Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2018
Dystans całkowity: | 405.92 km (w terenie 80.00 km; 19.71%) |
Czas w ruchu: | 21:23 |
Średnia prędkość: | 18.98 km/h |
Maksymalna prędkość: | 550.00 km/h |
Suma podjazdów: | 950 m |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 81.18 km i 4h 16m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 22 kwietnia 2018
Trainspotting #01: Z Ostrowca Świętokrzyskiego do domu przez Sandomierz
W sobotę wieczorem zastanawiałem się dokąd pojechać w niedzielę i wpadłem na ciekawy pomysł. Zwykle, jeśli nie jeżdżę po lasach, gdzie wiatr nie przeszkadza, staram się jechać pod wiatr, tak, żeby wracać z wiatrem. Tym razem prognozy zapowiadały wiatr północno - zachodni, czyli z kierunku Sandomingo, więc zacząłem szukać tam jakiś celów w pobliżu tego miasta. Ostrowiec był troszkę za daleko, ale... Sprawdziłem rozkład jazdy PKP, okazało się, że z Rozwadowa jedzie pociąg pospieszny do Warszawy przez Ostrowiec, kupiłem zatem szybko bilet, wstępnie rozpoznałem mapę i rano wyruszyłem.
Pociąg odjeżdżał o 10.42, wyjechałem z domu o 10-tej, pokonałem 8km do dworca i czekałem na pociąg.
Ten oczywiście spóźnił się 5 minut. Po dojeździe do Ostrowca spóźnienie wzrosło do 15-tu minut. W sumie niewiele jak na PKP. Na dworcu w Rozwadowie nie byłem już kilka ładnych lat.
W Ostrowcu jestem koło 12.00 i zaczynam powrót do domu. Najpierw trzeba stamtąd wyjechać, włączam więc nawigację w telefonie.
Widok na Ostrowiec z obrzeży miasta. W głębie widać stadion KSZO. Chociaż na tym zdjęciu może nie za dobrze jest on widoczny.
Za Ostrowcem zaczynają się pagórki. Na szczęście zgodnie z prognozą pogody wieje mi w plecy i jedzie się całkiem dobrze. Na wycieczkę zabrałem Canyona, spodziewałem się, że większość trasy przebiegać będzie po asfaltowych nawierzchniach, ale mam plan odnaleźć pewne miejsca koło Międzygórza, gdzie trzeba będzie wjechać w las i grubsze opony mogą się przydać.
Błękitne niebo, na łąkach i polach zielono, do tego ciepło i wiatr w plecy - czego chcieć więcej? :-)
Jedyny minus to fakt, że nie znam okolicy. Muszę więc co chwilę zerkać na mapę google. Oczywiście nie chciałem jechać drogami głównymi, więc nie ma innego wyjścia.
Po jakimś czasie dojeżdżam do miejscowości Małoszyce i w polu jakieś 150m od drogi głównej dostrzegam coś, co już widziałem w innym miejscu koło Sandomierza - tzw. "latarnię chocimską". Podjeżdżam obejrzeć ją z bliska.
Takich latarni jest sporo w okolicach Sandomierza. Legenda głosi, że postawili je rycerze wracający z spod Chocima, stąd ich nazwa. Jednak to tylko legenda. Latarnie stały zwykle na wzgórzach, były dobrze widoczne z oddali i stanowiły swego rodzaju "drogowskazy", czy punkty nawigacyjne. Do tego pełniły funkcję kapliczek, na każdej z nich znajdujemy motywy religijne.
Jadę dalej, celem jest Międzygórz.
Po drodze dalej fajne widoki:
Na którymś zakręcie odnajduję krzyż (co prawda już bez krzyża, ale inskrypcja na obelisku głosi, że był tu krzyż):
W okolicach Międzygórza, górek jest jakby więcej:
I kilka razy wykorzystuję największą zębatkę - 42 zęby. Nie tak dawno temu stwierdziłem, że wystarczyłbym mi napęd 1x9, bez dwóch największych zębatek... No cóż - odwołuję :-)
W końcu dojeżdżam do ruin zamku w Międzygórzu. Najpierw tablica informacyjna:
Rzut oka na sam zamek z dołu:
Potem trzeba się wdrapać na górę i już jestem przy ruinach zamku:
Następnym celem są kurhany, które znajdują się w pobliskim lesie. Pochodzą z VII-IX wieku, czyli jeszcze z czasów pogańskich. Grzebano w nich ludzi po uprzednim spaleniu ich zwłok. Kurchany odkryto nie tak dawno temu, znajduje się ich tu kilkanaście i mierzą od metra, do trzech metrów średnicy.
Po drodze mijam malownicze sady:
Droga, która miała prowadzić do kurhanów nie istnieje, wjeżdżam więc w las inną. Ale po chwili poddaję się z uwagi na trudną nawierzchnię i kłopoty nawigacyjne. Za kilometr z kawałkiem będę poszukiwał kolejnego cmentarzyska z kurhanami, więc te mogę odpuścić.
A kolejne cmentarzysko znajduje się w Kleczanowie. Początek zapowiada się bardzo optymistycznie, mamy tablicę:
Dalej jest już gorzej. Zero oznakowania, droga fatalna, jeździć po niej się nie da:
Ale koniec końców odnajduję kilka kurhanów:
Szału nie ma. Pozarastane to wszystko. W latach 2006 i 2007 przeprowadzono tu wykopaliska i kilka kurhanów rozkopano. Odnaleziono fragmenty ceramiki i jakieś drobne przedmioty. W Kleczanowie odnaleziono również pochówek sprzed 5000 lat i pochowaną tam kobietę, która musiała być dosyć ważna, bo przy niej znaleziono wiele różnych artefaktów, które składano tylko w grobach jakiś ważnych osobistości. Tego jednak nie szukam, bo znajduje się na prywatnej posesji i nie znalazłem informacji, czy można ten grób tak sobie obejrzeć.
Teraz ruszam do Sandomingo. Pod sam koniec zjeżdżam na drogę główną nr 77, bo żeby jechać pobocznymi musiałbym sporo nadrobić. Jednak jest tu pas pomocniczy i jedzie się dosyć bezpiecznie.
W Sandomierzu na rynku tłumy takie, że nie ma gdzie siąść. Wszystkie knajpy gęsto zaludnione, kolejki do lodziarni po kilkadziesiąt osób, znajduję tylko niezatłoczony sklep spożywczy, gdzie kupuję coś do picia i ruszam dalej.
A dalej to już częściowo Green Velo, dopiero w Kępiu Zaleszańskim odbijam na Kotową Wolę i ruszam do Stalówki.
Za mostem na Sanie skręcam jeszcze na chwilę na wał, gdzie spijam Perełkę i wracam do domu.
Na wale już też zielono:
Pomysł z pociągiem okazał się całkiem dobry. Jechałem cały czas z wiatrem, było co prawda sporo wzniesień i trzeba było trochę się pomęczyć, ale potem były całkiem fajne i długie zjazdy, bywało, że 2-km odcinki pokonywałem bez kręcenia. Cała droga wśród pól, sadów i łąk, widoki bardzo fajne. Szkoda, że pociągów przez Stalową nie jeździ zbyt wiele, a w części tych, które jeżdżą nie wolno przewozić rowerów, ale jeszcze gdzieniegdzie można się dostać w ten sposób i na pewno z tej możliwości skorzystam.
Pociąg odjeżdżał o 10.42, wyjechałem z domu o 10-tej, pokonałem 8km do dworca i czekałem na pociąg.
Ten oczywiście spóźnił się 5 minut. Po dojeździe do Ostrowca spóźnienie wzrosło do 15-tu minut. W sumie niewiele jak na PKP. Na dworcu w Rozwadowie nie byłem już kilka ładnych lat.
W Ostrowcu jestem koło 12.00 i zaczynam powrót do domu. Najpierw trzeba stamtąd wyjechać, włączam więc nawigację w telefonie.
Widok na Ostrowiec z obrzeży miasta. W głębie widać stadion KSZO. Chociaż na tym zdjęciu może nie za dobrze jest on widoczny.
Za Ostrowcem zaczynają się pagórki. Na szczęście zgodnie z prognozą pogody wieje mi w plecy i jedzie się całkiem dobrze. Na wycieczkę zabrałem Canyona, spodziewałem się, że większość trasy przebiegać będzie po asfaltowych nawierzchniach, ale mam plan odnaleźć pewne miejsca koło Międzygórza, gdzie trzeba będzie wjechać w las i grubsze opony mogą się przydać.
Błękitne niebo, na łąkach i polach zielono, do tego ciepło i wiatr w plecy - czego chcieć więcej? :-)
Jedyny minus to fakt, że nie znam okolicy. Muszę więc co chwilę zerkać na mapę google. Oczywiście nie chciałem jechać drogami głównymi, więc nie ma innego wyjścia.
Po jakimś czasie dojeżdżam do miejscowości Małoszyce i w polu jakieś 150m od drogi głównej dostrzegam coś, co już widziałem w innym miejscu koło Sandomierza - tzw. "latarnię chocimską". Podjeżdżam obejrzeć ją z bliska.
Takich latarni jest sporo w okolicach Sandomierza. Legenda głosi, że postawili je rycerze wracający z spod Chocima, stąd ich nazwa. Jednak to tylko legenda. Latarnie stały zwykle na wzgórzach, były dobrze widoczne z oddali i stanowiły swego rodzaju "drogowskazy", czy punkty nawigacyjne. Do tego pełniły funkcję kapliczek, na każdej z nich znajdujemy motywy religijne.
Jadę dalej, celem jest Międzygórz.
Po drodze dalej fajne widoki:
Na którymś zakręcie odnajduję krzyż (co prawda już bez krzyża, ale inskrypcja na obelisku głosi, że był tu krzyż):
W okolicach Międzygórza, górek jest jakby więcej:
I kilka razy wykorzystuję największą zębatkę - 42 zęby. Nie tak dawno temu stwierdziłem, że wystarczyłbym mi napęd 1x9, bez dwóch największych zębatek... No cóż - odwołuję :-)
W końcu dojeżdżam do ruin zamku w Międzygórzu. Najpierw tablica informacyjna:
Rzut oka na sam zamek z dołu:
Potem trzeba się wdrapać na górę i już jestem przy ruinach zamku:
Następnym celem są kurhany, które znajdują się w pobliskim lesie. Pochodzą z VII-IX wieku, czyli jeszcze z czasów pogańskich. Grzebano w nich ludzi po uprzednim spaleniu ich zwłok. Kurchany odkryto nie tak dawno temu, znajduje się ich tu kilkanaście i mierzą od metra, do trzech metrów średnicy.
Po drodze mijam malownicze sady:
Droga, która miała prowadzić do kurhanów nie istnieje, wjeżdżam więc w las inną. Ale po chwili poddaję się z uwagi na trudną nawierzchnię i kłopoty nawigacyjne. Za kilometr z kawałkiem będę poszukiwał kolejnego cmentarzyska z kurhanami, więc te mogę odpuścić.
A kolejne cmentarzysko znajduje się w Kleczanowie. Początek zapowiada się bardzo optymistycznie, mamy tablicę:
Dalej jest już gorzej. Zero oznakowania, droga fatalna, jeździć po niej się nie da:
Ale koniec końców odnajduję kilka kurhanów:
Szału nie ma. Pozarastane to wszystko. W latach 2006 i 2007 przeprowadzono tu wykopaliska i kilka kurhanów rozkopano. Odnaleziono fragmenty ceramiki i jakieś drobne przedmioty. W Kleczanowie odnaleziono również pochówek sprzed 5000 lat i pochowaną tam kobietę, która musiała być dosyć ważna, bo przy niej znaleziono wiele różnych artefaktów, które składano tylko w grobach jakiś ważnych osobistości. Tego jednak nie szukam, bo znajduje się na prywatnej posesji i nie znalazłem informacji, czy można ten grób tak sobie obejrzeć.
Teraz ruszam do Sandomingo. Pod sam koniec zjeżdżam na drogę główną nr 77, bo żeby jechać pobocznymi musiałbym sporo nadrobić. Jednak jest tu pas pomocniczy i jedzie się dosyć bezpiecznie.
W Sandomierzu na rynku tłumy takie, że nie ma gdzie siąść. Wszystkie knajpy gęsto zaludnione, kolejki do lodziarni po kilkadziesiąt osób, znajduję tylko niezatłoczony sklep spożywczy, gdzie kupuję coś do picia i ruszam dalej.
A dalej to już częściowo Green Velo, dopiero w Kępiu Zaleszańskim odbijam na Kotową Wolę i ruszam do Stalówki.
Za mostem na Sanie skręcam jeszcze na chwilę na wał, gdzie spijam Perełkę i wracam do domu.
Na wale już też zielono:
Pomysł z pociągiem okazał się całkiem dobry. Jechałem cały czas z wiatrem, było co prawda sporo wzniesień i trzeba było trochę się pomęczyć, ale potem były całkiem fajne i długie zjazdy, bywało, że 2-km odcinki pokonywałem bez kręcenia. Cała droga wśród pól, sadów i łąk, widoki bardzo fajne. Szkoda, że pociągów przez Stalową nie jeździ zbyt wiele, a w części tych, które jeżdżą nie wolno przewozić rowerów, ale jeszcze gdzieniegdzie można się dostać w ten sposób i na pewno z tej możliwości skorzystam.
- DST 113.53km
- Teren 5.00km
- Czas 05:39
- VAVG 20.09km/h
- VMAX 550.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 480m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 kwietnia 2018
Imielty Ług, Trzy grobki, Janiki, czyli kolejny dzień w Lasach Janowskich
Dziś wyjechałem po obiedzie i celem był znowu Park Krajobrazowy Lasy Janowskie.
Jak już wyruszyłem, po mniej więcej 2.5 km, zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo nie usłyszałem nic z telefonu na temat przejechanego dystansu. Oczywiście zapomniałem telefonu, więc musiałem się wrócić.
Jak już wszystko zostało opanowane, obrałem za cel Imielty Ług. Dzień ciepły, może niezbyt słoneczny, na niebie były niegroźne chumrexy, ale może to i lepiej, nie spociłem się nawet specjalnie.
Po dotarciu do rezerwatu kieruję się od razu na groblę, odpuszczam punkt widokowy, bo sądząc po ilości samochodów stojących przy wjeździe do rezerwatu, musiał być zatłoczony.
Tu sprawdzam na livescore.com jak idzie mojemu Newcastle w starciu z Arsenalem. Okazuje się, że moi prowadzą 2-1 na 10 minut przed końcem. Przedłużam zatem przerwę aż do końca meczu i gdy ten się kończy świetnym wynikiem, jadę dalej ze zdwojoną energią.
Docieram do Gwizdowa, potem asfaltem jadę do Banii, gdzie znajduje się wejście do rezerwatu Łęka. Cel nr 2 to odnalezienie miejsca zwanego "Trzema Grobkami". W zeszłym roku próbowałem tam dotrzeć, ale miejscowi skutecznie mnie zniechęcili, twierdząc, że tam wszystko pozarastane, że droga nieprzejezdna itp.
No ale mam czas, najwyżej będę szedł z bucika prowadząc rower.
Nie jadę główną drogą przez rezerwat, a drogą poboczną, przy której mam nadzieję znaleźć trzy groby. Droga nienajgorsza.
Co prawda sporo liści, ale ważne, że jest twardo, jedzie się dosyć szybko.
No i jest:
Zawsze się zastanawiałem nad historią ludzi tu pochowanych. Ale raczej to nie miejscowi, bo ktoś kto postawił nagrobek z pewnością wiedziałby kto tu spoczywa. Wielu partyzantów z różnych organizacji, miejsc, a nawet krajów walczyło w tych terenach, więc nie ma się co dziwić, że to "bezimienne ofiary".
Znalazłem w sieci następujące zdjęcie:
Nie wiem, z którego roku pochodzi, ale widać, że miejscowa ludność dba o groby poległych tu ludzi, nawet jeśli nie byli to ich ziomkowie. W zeszłym roku byłem w miejscu zwanym "Pod Partyzantem" i tam również znalazłem nowy krzyż na grobie poległego żołnierza.
Dobra, po chwili jadę dalej. Chciałem jak najszybciej dostać się do Janików. Skręcam w drogę zaznaczoną w geoportalu, a tu po chwili takie numery:
Wracam więc do w miarę dobrej drogi i postanawiam nieco nadrobić. Droga doprowadza mnie do znanej mi szutrówki, z której po chwili odbijam i docieram do Janików.
Przed miejscowością pomnik:
Komentarz zbędny. Zwróćcie uwagę na wiek ofiar. Wybijali wszystkich, nawet niemowlęta.
Z Janików docieram do asfaltówki Lipa - Goliszowiec i kieruję się do domu.
Kolejny ciepły dzień idealny do jazdy. W lasach sucho, aż się boję, że dobra pogoda, którą zapowiadają jeszcze przez kolejne dni się wyprztyka i maj będziemy mieli ciekawy :-)
Jak już wyruszyłem, po mniej więcej 2.5 km, zorientowałem się, że coś jest nie tak, bo nie usłyszałem nic z telefonu na temat przejechanego dystansu. Oczywiście zapomniałem telefonu, więc musiałem się wrócić.
Jak już wszystko zostało opanowane, obrałem za cel Imielty Ług. Dzień ciepły, może niezbyt słoneczny, na niebie były niegroźne chumrexy, ale może to i lepiej, nie spociłem się nawet specjalnie.
Po dotarciu do rezerwatu kieruję się od razu na groblę, odpuszczam punkt widokowy, bo sądząc po ilości samochodów stojących przy wjeździe do rezerwatu, musiał być zatłoczony.
Tu sprawdzam na livescore.com jak idzie mojemu Newcastle w starciu z Arsenalem. Okazuje się, że moi prowadzą 2-1 na 10 minut przed końcem. Przedłużam zatem przerwę aż do końca meczu i gdy ten się kończy świetnym wynikiem, jadę dalej ze zdwojoną energią.
Docieram do Gwizdowa, potem asfaltem jadę do Banii, gdzie znajduje się wejście do rezerwatu Łęka. Cel nr 2 to odnalezienie miejsca zwanego "Trzema Grobkami". W zeszłym roku próbowałem tam dotrzeć, ale miejscowi skutecznie mnie zniechęcili, twierdząc, że tam wszystko pozarastane, że droga nieprzejezdna itp.
No ale mam czas, najwyżej będę szedł z bucika prowadząc rower.
Nie jadę główną drogą przez rezerwat, a drogą poboczną, przy której mam nadzieję znaleźć trzy groby. Droga nienajgorsza.
Co prawda sporo liści, ale ważne, że jest twardo, jedzie się dosyć szybko.
No i jest:
Zawsze się zastanawiałem nad historią ludzi tu pochowanych. Ale raczej to nie miejscowi, bo ktoś kto postawił nagrobek z pewnością wiedziałby kto tu spoczywa. Wielu partyzantów z różnych organizacji, miejsc, a nawet krajów walczyło w tych terenach, więc nie ma się co dziwić, że to "bezimienne ofiary".
Znalazłem w sieci następujące zdjęcie:
Nie wiem, z którego roku pochodzi, ale widać, że miejscowa ludność dba o groby poległych tu ludzi, nawet jeśli nie byli to ich ziomkowie. W zeszłym roku byłem w miejscu zwanym "Pod Partyzantem" i tam również znalazłem nowy krzyż na grobie poległego żołnierza.
Dobra, po chwili jadę dalej. Chciałem jak najszybciej dostać się do Janików. Skręcam w drogę zaznaczoną w geoportalu, a tu po chwili takie numery:
Wracam więc do w miarę dobrej drogi i postanawiam nieco nadrobić. Droga doprowadza mnie do znanej mi szutrówki, z której po chwili odbijam i docieram do Janików.
Przed miejscowością pomnik:
Komentarz zbędny. Zwróćcie uwagę na wiek ofiar. Wybijali wszystkich, nawet niemowlęta.
Z Janików docieram do asfaltówki Lipa - Goliszowiec i kieruję się do domu.
Kolejny ciepły dzień idealny do jazdy. W lasach sucho, aż się boję, że dobra pogoda, którą zapowiadają jeszcze przez kolejne dni się wyprztyka i maj będziemy mieli ciekawy :-)
- DST 60.20km
- Teren 20.00km
- Czas 03:01
- VAVG 19.96km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 40m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 kwietnia 2018
Pierwsza seta - testu 1x11 ciąg dalszy
Wczoraj mieliśmy kolejny dzień pięknej pogody, więc trzeba było wykorzystać sytuację.
Lasy Janowskie po zachodniej stronie krajowej 19-tki znam wybiórczo, więc wybrałem się właśnie tam. W telefonie zapamiętałem mapę z geoportalu i wyruszyłem.
W lesie robi się już zielono:
Jadę lasem do Zdziar, potem asfaltem do Jarocina. Tę część drogi pokonywałem już kilka razy, z tym że zawsze skręcałem w kierunku Momotów, dziś pojadę prosto do Nalepów. Byłem tam tylko raz - w zeszłym roku podczas rajdu janowskiego.
W Nalepach przerwa na moście.
Przewodnicy podczas rajdu, mówili, że most ten został zbudowany przez wojska radzieckie podczas "wyzwalania" tych terenów od Niemców w latach '44-'45.
Za mostem wjeżdżam w las i jadę drogą o nienajlepszej nawierzchni do Jakubów, a stamtąd odbijam w kierunku Janowa.
Tu już drogi mają nawierzchnię świetnej jakości. Usypali tu takich małych kamyczków, następnie ubili i wygląda to podobnie do asfaltu.
Tego typu dróg jest tu sporo, sporo też szlaków turystycznych i ścieżek rowerowych, niestety oznakowanie kuleje, jak to u nas.
Chciałem ominąć uroczysko Kruczek, bo byłem tam już. Celem, było dojechanie jak najdalej na północ do rzeki Trzebensz i potem dotarcie do Pikuli. Z map, które co jakiś czas można zobaczyć na trasie, czy z map zapisanych w pamięci telefonu wynika, że jest to możliwe. Tymczasem docieram do... drogi Janów - Momoty... Echh, dobra, teraz trzeba przejechać nią ze 2km, potem dojechać do Kruczka i wtedy łatwo będzie trafić do Pikuli.
O Kruczek tylko zahaczam:
A drogi stąd do Pikuli nie ma. Jest jakaś ścieżka rowerowa, więc jadę nią z braku alternatywy.
Docieram do skrzyżowania, jest znowu mapa i mam dwie opcje: jechać do Szklarni, albo do Gierlachów. To drugie to szkółka leśna, leżąca niedaleko drogi 19-tki. No chyba nie ma wyjścia, jadę tam, a następnie jakiś kilometr nią, po czym skręcam do Pikuli, skąd już szutrówką jadę do Ciechocina, gdzie wjeżdżam na asfalt, czyli najgorszą nawierzchnię tego dnia :-)
Potem Osówek
i zatrzymuję się przy sklepie w Malińcu
Kupuję 3 Lubelskie:
U nas takich nie ma. Jedno spijam, 2 biorę do domu.
Dalej przez las koło Kochanów, Goliszowca, Lipowca do domu. Tu robię jeszcze małe kółko, żeby dobić do sety i do domu.
1x11 coraz bardziej mi się podoba. Niestety nie miałem jeszcze okazji przetestować napęd na jakiś większych wzniesieniach, nie mówiąc już o górach, ale na takie wycieczki jakie odbywam, jest jak najbardziej ok. Na teren jaki mamy w okolicy wystarczyłby tak na prawdę bez dwóch największych tarcz w kasecie.
A sama wycieczka bardzo fajna, dobra pogoda i zieleniący się las dodają energii. Oby tak dalej.
Lasy Janowskie po zachodniej stronie krajowej 19-tki znam wybiórczo, więc wybrałem się właśnie tam. W telefonie zapamiętałem mapę z geoportalu i wyruszyłem.
W lesie robi się już zielono:
Jadę lasem do Zdziar, potem asfaltem do Jarocina. Tę część drogi pokonywałem już kilka razy, z tym że zawsze skręcałem w kierunku Momotów, dziś pojadę prosto do Nalepów. Byłem tam tylko raz - w zeszłym roku podczas rajdu janowskiego.
W Nalepach przerwa na moście.
Przewodnicy podczas rajdu, mówili, że most ten został zbudowany przez wojska radzieckie podczas "wyzwalania" tych terenów od Niemców w latach '44-'45.
Za mostem wjeżdżam w las i jadę drogą o nienajlepszej nawierzchni do Jakubów, a stamtąd odbijam w kierunku Janowa.
Tu już drogi mają nawierzchnię świetnej jakości. Usypali tu takich małych kamyczków, następnie ubili i wygląda to podobnie do asfaltu.
Tego typu dróg jest tu sporo, sporo też szlaków turystycznych i ścieżek rowerowych, niestety oznakowanie kuleje, jak to u nas.
Chciałem ominąć uroczysko Kruczek, bo byłem tam już. Celem, było dojechanie jak najdalej na północ do rzeki Trzebensz i potem dotarcie do Pikuli. Z map, które co jakiś czas można zobaczyć na trasie, czy z map zapisanych w pamięci telefonu wynika, że jest to możliwe. Tymczasem docieram do... drogi Janów - Momoty... Echh, dobra, teraz trzeba przejechać nią ze 2km, potem dojechać do Kruczka i wtedy łatwo będzie trafić do Pikuli.
O Kruczek tylko zahaczam:
A drogi stąd do Pikuli nie ma. Jest jakaś ścieżka rowerowa, więc jadę nią z braku alternatywy.
Docieram do skrzyżowania, jest znowu mapa i mam dwie opcje: jechać do Szklarni, albo do Gierlachów. To drugie to szkółka leśna, leżąca niedaleko drogi 19-tki. No chyba nie ma wyjścia, jadę tam, a następnie jakiś kilometr nią, po czym skręcam do Pikuli, skąd już szutrówką jadę do Ciechocina, gdzie wjeżdżam na asfalt, czyli najgorszą nawierzchnię tego dnia :-)
Potem Osówek
i zatrzymuję się przy sklepie w Malińcu
Kupuję 3 Lubelskie:
U nas takich nie ma. Jedno spijam, 2 biorę do domu.
Dalej przez las koło Kochanów, Goliszowca, Lipowca do domu. Tu robię jeszcze małe kółko, żeby dobić do sety i do domu.
1x11 coraz bardziej mi się podoba. Niestety nie miałem jeszcze okazji przetestować napęd na jakiś większych wzniesieniach, nie mówiąc już o górach, ale na takie wycieczki jakie odbywam, jest jak najbardziej ok. Na teren jaki mamy w okolicy wystarczyłby tak na prawdę bez dwóch największych tarcz w kasecie.
A sama wycieczka bardzo fajna, dobra pogoda i zieleniący się las dodają energii. Oby tak dalej.
- DST 101.29km
- Teren 15.00km
- Czas 04:46
- VAVG 21.25km/h
- VMAX 30.94km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 190m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 kwietnia 2018
Krótko po lesie
W niedzielę było jeszcze cieplej niż w sobotę. Dopiero drugi raz w tym roku wybrałem się na rower w krótkich spodenkach. Plany były ambitne, ale życie je zweryfikowało.
Myślałem jechać do Zdziar, a potem pod Janów, ale... nie dało się. Tyłek bolał po 90km na nowym siodełku, jakie przejechałem poprzedniego dnia. Nogi też były ciężkie, ale te po kilku kilometrach się rozruszały. Co do tyłka, to przed wyjazdem zmieniłem siodełko na stare, ale nic już to nie dało.
Przejechałem lasem do Studzieńca, potem pokręciłem się nieco po lesie, skręciłem jeszcze na Lipowiec, wyjechałem w Rzeczycy Długiej, skąd jak się okazuje prowadzi ścieżka rowerowa do Jastkowic o długości 2.8km :-)
Potem jeszcze rundka do Chłopskiej Woli, krótki odpoczynek na wale (tym razem na czczo) i do domu. Jakieś tam minimum, czyli te 40km przejechałem. Dodatkowym przeciwnikiem był silny wiatr.
Dziś odpoczywam :-) Mam nadzieję, że jutro tyłek da się posadzić na siodełku i mam nadzieje, że nie będzie padać, albo popada już po zachodzie Słońca. Tyle się wyczekałem na dobrą pogodę, że trzeba korzystać.
Kilka fotek z licznych postojów: :-)
Myślałem jechać do Zdziar, a potem pod Janów, ale... nie dało się. Tyłek bolał po 90km na nowym siodełku, jakie przejechałem poprzedniego dnia. Nogi też były ciężkie, ale te po kilku kilometrach się rozruszały. Co do tyłka, to przed wyjazdem zmieniłem siodełko na stare, ale nic już to nie dało.
Przejechałem lasem do Studzieńca, potem pokręciłem się nieco po lesie, skręciłem jeszcze na Lipowiec, wyjechałem w Rzeczycy Długiej, skąd jak się okazuje prowadzi ścieżka rowerowa do Jastkowic o długości 2.8km :-)
Potem jeszcze rundka do Chłopskiej Woli, krótki odpoczynek na wale (tym razem na czczo) i do domu. Jakieś tam minimum, czyli te 40km przejechałem. Dodatkowym przeciwnikiem był silny wiatr.
Dziś odpoczywam :-) Mam nadzieję, że jutro tyłek da się posadzić na siodełku i mam nadzieje, że nie będzie padać, albo popada już po zachodzie Słońca. Tyle się wyczekałem na dobrą pogodę, że trzeba korzystać.
Kilka fotek z licznych postojów: :-)
- DST 40.90km
- Teren 10.00km
- Czas 02:22
- VAVG 17.28km/h
- VMAX 38.30km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 60m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 kwietnia 2018
Testujemy 1x11, odwiedzamy Bombę, kręcimy się po Lasach Janowskich - a to wszystko z Osamą
Wiele wskazywało, że sobota będzie świetna. W piątek odebrałem z serwisu Canyona z wymienionym napędem, w końcu mogłem pojechać w las (próbowałem Krossikiem w ciągu tygodnia, ale słabo to szło). Ponadto udało się wyciągnąć Osamę, który też testował nowy rower. Wreszcie - zapowiadano ciepły i słoneczny dzień (oczywiście wszystko się sprawdziło), co ciekawe był to chyba dopiero trzeci dzień w tym roku z korzystnym biometem :-)
Dobra, zacznijmy od początku.
O godz. 10.00 zbiórka pod Ludianem.
Już widać, że to będzie ładny dzień.
Jedziemy wzdłuż rezerwatu Jastkowice, potem w pobliżu Kochanów i Dębowca, mijamy od południa Imilty Ług, dalej szutrem na Pikule. Do tej pory idzie świetnie. Przy zakręcie na Pikule, my skręcamy w stronę przeciwną, trzeba jakoś dostać się do asfaltówki (można ją tak nazwać) z Gwizdowa do Modliborzyc. Tu już telefon w łapie, odpalony geoportal i nawiguję. Jak się okazuje geoportal nie ma zbyt aktualnych map, część dróg już nie istnieje, część istnieje, a nie ma ich w programie. Pewnie sieć dróg leśnych się zmienia dosyć często w zależności od potrzeb. Mimo wszystko, po chwili dojeżdżamy do Ciechocina, stamtąd ruszamy w kierunku Modliborzyc, po kilku kilometrach odbijamy w lewo by szukać Bomby.
Osama z przodu. Jedzie się dalej dosyć dobrze, chociaż często zaglądam w telefon, żeby sprawdzić jak się kierować. W lesie dosyć sucho, jedynie w bardziej zaciemnionych miejscach są kałuże, zdarza się, że dosyć spore.
Gdzieś w pobliżu jest Bomba, trzeba uważać. Kiedyś już szukałem tego miejsca, ale nie znalazłem. Teraz jest nieco łatwiej z programem geoportal mobile. Co prawda program nie działa stricte offline, ale zapamiętuje ostatnio oglądaną mapę, więc jest dosyć pomocny.
W końcu - jest Bomba.
Bomba, to nazwa geograficzna - tak zwie się ten staw. A skąd wzięła się nazwa? Otóż po brytyjskim nalocie na Peenemünde, gdzie Niemcy budowali i testowali rakiety V1 i V2, postanowiono fabrykę i poligon rakietowy przenieść gdzieś indziej, poza zasięg brytyjskich i amerykańskich bombowców. Wybrano wieś Blizne (niedaleko Kolbuszowej). No i za którymś razem jeden pocisk V2 nieco "zszedł" Niemcom i trafił tu. Staw jest niemały, musiał być niezły hałas.
No dobra, teraz trzeba okrążyć Świnki. Plan jest taki, żeby dotrzeć do kliku stawów, a potem dojechać do Malińca.
Coś tam nawet się nam udaje:
To staw o dźwięcznej nazwie "Łopata".
Potem zaczynamy się motać. Muszę jeździć z telefonem w łapie, bo dróg w lesie sporo i łatwo skręcić w złą. Jak chwilę nie patrzę w telefon... skręcamy źle.
Na koniec postanawiamy dotrzeć do asfaltówki z Malińca do Potoczka.
W międzyczasie mam awarię. Telefon rozładowuje się do 40% i zaczyna głupieć, wyłączać się co chwilę i takie tam. Po restarcie oczywiście nie pamięta już mapy z geoportalu, będziemy jechać na czuja. Po minucie kolejna awaria, jakimś cudem pęka puszka coli w plecaku. Cały tyłek mam mokry, świetnie :-)
Docieramy do asflatówki, jedziemy do Malińca. Tam przystanek na Perełkę.
Potem jedziemy asfaltem do zakrętu w Gwizdowie, okrążamy szutrówką Kochany, potem lasem do Rzeczycy Długiej i tu się rozstajemy. Osama jedzie do domu, ja do sklepu i oczywiście na wał.
Jestem zmęczony, wypijam Perełkę, zjadam jakieś coś i wracam do domu.
Co do napędu 1x11: Ciężko ocenić czy to dobry wybór jeżdżąc po takim terenie. Dopiero góry to zweryfikują. Jednak wydaje się, że będzie dobrze. Tarczę mam 32 zębową. Gdy z tyłu wrzucałem najmniejszą zębatkę, jechałem na pewno blisko 40km/h. Jeszcze drobna rezerwa pozostawała, nie kręciłem z dużą kadencją. Gdybym zjeżdżał z góry i chciał dokręcić, będzie za mało. Ale nie potrzebuję jeździć szybciej. Natomiast zębatki 42, 37 i 32 zęby powinny wystarczyć pod górę. Ale o tym przekonam się później.
Natomiast...
Nowy napęd działa świetnie. Płynność zmiany biegów, nic nie przeskakuje, nie stuka - już zapomniałem jak to jest w nowych rowerach, teraz znowu to mam - ciekawe jak długo...
Za to wymęczyło mnie coś innego - nowe siodełko. Do tej pory jeździłem na nim dystanse w okolicach 50km i czułem po tym, że mam tyłek. Wczoraj po 90 km myślałem, że tyłek mi odpadnie. Jeszcze nie wiem co zrobię z tym dziś, opcje są trzy, zdecyduję tuż przed wyjazdem.
Aha, na jakieś kilka kilometrów zmieniliśmy się rowerami z Osamą. Jechałem jego fullem (Canyon Neuron). Jechało się ciężej - pewnie kwestia opon - Nobby Nic, nic dziwnego, że narzekał na formę. Natomiast tylny amortyzator daje sporo. Jazda po jakiś dołkach czy dziurach jest bardzo przyjemna.
Podsumowując: fajny wyjazd, świetna pogoda, ładne tereny, oby tak dalej...
Dobra, zacznijmy od początku.
O godz. 10.00 zbiórka pod Ludianem.
Już widać, że to będzie ładny dzień.
Jedziemy wzdłuż rezerwatu Jastkowice, potem w pobliżu Kochanów i Dębowca, mijamy od południa Imilty Ług, dalej szutrem na Pikule. Do tej pory idzie świetnie. Przy zakręcie na Pikule, my skręcamy w stronę przeciwną, trzeba jakoś dostać się do asfaltówki (można ją tak nazwać) z Gwizdowa do Modliborzyc. Tu już telefon w łapie, odpalony geoportal i nawiguję. Jak się okazuje geoportal nie ma zbyt aktualnych map, część dróg już nie istnieje, część istnieje, a nie ma ich w programie. Pewnie sieć dróg leśnych się zmienia dosyć często w zależności od potrzeb. Mimo wszystko, po chwili dojeżdżamy do Ciechocina, stamtąd ruszamy w kierunku Modliborzyc, po kilku kilometrach odbijamy w lewo by szukać Bomby.
Osama z przodu. Jedzie się dalej dosyć dobrze, chociaż często zaglądam w telefon, żeby sprawdzić jak się kierować. W lesie dosyć sucho, jedynie w bardziej zaciemnionych miejscach są kałuże, zdarza się, że dosyć spore.
Gdzieś w pobliżu jest Bomba, trzeba uważać. Kiedyś już szukałem tego miejsca, ale nie znalazłem. Teraz jest nieco łatwiej z programem geoportal mobile. Co prawda program nie działa stricte offline, ale zapamiętuje ostatnio oglądaną mapę, więc jest dosyć pomocny.
W końcu - jest Bomba.
Bomba, to nazwa geograficzna - tak zwie się ten staw. A skąd wzięła się nazwa? Otóż po brytyjskim nalocie na Peenemünde, gdzie Niemcy budowali i testowali rakiety V1 i V2, postanowiono fabrykę i poligon rakietowy przenieść gdzieś indziej, poza zasięg brytyjskich i amerykańskich bombowców. Wybrano wieś Blizne (niedaleko Kolbuszowej). No i za którymś razem jeden pocisk V2 nieco "zszedł" Niemcom i trafił tu. Staw jest niemały, musiał być niezły hałas.
No dobra, teraz trzeba okrążyć Świnki. Plan jest taki, żeby dotrzeć do kliku stawów, a potem dojechać do Malińca.
Coś tam nawet się nam udaje:
To staw o dźwięcznej nazwie "Łopata".
Potem zaczynamy się motać. Muszę jeździć z telefonem w łapie, bo dróg w lesie sporo i łatwo skręcić w złą. Jak chwilę nie patrzę w telefon... skręcamy źle.
Na koniec postanawiamy dotrzeć do asfaltówki z Malińca do Potoczka.
W międzyczasie mam awarię. Telefon rozładowuje się do 40% i zaczyna głupieć, wyłączać się co chwilę i takie tam. Po restarcie oczywiście nie pamięta już mapy z geoportalu, będziemy jechać na czuja. Po minucie kolejna awaria, jakimś cudem pęka puszka coli w plecaku. Cały tyłek mam mokry, świetnie :-)
Docieramy do asflatówki, jedziemy do Malińca. Tam przystanek na Perełkę.
Potem jedziemy asfaltem do zakrętu w Gwizdowie, okrążamy szutrówką Kochany, potem lasem do Rzeczycy Długiej i tu się rozstajemy. Osama jedzie do domu, ja do sklepu i oczywiście na wał.
Jestem zmęczony, wypijam Perełkę, zjadam jakieś coś i wracam do domu.
Co do napędu 1x11: Ciężko ocenić czy to dobry wybór jeżdżąc po takim terenie. Dopiero góry to zweryfikują. Jednak wydaje się, że będzie dobrze. Tarczę mam 32 zębową. Gdy z tyłu wrzucałem najmniejszą zębatkę, jechałem na pewno blisko 40km/h. Jeszcze drobna rezerwa pozostawała, nie kręciłem z dużą kadencją. Gdybym zjeżdżał z góry i chciał dokręcić, będzie za mało. Ale nie potrzebuję jeździć szybciej. Natomiast zębatki 42, 37 i 32 zęby powinny wystarczyć pod górę. Ale o tym przekonam się później.
Natomiast...
Nowy napęd działa świetnie. Płynność zmiany biegów, nic nie przeskakuje, nie stuka - już zapomniałem jak to jest w nowych rowerach, teraz znowu to mam - ciekawe jak długo...
Za to wymęczyło mnie coś innego - nowe siodełko. Do tej pory jeździłem na nim dystanse w okolicach 50km i czułem po tym, że mam tyłek. Wczoraj po 90 km myślałem, że tyłek mi odpadnie. Jeszcze nie wiem co zrobię z tym dziś, opcje są trzy, zdecyduję tuż przed wyjazdem.
Aha, na jakieś kilka kilometrów zmieniliśmy się rowerami z Osamą. Jechałem jego fullem (Canyon Neuron). Jechało się ciężej - pewnie kwestia opon - Nobby Nic, nic dziwnego, że narzekał na formę. Natomiast tylny amortyzator daje sporo. Jazda po jakiś dołkach czy dziurach jest bardzo przyjemna.
Podsumowując: fajny wyjazd, świetna pogoda, ładne tereny, oby tak dalej...
- DST 90.00km
- Teren 30.00km
- Czas 05:35
- VAVG 16.12km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 180m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze