Informacje

  • Wszystkie kilometry: 5522.60 km
  • Km w terenie: 766.50 km (13.88%)
  • Czas na rowerze: 11d 17h 41m
  • Prędkość średnia: 19.61 km/h
  • Więcej informacji.
liczniki odwiedzin baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Bwele.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Sobota, 24 czerwca 2017

Weekend w Beskidzie Niskim - w poszukiwaniu śladów zaginionej kultury - dzień 1 (sobota)

Wiadomo - góry są fajne. Uwielbiam łazić po górach.
No i wiadomo również, że rower jest fajny - lubię jeździć.
No i to już może nie dla każdego jest sprawą wiadomą, że połączenie tych dwóch rzeczy nie jest tak fajne :-) Są tacy, którzy specjalnie pod taką działalność kupują rowery :-) Ja oczywiście tak głupi nie byłem i kupiłem rower MTB, po to, żeby przypadkiem tam się nie znaleźć :-)
Mimo wszystko, kumple brali mnie na jakieś takie przygody i już kilka razy jeździłem moim Canyonem po górach, po ścieżkach dla pieszych i było... fajnie :-) Chociaż miałem wtedy dość.
Co prawda, z punktu widzenia ergonomii, góry są bez sensu, bo trzeba się najpierw namęczyć, żeby na jakąś wejść, a potem się schodzi, można by było uniknąć tego, gdyby było płasko. Niestety... Południowa granica Polski przebiega przez grzbiet Karpat, po drodze mamy różne pasma i tam akurat w poprzedni weekend dane mi było się stawić.
Zaczęło się tak, że chyba jeszcze sporo zanim wyjechałem nad morze, kumpel zadzwonił i powiedział, że organizują paintball w okolicach Barwinka i zapytał, czy jestem chętny. Wtedy akurat nie byłem, bo nie wiedziałem co będzie za tydzień, czy dwa, a on mówił o perspektywie 5-ciu, czy 6-ciu tygodni. Zbyłem go więc łagodnie, obiecując, że odezwę się za parę dni. Po tygodniu olewki z mojej strony, zadzwonił i powiedział, że klepnął mi miejsce. 
No i wtedy zacząłem się zastanawiać co gorsze: latanie po górkach i strzelanie do siebie, czy jednak to połączenie gór i roweru... Zastanawianie się nie trwało długo. Wybrałem - wiadomo co. Wszystko miało odbywać się w sobotę, na koniec miał być melanż, grill i takie tam, w niedzielę do domu.
Nawet coś tam zdążyłem poczytać o okolicach i wybrałem sobie ścieżki. 
W sobotę wyruszyłem moim bolidem przed 8-mą rano, ok. 10.30 byłem u celu - w miejscowości Lipowiec. 
Próbowałem się zameldować w miejscu noclegu, ale nikogo nie było, więc zostawiłem bolid na poboczu, wypakowałem rower, założyłem przednie koło (inaczej by się nie zmieścił) i ruszyłem w trasę. 
Cycle Route 4076750 - via Bikemap.net

Na początek było coś w rodzaju zjazdu do miejscowości Jaśliska. 

W samym Lipowcu, spory ośrodek, kilka domów i tyle, w Jaśliskach już ze 3 sklepy, jakaś knajpa, ładny kościół:


Dalej skręcam w Woli Niżnej na południe. Po drodze raz się mylę, ale miejscowi pomagają mi trafić we właściwy zjazd. Celem jest opuszczona wioska Jasiel.
Trafiam do ładnej dolinki. Droga na początku asfaltowa, po jakimś czasie zamienia się w szuter. 


Za chwilę przejeżdżam przez Wolę Wyżną. 

Ta wieś jeszcze istnieje, aczkolwiek czasy świetności ma dawno za sobą. Powstała w pierwszej połowie XVI w. przez wydzielenie z innej wsi. Pod koniec XIX wieku liczyła ok. 300 mieszkańców, ponad 50 domów i cerkiew. Po wojnie wszyscy zostali wysiedleni w ramach akcji "Wisła". 
To co pozostało po wojnie zasiedlili Polacy. Było ich niewielu, musieli gdzieś mieszkać, bo ich domy zostały zniszczone, ale o tym później. W latach 60-tych zorganizowano tu PGR. PGR'y w górach to był oczywisty bezsens, zima trwa tu dłużej, warunki dla wegetacji roślin są ciężkie, jedynie owce czują się w tych rejonach lepiej. Owszem, owce też tu hodowano, aczkolwiek, więcej było krów. Władze PRL'u chciały na siłę zaludniać niegdyś ludne rejony i próbowały organizować je po swojemu, w efekcie czego, owszem - ludzie tu żyli i próbowali uprawiać rolę, ale efekty były słabe. 
Obecnie mamy tu jedynie ślady po owych PGR'ach:


Budynki opuszczone pewnie ze 25 lat temu prezentują się nieźle. To chyba jakaś była stołówka + świetlica + może mini hotel robotniczy. Jest tu jeszcze jeden niewielki dwupiętrowy budynek i ze 2-3 domy, i tam chyba mieszkają ci, którzy postanowili tu pozostać - obecnie ok. 20 mieszkańców. Przed upadkiem PGR'ów mieszkało ich tu łącznie pewnie ponad setka.
Swoją drogą, gdyby ktoś to wykupił i wyremontował, to byłaby świetna miejscówka. W okolicy jest kilka takich ustronnych dolin i w każdej jest jakiś nocleg, fajny niedrogi ośrodek, a tu nie... A ludzi tu coraz więcej. I jak się okazuje, warto tu przyjechać.

Do tej pory jechałem betonowymi płytami, po minięciu Woli Wyżnej te się kończą, ale dalej jest całkiem nieźle, jadę fajnym szutrem. I tak oto wjeżdżam do rezerwatu "Źródliska Jasiółki". Gdzieś tu znajduje się kilka źródeł, z których cieki po kilkuset metrach przebiegu łączą się w całkiem sporą rzeczkę.


Dolina się poszerza:

Tu już znajdowała się kolejna łemkowska wieś - Jasiel.

Niewiele po niej zostało. Ale przyjrzyjmy się, na początek pierwszy z krzyży przydrożnych:


Napisy już słabo widoczne. 
Tego typu krzyży jest w okolicy sporo. Kogo było stać, fundował krzyże czy kapliczki, w okolicy było kilka kamieniołomów, mieszkało tu też wielu rzeźbiarzy. Podobnie było w Bieszczadach, np. w dolinie górnego Sanu, tego typu obiekty to często jedyne pozostałości po byłych wsiach.

Dalej, natrafiam na kamienne schody, prowadzące w górę, idę zobaczyć co tam jest


Jak się okazuje, docieram do pozostałości cmentarza. Znajduję tu zaledwie kilka grobów, na początek, radzieckiego żołnierza:

Poza gwiazdą i rokiem śmierci, nie ma żadnych napisów. Być może kiedyś były wyryte na cokole, bo widać tam jakieś wgłębienia, ale czas zatarł wszelkie ślady.
A skąd obecność sowietów w tym rejonie? Wiadomo - II WŚ. Armia Czerwona prowadziła tu akcję, zwaną operacją dukielsko - preszowską. Toczyły się tu ciężkie walki pancerne. Ich pozostałości można jeszcze gdzieniegdzie zobaczyć, m.im. kilka km stąd na terenie Słowacji w okolicach Svidnika na polach znajduje się cmentarzysko czołgów, dział i innego ciężkiego sprzętu. Innym świadectwem po walkach są opustoszałe wsie. 
Ale akurat Jasiel opustoszał z innego powodu.
Wróćmy jednak do cmentarza:



Tu nawet zachował się wizerunek krzyża, ale napisy również nieczytelne.

Za cmentarzem znowu rozpościera się dolina Jasiółki, na której znajduję kolejny krzyż.

, a raczej sam cokół, krzyża już nie ma. Tu napisy w lepszym stanie, fundator miał na imię Iwan, nazwisko zaczynało się na Baru..., rok powstania 1901. Na cokole widać ślady po kulach.

Gdzieniegdzie zauważyć można zdziczałe krzewy, gdzieś dalej drzewa owocowe, obok drogi płynie sobie Jasiółka:


Same potyczki z Niemcami wieś przetrwała. Ale wojna nie oznaczała dla mieszkańców końca kłopotów. Pod koniec 1945r. powstała tu strażnica Wojsk Obrony Pogranicza, w której stacjonowało ok. 30 żołnierzy. W marcu 1946. UPA przeprowadza mobilizację, wobec czego do Jasiela zostają wysłane posiłki z Komańczy w liczbie ok. 70 żołnierzy i milicjantów. 20 marca dochodzi do walki, przewaga UPA jest 5-cio krotna. WOP'istom kończy się amunicja i muszą się poddać. Oficerowie i milicjanci rozstrzeliwani są na miejscu, dowódca zostaje rozerwany przez konie, pozostali przechodzą weryfikację. Przez całą noc oficerowie ukraińscy wertowali zdobyte dokumenty. Żołnierzy wyróżniających się w zwalczaniu UPA, źle traktujących miejscową ludność, a także posiadających sowieckie odznaczenia umieszczono na specjalnej liście. Następnego dnia osoby z tej listy poprowadzono w stronę lasu i rozstrzelano. Ok 20 osób zwolniono do domów.

Jeszcze wcześniej przechodził tędy szlak kurierski prowadzący aż na Węgry. Szlakiem tym nie tylko wymieniano informacje, ale również umożliwiano ucieczki osobom, zagrożonym ze strony Niemców, albo tym, którzy chcieli dalej walczyć, wydostać się z kraju i dołączyć do wojsk polskich walczących za granicą. Kurier rekordzista pokonał tę trasę 45 razy. Dochodzę do pomnika im poświęconego:


Poza historią, mamy tu też ładną przyrodę. W okolicy mieszkają bobry, które budują te swoje tamy, w skutek czego powstają niewielkie rozlewiska:


Na końcu opuszczonej wioski, znajduję spory placyk z wykoszoną trawą, jest jakaś wiata, pomnik poświęcony poległym WOP'istom:


, jak się okazuje jest tu pole namiotowe:


Miejsce super, obok mamy Jasiółkę, widoki w okolicy znakomite. Spotykam gościa, który robi tu porządki. Pole póki co puste, ale dzień wcześniej mieliśmy koniec szkoły, czyli początek wakacji, więc wkrótce pojawią się tu turyści. 
Póki co, nie spotkałem żadnego. 
To już koniec terenów Jasiela. Wracając do losów okolicznej ludności, to w roku 1947 została ona wysiedlona w ramach akcji Wisła. Część na tereny Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (ci pojechali dobrowolnie), a reszta rozrzucona po Polsce (najwięcej na Śląsk), ci ludzie już nie mieli wyboru i zostali przerzuceni do miejsc, które z kolei opuścili wysiedlani po wojnie Niemcy.

W pobliżu pola namiotowego szlaki się rozwidlają, jedna droga szutrowa prowadzi do Moszczańca, ja natomiast chcę dostać się na szlak graniczny, skręcam więc w las za niebieskim szlakiem turystycznym. 

Błoto tu niesamowite i zaczyna się ostro pod górę:


Już dwa razy jeździłem po szlaku granicznym, raz w Bieszczadach, raz w Beskidzie Sądeckim i raczej dało się nimi poruszać na rowerze, z małymi wyjątkami. Tym razem jednak zastanawiam się, czy nie zmienić planów. Dzień wcześniej mocno lało, ale nawet gdyby nie lało, byłoby tu błoto. Póki co, jeszcze nie jestem na szlaku granicznym, tylko na krótkim podejściu do niego prowadzącym, ale jeśli to samo będzie tam, mając do pokonania wzdłuż granicy ok. 20km, bez możliwości jazdy na rowerze będzie to trwało za długo. Ślęczę chwilę nad mapą, gdy nagle ktoś nadchodzi. Jak się okazuje, to młody turysta ze słowackiego Kalinova. Mówi, że na granicy jest lepiej, więc ruszam dalej. 
Na granicy polsko - słowackiej jest tabliczka, informująca, że coś zostało tu zbudowane za unijny hajs. W sumie nie wiem co... Rozglądam się wokół, poza tą tabliczką są jeszcze dwie inne... To jak? Unia dała pieniądze na dwie tablice i przy okazji wystawiono trzecią, żeby o tym poinformować? Sorry, trochę to głupie :-) 

Tak na prawdę, tablica informuje, że projekt zwie się "utworzenie terenu rekreacyjno-sportowego, trasy rowerowej oraz organizacja imprez kulturalno-sportowych". Co? Tras rowerowa? To jakiś żart. Faktycznie jak się okazuje to błoto widoczne powyżej to ścieżka, która dociera do tego miejsca, potem w podobnych warunkach prowadzi dalej do Kalnova i Medzilaborców... Już kiedyś pisałem jak się w Polsce wytycza ścieżki, oto kolejny dowód. Terenów rekreacyjno-sportowych oczywiście tu nie ma. O imprezach nic nie wiadomo. Chyba raczej wszystkie pieniądze poszły na te 3 tablice. Jak się okaże później, szlak graniczny jest w stanie fatalnym, zatem tak właśnie marnuje się pieniądze podatników...

Dobra, najważniejsze, że Słowak miał rację, droga jest lepsza:


Chociaż dosłownie po minucie jazdy jest coś takiego:

Mimo wszystko początek jest dosyć optymistyczny. Szlakiem kieruję się na wschód i zamierzam dotrzeć do przełęczy Łupkowskiej, która rozdziela Beskid Niski od Bieszczadów.

Na pierwszy szczyt po drodze udaje się wjechać, chociaż nie bez problemów. Jestem na Kanasówce:


Mamy tu pierwsze rozwidlenie szlaków, ja udaję się w dalszą drogę szlakiem granicznym. Kilkaset metrów dalej docieram do przełęczy, która polskiej nazwy nie ma, Słowacy zwą ją "Kalinovskie sedlo", od nazwy pobliskiej miejscowości. Właśnie z tej miejscowości szedł napotkany przez mnie wcześniej Słowak.


Skoro przełęcz, to za chwilę znowu będzie pod górę. Docieram do szczytu "Paseky"


Poza samą tabliczką, znajduję tu niewielkie... coś...

Coś jak większa buda dla pas. Długości ma może ze 2m, wysokość jakieś 1.3m. W środku jest jedna prycza. W razie deszczu można przeczekać. Raczej więcej osób niż 3 tam nie wejdzie.
 
Jest też pomnik:

Napis na tablicy głosi, że w tym miejscu 20. września 1944. pierwsi radzieccy żołnierze przekroczyli granicę czechosłowacką i że pomnik został postawiony w 30-tą rocznicę tego wydarzenia.

Na następnym wzgórzu (Danova 840m n.p.m.) trafiam na wieżę obserwacyjną z czasów II WŚ:

Teraz żałuję, że nie wyszedłem na górę...

Dalej jest coraz ciężej. W górach lubię zjazdy, adrenalina wtedy skacze w górę. Pod górę jeśli nie mogę wjechać, to idę z buta prowadząc rower, to nie problem. Natomiast tu jest inaczej. Po drodze napotykam mnóstwo zawalonych drzew. Drzewa padają wszędzie, czy to w Bieszczadach, czy w Beskidzie Sądeckim, ale są one usuwane, ewentualnie jeśli to teren Parku Narodowego, wycinany jest kawałek zwalonego drzewa, który zasłania szlak. Tu z powalonymi drzewami nie robi się nic. 

To jeszcze mało drastyczny przypadek. Tego typu przeszkadzajki powodują, że ciężko znaleźć zjazd, który potrwałby dłużej niż kilkanaście sekund, co chwilę trzeba hamować, schodzić z roweru, ewentualnie zwalniać i szukać objazdu. 

No ale dobra, ze sporymi kłopotami mijam kolejne szczyty: Mały Garb (688 m n.p.m.) i Średni Garb (822 m n.p.m.). Tu już praktycznie nie ma mowy o jeździe, szlak jest zaniedbany do tego stopnia, że praktycznie cały czas trzeba iść lasem, od czasu do czasu zbaczając na szlak. 

To tutaj:

,to sam środek szlaku! Drzewo padło jakiś czas temu, nikt z tym nic nie zrobił. Nieużywana ścieżka zarosła. Gdzieś z boku ktoś wydeptał kolejną, na którą... niedawno znowu padło drzewo. Żeby to ominąć robię łuk o średnicy z 50m w głąb Słowacji.

Przed przełęczą Radoszycką jest już tragedia. Przez przełęcz prowadzi droga z Radoszyc do Paloty na Słowacji, a dalej do Medzilaborców. Przed samą przełęczą mam jakieś 100 m w dół. Ale jechać się nie da. Tu ścieżka graniczna praktycznie nie istnieje, jest tylko wąski pasek wydeptanej trawy, do tego w gęstych chaszczach. Do przełęczy docieram na piechotę. A za przełęczą jest to samo, tylko pod górę. Miałem jechać do następnej przełęczy, znalazłbym się już na pograniczu Bieszczadów, ale odpuszczam. Trasa, którą sobie przygotowałem prowadziłaby potem w dół przez las, skomplikowaną siecią leśnych dróg, które pewnie wyglądałyby podobnie. Oszczędzę sobie ok. 7 km, których pokonanie w tych warunkach mogłoby zająć godzinę. I tak miałem jechać do Medzialborców, a stąd będzie łatwiej.
Generalnie, ok 15km po szlaku granicznym było ciężkie. Nie mam co narzekać, w sumie to szlak pieszy. Pierwsze 4km dało się jechać, potem było ciężko. Udały się jedynie dwa dłuższe zjazdy. Szlaku granicznego w tych okolicach nie polecam. Nie chodzi tylko o jego stan, ale po drodze nie ma ani jednego punktu widokowego, poza tą wieżą. Poruszamy się gęstym lasem, niczego ładnego po drodze nie ma.

Dobra, z przełęczy Radoszyckiej skręcam na stronę słowacką i tu zaczyna się zjazd po asfalcie. 

Widoki super, droga w dół, nawet za Palotą, jadę sobie tak chyba z 5km, albo i lepiej, praktycznie bez pedałowania. Ruch niewielki, mija mnie może z 5 samochodów, jest więc bezpiecznie.



Docieram do miejscowości Vydrań:


Tu chciałem się dostać do sklepu. Był zamknięty, ale na drzwiach był dzwonek. Dzwonię i nic. Godzina 14.50, sobota, sklepy o tej porze pozamykane, o czym przekonałem się dalej w Medzilaborcach. W tym momencie zostaje mi ok. litr picia, miałem na początku 2.5, do celu może 25km, powinno wystarczyć, już nie powinno być tak ciężko.


W centrum stoi pomnik poświęcony partyzantom, w domu kultury odbywa się jakaś impreza, sporo ludzi w ludowych strojach, nieco dalej na prawo znajduje się niewielki stadion, gdzie akurat trwa mecz. Z Medzilaborców pochodzą rodzice słynnego Andy Warhola (tego od zupy Campbell). Sam Andy urodził się już w Stanach, ale jako że był chyba najsłynniejszym przedstawicielem pop-artu, w mieście znajduje się jego pomnik. Nie szukam go jednak. Chciałem na 17-tą wrócić do Lipowca, mam dwie godziny i wiem, że będzie jeszcze pod górę, że jeszcze będę szukał jakiegoś sklepu i wreszcie, że po stronie polskiej jest jeszcze jedna wioska do zwiedzenia.

Zwracam uwagę, że wszystkie miejscowości mają nazwy wypisane po słowacku i w cyrilicy:

Pewnie dlatego, że tu też mieszkali Łemkowie, ale nie trzeba było ich wysiedlać. UPA tu nie walczyła, Słowacy stali po stronie Niemców podobnie jak UPA, więc panował tu po wojnie względny spokój. Swoją drogą, czy ktoś pamięta, że Słowacja podobnie jak Niemcy i ZSRR, napadła na Polskę w 1939r? Tyle, że nie była to w pełni niepodległa Słowacja, tylko marionetkowe państewko "założone" przez Niemców po dokonaniu rozbioru Czechosłowacji.

Teraz jestem już na drodze, która prowadzi do przełęczy Beskid nad Czeremchą, a stamtąd po przekroczeniu granicy do Lipowca. Po drodze, po stronie słowackiej minę 3 miejscowości, po stronie polskiej jedną, również już niezamieszkałą.

Najpierw mijam Borov. Ładnie tu:


Za Borovem trafiam na pomnik poświęcony partyzantom:


Dalej trafiam do Habury. Tu są nawet czynne dwie knajpy. 
W jednej z nich zatrzymuję się na piwo, za 1 Euro kupuję rozwodnionego Sarisa :-)

Napój piwopodobny, chyba jedno z gorszych słowackich piw, wiedziałem o tym, jednak tu nie ma wyboru. Ma to może ze 3% (przynajmniej tu). Ale zawsze to coś do picia :-) Ostatnie kilometry miałem tu pod górę, słońce wyszło zza chmur, przede mną jeszcze przełęcz, jeszcze jakieś 150m pod górę, a teraz napojów powinno spokojnie wystarczyć do końca. Druga knajpa, którą minąłem później miała w ofercie Zlaty Bazant, szkoda, że nie trafiłem do niej...

Ciekawe jak będzie wyglądała dalsza droga? Google Maps pokazuje, że istnieje tu tylko ścieżka piesza. Do celu ok. 15km.

Po wyjeździe z Habury, znowu jest ładnie:



Docieram do miejscowości Čertižné.

, zaraz za nią kończy się asfalt, droga przechodzi w szuter. Przed samą przełęczą jest trochę w górę, ale nawierzchnia jest w porządku, więc jedzie się dobrze.

Dojeżdżam do granicy. Na początek rzut okiem na dolinę, którą właśnie pokonałem:


Na przełęczy drogowskazy, tablice, informacyjne, kapliczka:


, a za przełęczą droga prowadzi w dół malowniczą doliną:


Po chwili dojeżdżam do kolejnej opuszczonej wsi - Czeremchy.
Na początek kolejny krzyż ufundowany przez mieszkańca wsi. 

Napisy kompletnie zatarte. Widać co prawda wyrytą liczbę "198", ale to musi być nowsza inskrypcja, do tego nie wiadomo co oznacza. Z całą pewnością, krzyż nie powstał w latach 80-tych XX wieku.

Dolina - palce lizać :-)


Po chwili odnajduję tablicę z opisaną historią wsi. 


Na miejscu cerkwi pomnik:


, zaś po samej cerkwi został tylko krzyż:


i fragmenty posadzki:


Obok cerkwi znajdował się cmentarz.


Tu trafiam na grób sprzed 9-ciu lat:

Okazało się, że matka tej pani, wyemigrowała do USA. Janet urodziła się już w Stanach, a Czeremchę znała tylko z opowiadań. Zawsze chciała jednak spocząć w rodzimych stronach swojej matki i tak też się stało.

Reszta cmentarza to 3 pozbawione krzyży nagrobki:


Dalej odnajduję kolejny krzyż przy drzewie:

 
, a potem następny:

Tu zachowały się imiona fundatorów: Wańko i Petro.

Ok, tu już koniec Czeremchy, jest w końcu Lipowiec


Przy okazji dowiaduję się, że do Przylądka Północnego jeszcze 3190km. Dziś nie dotrę, postanawiam zostać na noc w Lipowcu :-)

Również i w Lipowcu znajduję pozostałości cmentarza:

Tu jednak chyba nikt nie zagląda, nie ma ścieżki, nie będę się tam na siłę pchał. 


A to już cel mojej dzisiejszej trasy. Znajduję samochód kumpla, więc to musi być tutaj. Zostawiam rower, wsiadam w mojego bolida i jadę do Jaślisk po coś na grilla i piwo. Gdy wracam jest po 17.30. Pani daje mi zapasowy klucz do domku, dzięki czemu mogę się wykąpać. Potem schodzę na dół i czekam na resztę, aż skończą do siebie strzelać :-) Schodzi im dłużej niż się spodziewałem. 
Wieczorem grill. Ja wytrzymuję do północy. Reszta dłużej. Mnie czeka następnego dnia kolejna przejażdżka, oni mogą się bawić.
Dzień pierwszy zakończony. Było fajnie. Zmęczyłem się, w końcu 740m przewyższeń to sporo. Ale na dzień następny pozostały jeszcze rezerwy.


  • DST 64.56km
  • Teren 20.00km
  • Czas 04:38
  • VAVG 13.93km/h
  • VMAX 48.71km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 740m
  • Sprzęt Canyon Yellowstone AL 3.9
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Wiedzę przyswoiłem dzień wcześniej, podczas planowania trasy, albo w trakcie jazdy.

Takie górki są fajne, jeśli jest dobra nawierzchnia to nie ma problemu. Gorsze są szlaki dla pieszych, bo tak jak tutaj na granicznym, jazdy praktycznie nie ma.
Bwele
- 06:02 piątek, 7 lipca 2017 | linkuj
Super relacja. Jestem pełen podziwu na temat twojej wiedzy o tych regionach i ich historii. Hans a tak na marginesie nie ma sie co górek bać trzeba się z nimi oswoić. Było pod górę to musi i być z górki. :)
Mamir
- 18:46 czwartek, 6 lipca 2017 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa iedza
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl