Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2019
Dystans całkowity: | 313.69 km (w terenie 15.00 km; 4.78%) |
Czas w ruchu: | 15:29 |
Średnia prędkość: | 20.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 40.09 km/h |
Suma podjazdów: | 1330 m |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 104.56 km i 5h 09m |
Więcej statystyk |
Sobota, 25 maja 2019
Trainspotting 2: Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Sandomierz - Stalowa Wola
Pogoda na sobotę zapowiadała się dobrze. W końcu przestało lać, miało być słonecznie, wiatr miał wiać z kierunku zachód - północny-zachód, więc postanowiłem znowu, jak przed rokiem wyruszyć pociągiem do Ostrowca i wrócić rowerem.
W piątek wieczorem wgrałem mapę do Garmina, nie zastanawiałem się nad nią zbyt długo. Chciałem jechać nieco inną trasą niż przed rokiem, chciałem również ominąć Opatów i na sam koniec zajechać do Grębowa do nowej restauracji "Rybka", która już stała się sławna w okolicy. Nie wszystko się udało, ale po kolei:
Zacząłem oczywiście od dworca PKP w Rozwadowie.
Peron już w zasadzie wyremontowany, ale sam dworzec wygląda jak ruina.
Pociąg oczywiście spóźnił się pół godziny. Standard. W PKP chyba nigdy to się nie zmieni. Tym razem przyjechały 3 wagony i w ostatnim były wieszaki na rowery. Ale drzwi do ostatniego wagonu otworzyć mi się nie udało. Kierownikowi pociągu również :-) "Niech Pan wsiada tu" - powiedział i wskazał środkowy wagon. Stałem więc z rowerem koło kibla i ilekroć ktoś tamtędy przechodził, trzeba było się nieco pogimnastykować.
No ale to w sumie mało ważne, ważne było dostać się do Ostrowca i udało się to koło 11.15.
Dworzec w Ostrowcu w podobnym stanie jak nasz :-)
No dobra, odpalam Garmina i jadę.
Po chwili wyjeżdżam z Ostrowca i zaczyna być ładnie.
W końcu, po tygodniu deszczów i ciemnego nieba, mamy słońce i ciepełko.
Tak jak napisałem, nie zastanawiałem się zbytnio nad trasą. Zaplanowałem ją w bikemap.net i wybierałem drogi, które wyglądały na asfaltowe, bądź szutrowe. Pojechałem Krossem, bo to jednak wygodniejszy rower na dłuższe trasy, więc nie chciałem się przeciskać przez bezdroża, bo musiałbym go prowadzić.
Niestety w pewnym momencie trafiam na coś takiego:
I oczywiście wycofuję się. Patrząc na mapę ta droga ma jakieś 3km długości. Oczywiście nie jest powiedziane, że wygląda w ten sposób na całej długości, ale nie będę ryzykował.
Wytyczam nowy kurs i jednak będę jechał przez Opatów. Nie planowałem tego, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko.
Opatów znałem dotąd jedynie z okien samochodu, przejeżdżałem tędy pewnie kilkanaście razy. Tym razem zobaczymy co tu mamy poza skrzyżowaniem kilku dróg krajowych.
Na początek Brama Warszawska - zapowiada się dobrze, może będzie jakiś ryneczek, czy coś takiego...
Owszem jest coś takiego. Dosyć fajnie to wszystko zrobione, elegancko i czysto. W pobliżu jakieś sklepy, knajpki itp.
Dalej jest jeszcze pomnik powstańców styczniowych.
Chwilę tu odpoczywam, po czym ruszam dalej starając się trafić na wytyczoną wcześniej trasę, która miała przebiegać kilka kilometrów od Opatowa.
Garmin prowadzi w ten sposób, że jeśli zejdziesz z kursu, przy każdym następnym zakręcie namawia do zawrócenia, a jeśli się uprzesz i jedziesz inaczej, po chwili wytycza kurs umożliwiający dotarcie do wcześniej zapisanej w pamięci trasy najbliższą możliwą drogą.
I dlatego kawałek za Opatowem namawia mnie na to:
I znowu muszę go rozzłościć, bo jadę dalej. Słyszę kilka piskliwych dźwięków, ale po chwili mam już wytyczoną nową trasę, po znacznie lepszych nawierzchniach.
Kolejne 30km to jazda po niewielkich pagórkach. Lasów tu niewiele, zwykle mamy łąki i pola. Widoki ładne.
W miarę zbliżania się do Międzygórza, górek jest coraz więcej, a w samym Międzygórzu czeka mnie długi, monotonny podjazd. Tym razem nie zajeżdżam do zamku, byłem tu w zeszłym roku. Tak samo w Kleczanowie, nie jadę obejrzeć cmentarzyska kopców z VIII-X wieku, bo również już je widziałem, a zresztą szczerze mówiąc nie warto - to miejsce jest zaniedbane i tak na prawdę ciężko tam cokolwiek zobaczyć. Zajeżdżam za to na stację benzynową - tu znacznie ciekawiej, można kupić coś do pica. A propos, mijałem po drodze wiele wiosek i w żadnej nie znalazłem sklepu. Dopiero w Miezygórzu jest sklep i stacja, gdzie można kupić coś do jedzenia, czy picia.
Przekraczam krajową 77-kę i tu pól i łąk już zbyt wiele nie widuję, za to wszędzie widać sady z drzewami owocowymi.
Jestem zaskoczony drogami, którymi jadę. Sporo tu nawierzchni asfaltowych. Nie wiem, czy jest sens budować tu asfaltowe drogi, ale póki jadę tędy rowerem nie będę marudził.
Nawet jak czasem trafiam na drogę gruntową, to nawierzchnia jest twarda i jedzie się szybko.
Po chwili przekraczam drogę nr 79 i powoli będę się zbliżał do Sandomierza.
I tu widać efekty tygodniowych opadów deszczu. Most na Koprzywiance ledwo przejezdny, a niewielka rzeka wygląda tak:
Jestem już na Green Velo, sandomierski rynek widać już w oddali, jeszcze tylko kilka kilometrów i zrobię sobie tam przerwę.
Albo może nie tak szybko...
Kolejny most na Koprzywiance już całkowicie zalany.
Nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Mijam ponownie ten przejezdny most na Koprzywiance, dojeżdżam do 79-ki i w końcu docieram do Sandomierza.
Gdy już Rynek jest blisko, dostrzegam nowy lokal - pizzerię (San Domingo). Zrobiłem 25km więcej niż było w planie, więc można coś zjeść tu, w Sandomierzu. Postanawiam zajrzeć. Mają dobrą włoską pizzę i wybór piwa nie tylko koncernowego, więc zostaję. Na rynek już się wybierał nie będę, byłem już w tym roku, zresztą znaleźć miejsce w knajpce na Rynku w ciepły weekendowy dzień nie jest łatwo. Tu też mam stolik na zewnątrz, ludzi mało, a jedzenie dobre. Czyli do Grębowa jechał już nie będę.
Na moście na Wiśle widok następujący:
A za mostem kieruję się na Green Velo.
No i znowu trzeba się cofać, oto most na Trześniówce w Trześni:
Echhh… Cóż zrobić. Wracam do 77-ki przekraczam nią Trześniówkę i wracam na Green Velo.
Jeszcze rzut oka na Łęg w okolicy Kępia Zaleszańskiego:
Tu na szczęście most przejezdny. Więcej niespodzianek nie powinno mnie już spotkać.
W Kępiu już standard - skręcam na Kotową Wolę i przez Obojnię ląduję w Rozwadowie. Jadę na wał wypić jakieś piwko i dobić do 130km i to by było na tyle.
Mimo kilku przeszkadzajek wycieczka jak najbardziej udana. Poprzedni tydzień dał popalić, próbowałem coś pojeździć popołudniami (2 razy), ale trochę mnie zlało i nie udało się zrobić więcej niż 20km. Deszcze poza podtopieniami spowodowały również gwałtowny wzrost roślin. Tak zielono jeszcze w tym roku nie było. Do tego ciepło i błękitne niebo - o to chodziło.
W piątek wieczorem wgrałem mapę do Garmina, nie zastanawiałem się nad nią zbyt długo. Chciałem jechać nieco inną trasą niż przed rokiem, chciałem również ominąć Opatów i na sam koniec zajechać do Grębowa do nowej restauracji "Rybka", która już stała się sławna w okolicy. Nie wszystko się udało, ale po kolei:
Zacząłem oczywiście od dworca PKP w Rozwadowie.
Peron już w zasadzie wyremontowany, ale sam dworzec wygląda jak ruina.
Pociąg oczywiście spóźnił się pół godziny. Standard. W PKP chyba nigdy to się nie zmieni. Tym razem przyjechały 3 wagony i w ostatnim były wieszaki na rowery. Ale drzwi do ostatniego wagonu otworzyć mi się nie udało. Kierownikowi pociągu również :-) "Niech Pan wsiada tu" - powiedział i wskazał środkowy wagon. Stałem więc z rowerem koło kibla i ilekroć ktoś tamtędy przechodził, trzeba było się nieco pogimnastykować.
No ale to w sumie mało ważne, ważne było dostać się do Ostrowca i udało się to koło 11.15.
Dworzec w Ostrowcu w podobnym stanie jak nasz :-)
No dobra, odpalam Garmina i jadę.
Po chwili wyjeżdżam z Ostrowca i zaczyna być ładnie.
W końcu, po tygodniu deszczów i ciemnego nieba, mamy słońce i ciepełko.
Tak jak napisałem, nie zastanawiałem się zbytnio nad trasą. Zaplanowałem ją w bikemap.net i wybierałem drogi, które wyglądały na asfaltowe, bądź szutrowe. Pojechałem Krossem, bo to jednak wygodniejszy rower na dłuższe trasy, więc nie chciałem się przeciskać przez bezdroża, bo musiałbym go prowadzić.
Niestety w pewnym momencie trafiam na coś takiego:
I oczywiście wycofuję się. Patrząc na mapę ta droga ma jakieś 3km długości. Oczywiście nie jest powiedziane, że wygląda w ten sposób na całej długości, ale nie będę ryzykował.
Wytyczam nowy kurs i jednak będę jechał przez Opatów. Nie planowałem tego, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko.
Opatów znałem dotąd jedynie z okien samochodu, przejeżdżałem tędy pewnie kilkanaście razy. Tym razem zobaczymy co tu mamy poza skrzyżowaniem kilku dróg krajowych.
Na początek Brama Warszawska - zapowiada się dobrze, może będzie jakiś ryneczek, czy coś takiego...
Owszem jest coś takiego. Dosyć fajnie to wszystko zrobione, elegancko i czysto. W pobliżu jakieś sklepy, knajpki itp.
Dalej jest jeszcze pomnik powstańców styczniowych.
Chwilę tu odpoczywam, po czym ruszam dalej starając się trafić na wytyczoną wcześniej trasę, która miała przebiegać kilka kilometrów od Opatowa.
Garmin prowadzi w ten sposób, że jeśli zejdziesz z kursu, przy każdym następnym zakręcie namawia do zawrócenia, a jeśli się uprzesz i jedziesz inaczej, po chwili wytycza kurs umożliwiający dotarcie do wcześniej zapisanej w pamięci trasy najbliższą możliwą drogą.
I dlatego kawałek za Opatowem namawia mnie na to:
I znowu muszę go rozzłościć, bo jadę dalej. Słyszę kilka piskliwych dźwięków, ale po chwili mam już wytyczoną nową trasę, po znacznie lepszych nawierzchniach.
Kolejne 30km to jazda po niewielkich pagórkach. Lasów tu niewiele, zwykle mamy łąki i pola. Widoki ładne.
W miarę zbliżania się do Międzygórza, górek jest coraz więcej, a w samym Międzygórzu czeka mnie długi, monotonny podjazd. Tym razem nie zajeżdżam do zamku, byłem tu w zeszłym roku. Tak samo w Kleczanowie, nie jadę obejrzeć cmentarzyska kopców z VIII-X wieku, bo również już je widziałem, a zresztą szczerze mówiąc nie warto - to miejsce jest zaniedbane i tak na prawdę ciężko tam cokolwiek zobaczyć. Zajeżdżam za to na stację benzynową - tu znacznie ciekawiej, można kupić coś do pica. A propos, mijałem po drodze wiele wiosek i w żadnej nie znalazłem sklepu. Dopiero w Miezygórzu jest sklep i stacja, gdzie można kupić coś do jedzenia, czy picia.
Przekraczam krajową 77-kę i tu pól i łąk już zbyt wiele nie widuję, za to wszędzie widać sady z drzewami owocowymi.
Jestem zaskoczony drogami, którymi jadę. Sporo tu nawierzchni asfaltowych. Nie wiem, czy jest sens budować tu asfaltowe drogi, ale póki jadę tędy rowerem nie będę marudził.
Nawet jak czasem trafiam na drogę gruntową, to nawierzchnia jest twarda i jedzie się szybko.
Po chwili przekraczam drogę nr 79 i powoli będę się zbliżał do Sandomierza.
I tu widać efekty tygodniowych opadów deszczu. Most na Koprzywiance ledwo przejezdny, a niewielka rzeka wygląda tak:
Jestem już na Green Velo, sandomierski rynek widać już w oddali, jeszcze tylko kilka kilometrów i zrobię sobie tam przerwę.
Albo może nie tak szybko...
Kolejny most na Koprzywiance już całkowicie zalany.
Nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Mijam ponownie ten przejezdny most na Koprzywiance, dojeżdżam do 79-ki i w końcu docieram do Sandomierza.
Gdy już Rynek jest blisko, dostrzegam nowy lokal - pizzerię (San Domingo). Zrobiłem 25km więcej niż było w planie, więc można coś zjeść tu, w Sandomierzu. Postanawiam zajrzeć. Mają dobrą włoską pizzę i wybór piwa nie tylko koncernowego, więc zostaję. Na rynek już się wybierał nie będę, byłem już w tym roku, zresztą znaleźć miejsce w knajpce na Rynku w ciepły weekendowy dzień nie jest łatwo. Tu też mam stolik na zewnątrz, ludzi mało, a jedzenie dobre. Czyli do Grębowa jechał już nie będę.
Na moście na Wiśle widok następujący:
A za mostem kieruję się na Green Velo.
No i znowu trzeba się cofać, oto most na Trześniówce w Trześni:
Echhh… Cóż zrobić. Wracam do 77-ki przekraczam nią Trześniówkę i wracam na Green Velo.
Jeszcze rzut oka na Łęg w okolicy Kępia Zaleszańskiego:
Tu na szczęście most przejezdny. Więcej niespodzianek nie powinno mnie już spotkać.
W Kępiu już standard - skręcam na Kotową Wolę i przez Obojnię ląduję w Rozwadowie. Jadę na wał wypić jakieś piwko i dobić do 130km i to by było na tyle.
Mimo kilku przeszkadzajek wycieczka jak najbardziej udana. Poprzedni tydzień dał popalić, próbowałem coś pojeździć popołudniami (2 razy), ale trochę mnie zlało i nie udało się zrobić więcej niż 20km. Deszcze poza podtopieniami spowodowały również gwałtowny wzrost roślin. Tak zielono jeszcze w tym roku nie było. Do tego ciepło i błękitne niebo - o to chodziło.
- DST 130.46km
- Teren 2.00km
- Czas 06:16
- VAVG 20.82km/h
- VMAX 40.09km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 820m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2019
Janów Lubelski - Biłgoraj - Warszawa - Frampol - Janów Lubelski
Rano było trochę ciężko. Trochę, bywało gorzej. Wsiąść w samochód i wrócić do domu nie mogę, pewnie mam jakiś promil lub więcej, dlatego trzeba to wszystko wypocić.
Tylko jak tu jechać? Zapisałem do Garmina dwie trasy, tyle, że nie wziąłem uchwytu do urządzenia, więc trzeba będzie trochę improwizować.
Za cel główny obieram Biłgoraj, a potem stolicę - Warszawę.
Pogoda rano znakomita, jest ciepło i słonecznie. Udaję się na początek w kierunku Porytowego Wzgórza.
Tego typu widoki w lesie uwielbiam. Świeża zieleń, błękitne niebo, aż chce się jechać.
Na Porytowym Wzgórzu już w tym roku byłem, a w sumie byłem już tu pewnie z 15 razy, ale i tym razem podjeżdżam na chwilę.
O ile dobrze pamiętam, nigdy nie byłem tu o tak wczesnej porze - jest 10.30. Zawsze jak robiłem zdjęcie tego pomnika, musiałem je robić pod słońce, tym razem słońce jest nieco po lewej stronie, dlatego fotka wychodzi nieźle bez bajerów typu HDR.
Ok, jedziemy dalej.
Kilka kilometrów za Porytowym Wzgórzem trafiam na tabliczkę informującą, że tym rejonie partyzanci przejęli niemieckie działa, które potem wykorzystali w boju.
Po następnych kilku kilometrach, robię krótki postój w celach nawigacyjnych. Patrzę na wschód i ciemnych chmur zbiera się coraz więcej. Spokojnie... Prognoza pogody w telefonie pokazuje prawdopodobieństwo opadów jako 1%. Czyli chmurki postraszą i przejdą.
Zwłaszcza, że inne strony nieba wyglądają zdecydowanie lepiej.
Ale jednak... Jakieś 5km przed Biłgorajem łapie mnie deszcz. 1% szans - lucky me :-)
Dojeżdżam akurat do Dąbrowicy, jest tu przystanek autobusowy i tam właśnie spędzam jakieś 10minut, w oczekiwaniu na koniec deszczu. W sumie można było jechać dalej, opady nie były wielkie.
W Biłgoraju jestem kilkanaście minut po południu.
Znajduję czynną pizzerię i zamawiam pizzę. Rano nie chciało mi się jeść po grillu z dnia poprzedniego. Ale teraz już czuję się lekko głodny.
Chyba jeszcze nigdy nie jadłem pizzy o tak wczesnej porze.
Dobra, teraz jedziemy do Warszawy.
Myślałem zawsze, że Warszawa jest dosyć daleko od nas. Mało tego - byłem w Stolicy w kwietniu i samochodem pokonałem jakieś 250km, więc szanse na dojechanie tam rowerem oceniałem na znikome.
A jednak.
Na skutek jakiś dziwnych błędów Matrixa, Warszawa obecnie znajduje się niedaleko Frampola.
No i dobrze, jestem w okolicy, będę miał łatwiej.
Droga do Warszawy nie należy do najłatwiejszych. Często jest to zwykła leśna piaszczysta droga. Prowadzi wzdłuż rzeki Biała Łada.
Czasem nawet jest ładnie, chociaż na tym zdjęciu tego nie widać.
Po chwili jednak leśne drogi się kończą i muszę przejechać fragment wojewódzką 835-ką.
Nie mija dużo czasu i jestem u celu.
Oto panorama Stolicy.
W kwietniu trochę inaczej to wyglądało, ale nazwa jest jednoznaczna, więc przyjmuję ten widok do wiadomości i jadę dalej do Frampola.
Frampol to małe miasteczko. Spędzam tu jakiś kwadrans na czymś w rodzaju Parku położonego w centrum.
A potem kieruję się do Janowa.
Po drodze zielono. Po prawej mijam pierwsze wzgórza Wyżyny Lubelskiej (chociaż na zdjęciach tego nie widać), po lewej kompleks Lasów Janowskich - jest fajnie.
No i tyle. Dalej dojeżdżam do Ośrodka Edukacji Ekologicznej w Janowie, pakuję się do bolida i jadę do domu.
Fajnie kończy się ten weekend. Najpierw rajd, a potem wycieczka po okolicy.
Mimo, że pogoda nas raczej nie rozpieszcza, tym razem była w miarę łaskawa. Owszem trochę mnie zlało, ale bywało gorzej. Do tego piękna, świeża zieleń w lasach, ładne, malownicze trasy - czego chcieć więcej?
Tylko jak tu jechać? Zapisałem do Garmina dwie trasy, tyle, że nie wziąłem uchwytu do urządzenia, więc trzeba będzie trochę improwizować.
Za cel główny obieram Biłgoraj, a potem stolicę - Warszawę.
Pogoda rano znakomita, jest ciepło i słonecznie. Udaję się na początek w kierunku Porytowego Wzgórza.
Tego typu widoki w lesie uwielbiam. Świeża zieleń, błękitne niebo, aż chce się jechać.
Na Porytowym Wzgórzu już w tym roku byłem, a w sumie byłem już tu pewnie z 15 razy, ale i tym razem podjeżdżam na chwilę.
O ile dobrze pamiętam, nigdy nie byłem tu o tak wczesnej porze - jest 10.30. Zawsze jak robiłem zdjęcie tego pomnika, musiałem je robić pod słońce, tym razem słońce jest nieco po lewej stronie, dlatego fotka wychodzi nieźle bez bajerów typu HDR.
Ok, jedziemy dalej.
Kilka kilometrów za Porytowym Wzgórzem trafiam na tabliczkę informującą, że tym rejonie partyzanci przejęli niemieckie działa, które potem wykorzystali w boju.
Po następnych kilku kilometrach, robię krótki postój w celach nawigacyjnych. Patrzę na wschód i ciemnych chmur zbiera się coraz więcej. Spokojnie... Prognoza pogody w telefonie pokazuje prawdopodobieństwo opadów jako 1%. Czyli chmurki postraszą i przejdą.
Zwłaszcza, że inne strony nieba wyglądają zdecydowanie lepiej.
Ale jednak... Jakieś 5km przed Biłgorajem łapie mnie deszcz. 1% szans - lucky me :-)
Dojeżdżam akurat do Dąbrowicy, jest tu przystanek autobusowy i tam właśnie spędzam jakieś 10minut, w oczekiwaniu na koniec deszczu. W sumie można było jechać dalej, opady nie były wielkie.
W Biłgoraju jestem kilkanaście minut po południu.
Znajduję czynną pizzerię i zamawiam pizzę. Rano nie chciało mi się jeść po grillu z dnia poprzedniego. Ale teraz już czuję się lekko głodny.
Chyba jeszcze nigdy nie jadłem pizzy o tak wczesnej porze.
Dobra, teraz jedziemy do Warszawy.
Myślałem zawsze, że Warszawa jest dosyć daleko od nas. Mało tego - byłem w Stolicy w kwietniu i samochodem pokonałem jakieś 250km, więc szanse na dojechanie tam rowerem oceniałem na znikome.
A jednak.
Na skutek jakiś dziwnych błędów Matrixa, Warszawa obecnie znajduje się niedaleko Frampola.
No i dobrze, jestem w okolicy, będę miał łatwiej.
Droga do Warszawy nie należy do najłatwiejszych. Często jest to zwykła leśna piaszczysta droga. Prowadzi wzdłuż rzeki Biała Łada.
Czasem nawet jest ładnie, chociaż na tym zdjęciu tego nie widać.
Po chwili jednak leśne drogi się kończą i muszę przejechać fragment wojewódzką 835-ką.
Nie mija dużo czasu i jestem u celu.
Oto panorama Stolicy.
W kwietniu trochę inaczej to wyglądało, ale nazwa jest jednoznaczna, więc przyjmuję ten widok do wiadomości i jadę dalej do Frampola.
Frampol to małe miasteczko. Spędzam tu jakiś kwadrans na czymś w rodzaju Parku położonego w centrum.
A potem kieruję się do Janowa.
Po drodze zielono. Po prawej mijam pierwsze wzgórza Wyżyny Lubelskiej (chociaż na zdjęciach tego nie widać), po lewej kompleks Lasów Janowskich - jest fajnie.
No i tyle. Dalej dojeżdżam do Ośrodka Edukacji Ekologicznej w Janowie, pakuję się do bolida i jadę do domu.
Fajnie kończy się ten weekend. Najpierw rajd, a potem wycieczka po okolicy.
Mimo, że pogoda nas raczej nie rozpieszcza, tym razem była w miarę łaskawa. Owszem trochę mnie zlało, ale bywało gorzej. Do tego piękna, świeża zieleń w lasach, ładne, malownicze trasy - czego chcieć więcej?
- DST 81.14km
- Teren 3.00km
- Czas 04:28
- VAVG 18.17km/h
- VMAX 32.23km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 190m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 maja 2019
XI Krajoznawczy Rajd Rowerowy "Śladami leśnego skarbca"
Już 3 rok z rzędu uczestniczyłem w janowskim rajdzie z serii "Śladami leśnego skarbca". Jak w poprzednich latach, organizatorzy wyznaczyli dwie trasy "turystyczną" o długości 57km oraz "ekstremalną" o długości 100km. Oczywiście wybrałem tę drugą i zastanawiałem się ile w rzeczywistości kilometrów przejedziemy, bo w poprzednich rajdach, nigdy nie udało się osiągnąć zakładanej długości trasy, a to przez słabszych uczestników.
Tym razem jednak osiągnęliśmy nasz cel, a oto trasa:
Jak to się stało, że tym razem się udało? :-)
Otóż kiedy dojechaliśmy do miejsca, w którym odbywał się piknik, z dalszej jazdy zrezygnowało kilka osób. Te które zostały z formą problemów nie miały i... daliśmy radę :-)
Ale po kolei. Pogoda zapowiadała się różnie. Wyjeżdżając rano z Pysznicy u nas drogi były suche, kiedy dotarłem do Janowa, tam były mokre. Musiało padać z rana. Przed samym startem pogoda była lux, było ciepło i słonecznie, ale z każdą chwilą coraz bardziej się chmurzyło. Po mniej więcej 25km, zaczęło padać. Padało jakieś 15minut, wszyscy zmokli i... I to właśnie deszcz wyzwolił w nas jakąś dodatkową energię. Podczas deszczu cała grupa osiągnęła prędkość średnią blisko 30km/h i to prawdopodobnie była przyczyna tego, że w przerwie kilka osób zrezygnowało i dokończyło rajd trasą turystyczną.
Po przerwie również tempo było niezłe. Na początku goniłem szybko wraz z najlepszymi, ale za każdym razem po takich akcjach, trzeba było się zatrzymywać i czekać kilka minut na resztę, więc potem dałem sobie spokój i jechałem spokojnie gdzieś w środku stawki.
Zdjęć wielu nie robiłem, bo nie było zbytnio czasu. Robiłem je tylko przy okazji postojów.
Trasa zaplanowana została tak, by mniej więcej co 25km można było zrobić sobie przerwę pod sklepem.
Jeden z krótkich postojów podczas których czekaliśmy na resztę ekipy. To już końcówka rajdu i pogoda znowu się poprawia.
Na koniec przy Ośrodku Edukacji Ekologicznej zorganizowany był grill, można było się najeść, tym razem już nie Mathias dostarczał produkty, tylko jakaś inna masarnia i trzeba przyznać, że były świetne.
I cóż? Zjeść, pożegnać się i do domu... Tak było zawsze, czyli rok temu i dwa lata temu... A no nie. W zeszłym roku przewodnicy mówili mi, żebym sobie klepnął nocleg i został na "najtrudniejszy etap rajdu"... No i tak właśnie w tym roku zrobiłem.
Fajny rajd zakończył się fajną imprezą. Rano było ciężko, ale było warto.
Do zobaczenia za rok!
Tym razem jednak osiągnęliśmy nasz cel, a oto trasa:
Jak to się stało, że tym razem się udało? :-)
Otóż kiedy dojechaliśmy do miejsca, w którym odbywał się piknik, z dalszej jazdy zrezygnowało kilka osób. Te które zostały z formą problemów nie miały i... daliśmy radę :-)
Ale po kolei. Pogoda zapowiadała się różnie. Wyjeżdżając rano z Pysznicy u nas drogi były suche, kiedy dotarłem do Janowa, tam były mokre. Musiało padać z rana. Przed samym startem pogoda była lux, było ciepło i słonecznie, ale z każdą chwilą coraz bardziej się chmurzyło. Po mniej więcej 25km, zaczęło padać. Padało jakieś 15minut, wszyscy zmokli i... I to właśnie deszcz wyzwolił w nas jakąś dodatkową energię. Podczas deszczu cała grupa osiągnęła prędkość średnią blisko 30km/h i to prawdopodobnie była przyczyna tego, że w przerwie kilka osób zrezygnowało i dokończyło rajd trasą turystyczną.
Po przerwie również tempo było niezłe. Na początku goniłem szybko wraz z najlepszymi, ale za każdym razem po takich akcjach, trzeba było się zatrzymywać i czekać kilka minut na resztę, więc potem dałem sobie spokój i jechałem spokojnie gdzieś w środku stawki.
Zdjęć wielu nie robiłem, bo nie było zbytnio czasu. Robiłem je tylko przy okazji postojów.
Trasa zaplanowana została tak, by mniej więcej co 25km można było zrobić sobie przerwę pod sklepem.
Jeden z krótkich postojów podczas których czekaliśmy na resztę ekipy. To już końcówka rajdu i pogoda znowu się poprawia.
Na koniec przy Ośrodku Edukacji Ekologicznej zorganizowany był grill, można było się najeść, tym razem już nie Mathias dostarczał produkty, tylko jakaś inna masarnia i trzeba przyznać, że były świetne.
I cóż? Zjeść, pożegnać się i do domu... Tak było zawsze, czyli rok temu i dwa lata temu... A no nie. W zeszłym roku przewodnicy mówili mi, żebym sobie klepnął nocleg i został na "najtrudniejszy etap rajdu"... No i tak właśnie w tym roku zrobiłem.
Fajny rajd zakończył się fajną imprezą. Rano było ciężko, ale było warto.
Do zobaczenia za rok!
- DST 102.09km
- Teren 10.00km
- Czas 04:45
- VAVG 21.49km/h
- VMAX 35.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 320m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze