemap podaje jedynie 130m wzniesień, a na wycieczce wokół Śniardw (to później) 180, miałem wrażenie, że wokół Śnardw jechałem raczej po płaskim, a tu przeciwnie - było sporo wzniesień.
Wąskie mazurskie dróżki, mają nawierzchnię asfaltową o z reguły fatalnym stanie. Wiją się one po niewielkich wzgórzach i dzięki drzewom porastającym ich pobocza prezentują się bardzo malowniczo.
Jest następna ciekawa wioska
Dalej mamy Nowe Krzywe, ale tam się nie zatrzymuję na fotkę.
Później mamy zarówno ładne miejscówki:
Jak i takie perełki:
W miejscowości, w której znajduje się ten budynek - Skomacku Wielkim (swoją drogą też fajna nazwa) mylę drogi i ląduję w czymś zwanym Ostrowem. Jest to zespół ruder, będący wcześniej PGR'em. Ludzi tam sporo, dlatego nie robię zdjęć, żeby ich nie denerwować :-) Są zresztą bardzo uprzejmi, tłumaczą mi dalszą drogę.
Tymczasem zaczyna się chmurzyć. Co jakiś czas na postojach patrzę na radary burzowe na telefonie. Dwa razy mijam burzowe chmury w niewielkiej odległości.
Docieram do kolejnego celu:
W Suczkach otwarty jest sklep.
Po raz kolejny chmurzy się i wygląda to nieciekawie. Postanawiam poczekać na przystanku.
I po raz trzeci tego dnia, omijam burzę. Jadę szybko na bazę, omijam ostatni zaplanowany cel - miejscowość o nazwie "Barany".
Po drodze mam znowu Ełk. Gdy wjeżdżam do miasta, zaczyna padać. Gdy dojeżdżam do jeziora Ełckiego - leje.
W knajpce zamawiam obiad, gdy nadchodzi już poważna burza.
Zastanawiam się jak zjem zamówioną rybkę - w tej knajpce nie ma wnętrza. Na szczęście burza trwa jakieś 5 minut. Potem już tylko leje. Kilkaset metrów ode mnie piorun trafia kobietę. Ląduje ona w szpitalu, na szczęście nic poważnego jej się nie stało.
Po zjedzeniu rybki wracam na bazę przy mocnym deszczu.
Trzy razy oszukałem przeznaczenie, ale do czterech razy sztuka :-)
- DST 81.47km
- Teren 20.00km
- Czas 03:56
- VAVG 20.71km/h
- VMAX 33.70km/h
- Temperatura 30.0°C
- Kalorie 130kcal
- Podjazdy 130m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 lipca 2018
Mazury - misja rozpoznawcza
Pod koniec lipca znalazłem się na Mazurach. Zupełnym przypadkiem. Tydzień wcześniej odwiedziła mnie kuzynka, która powiedziała, że jadą na tydzień na Mazury, wynajęli cały domek i zapraszają mnie. Potem sprawy potoczyły się szybko, w efekcie czego... pojechałem. Miejscowość, w której stacjonowaliśmy nazywała się Małkinie (jakieś 10km od Ełku). Oczywiście wziąłem ze sobą rower, jakże by inaczej...
Nie bardzo chcieli mi dać tydzień urlopu w pracy, ale postawiłem na swoim. Co prawda przejechałem się na tym, ale o tym później :-)
Wyjechałem jakoś rano, do przejechania było koło 500km i po 13-tej byłem już w Małkiniach. Minąłem się z kuzynem. nawet nie rozpakowywałem się, wyciągnąłem rower i pojechałem na mały rekonesans okolicy.
Małkinie to mała wioska, bardzo mała, nie ma tu nawet sklepu. Co prawda na Mazurach wiele większych miejscowości nie ma sklepu, o czym miałem się przekonać później.
Małkinie leżą koło jeziora. Na jeziorze jest wyspa, jest dosyć ładnie. Chociaż jezior tego dnia nie widziałem zbyt wiele (chyba 5).
Natomiast o wiele częściej widziałem mniejsze, lub większe wzniesienia. Co prawda mapy bikemap.net pokazują jedynie 110m wzniesień, ale Sportypal pokazywał 320.
Bardziej kojarzyło mi się to z Beskidem Niskim, niż krainą tysiąca jezior.
Co do samej trasy, nie bardzo wiedziałem dokąd jadę. Zaraz po wyjeździe z Małkini znalazłem oznaczenia niebieskiego szlaku rowerowego, potem nawet jego mapę, natomiast sam szlak oznaczony był normalnie, jak to w Polsce, czyli hujowo. Normalne jest przecież, że jeśli mamy zakręt, to w Polsce trzeba skręcić w obie strony, żeby sprawdzić, która jest prawidłowa, bo na drogowskazy nie ma co liczyć.
Jako, że mamy ponad 30 stopni, w końcu trafiam na sklep, zatrzymuję się na piwo i loda. Spotykam nauczyciela żula, któremu też kupuję piwo, bo wygląda strasznie. Uczył kiedyś chemii.
Potem jadę dalej, wszystko wskazuje na to, że wyląduję w Ełku. Ale póki co podziwiam typowe dla okolicy krajobrazy.
W Ełku trafiam nad jezioro Ełckie. Wieczorem musi tu być fajnie, są knajpy, jakieś koncerty itp.
Chwilę się tu zatrzymuję, po czym wracam do Małkini. Wyjeżdżając z Ełku mijam jeszcze zamek krzyżacki.
Stąd już tylko 9km do bazy.
Nie bardzo chcieli mi dać tydzień urlopu w pracy, ale postawiłem na swoim. Co prawda przejechałem się na tym, ale o tym później :-)
Wyjechałem jakoś rano, do przejechania było koło 500km i po 13-tej byłem już w Małkiniach. Minąłem się z kuzynem. nawet nie rozpakowywałem się, wyciągnąłem rower i pojechałem na mały rekonesans okolicy.
Małkinie to mała wioska, bardzo mała, nie ma tu nawet sklepu. Co prawda na Mazurach wiele większych miejscowości nie ma sklepu, o czym miałem się przekonać później.
Małkinie leżą koło jeziora. Na jeziorze jest wyspa, jest dosyć ładnie. Chociaż jezior tego dnia nie widziałem zbyt wiele (chyba 5).
Natomiast o wiele częściej widziałem mniejsze, lub większe wzniesienia. Co prawda mapy bikemap.net pokazują jedynie 110m wzniesień, ale Sportypal pokazywał 320.
Bardziej kojarzyło mi się to z Beskidem Niskim, niż krainą tysiąca jezior.
Co do samej trasy, nie bardzo wiedziałem dokąd jadę. Zaraz po wyjeździe z Małkini znalazłem oznaczenia niebieskiego szlaku rowerowego, potem nawet jego mapę, natomiast sam szlak oznaczony był normalnie, jak to w Polsce, czyli hujowo. Normalne jest przecież, że jeśli mamy zakręt, to w Polsce trzeba skręcić w obie strony, żeby sprawdzić, która jest prawidłowa, bo na drogowskazy nie ma co liczyć.
Jako, że mamy ponad 30 stopni, w końcu trafiam na sklep, zatrzymuję się na piwo i loda. Spotykam nauczyciela żula, któremu też kupuję piwo, bo wygląda strasznie. Uczył kiedyś chemii.
Potem jadę dalej, wszystko wskazuje na to, że wyląduję w Ełku. Ale póki co podziwiam typowe dla okolicy krajobrazy.
W Ełku trafiam nad jezioro Ełckie. Wieczorem musi tu być fajnie, są knajpy, jakieś koncerty itp.
Chwilę się tu zatrzymuję, po czym wracam do Małkini. Wyjeżdżając z Ełku mijam jeszcze zamek krzyżacki.
Stąd już tylko 9km do bazy.
- DST 51.11km
- Teren 10.00km
- Czas 02:40
- VAVG 19.17km/h
- VMAX 32.30km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 110kcal
- Podjazdy 110m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze