Niedziela, 30 kwietnia 2017
Poligon lipski w deszczu na zakończenie świetnego miesiąca
Zapowiadało się dobrze. Temperatura sięgała +15C, niby niebo było zachmurzone i synoptycy zapowiadali "możliwe niewielkie przelotne opady deszczu", ale do godziny 15-tej spadło po 5 kropel na metr kwadratowy, byłem nastawiony optymistycznie, więc wyruszyłem w kierunku lipskiego poligonu, żeby sprawdzić, czy dalej można tamtędy jeździć.
Z Pysznica Town kieruję się na Ludian, dalej prosto, skręcam na Lipowiec, mijam miejsce, gdzie kiedyś stała leśniczówka pod Kruszyną i udaję się do Lipy. Po drodze oczywiście mokro. Nic dziwnego, przez cały tydzień lało. Dodam, że w czwartek, gdy właśnie lało wymyłem, wypieściłem oba rowery (nie ruszałem jedynie najnowszego znaleziska archeologicznego - Wigry 5).
Wjeżdżam na teren poligonu i kieruję się w kierunku Brzózy. Plan był taki, żeby pokręcić się po nieznanych rejonach poligonu.
W tym miejscu po ok. 22 km jazdy robię krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Patrząc na chmury zadaję sobie pytanie: jeb... czy nie jeb...? Coś tam sobie kapie z nieba, ale niewiele, więc póki co jest ok.
Dalej do przejechania jest mniej więcej 1.5km odcinek po piachu. Wziąłem Canyona, więc jechać się da. W marcu trzeba było prowadzić tą samą drogą Krossa.
Po skręcie w lewo kieruję się na Brzózę. Po chwili dojeżdżam do pierwszego miejsca upamiętniającego tą zlikwidowaną po wojnie wieś, która musiała ustąpić miejsca poligonowi.
Byłem tu niedawno, więc jadę do drugiego miejsca:
To wszystko co zostało po wsi. Krzyż i tablica pamiątkowa w jednym miejscu oraz kapliczka + resztki cegieł w drugim. Przypomina to opuszczone po akcji "Wisła" bieszczadzkie wsie.
Stąd już niedaleko do skrzyżowania, gdzie droga w lewo prowadzi do Radomyśla, a w prawo w głąb poligonu. Kieruję się w głąb...
Droga jest fatalna. Najpierw porośnięta trawą, tu jeszcze da się jechać, potem sam piach, tu jest gorzej...
Tego typu przeszkadzajki tylko ułatwiają sprawę:
Jestem już blisko centralnego punktu poligonu, gdzie powinno być skrzyżowanie, na którym chyba chcę skręcić w prawo i kierować się powoli do Ireny.
Dojeżdżam do skrzyżowania. Droga w prawo:
I droga w lewo:
Hmmm. Dobra, to ja jednak pojadę dalej prosto. A tam czeka mnie jeszcze kilka stawów na środku drogi, a następnie piach, po którym jedzie się coraz ciężej. W momencie, w którym okazuje się, że chyba szybciej będzie na piechotę, niż na rowerze, zsiadam i prowadzę rower.
Po chwili las się kończy i wyjeżdżam na terenie pokrytym raczej jakimiś krzewami i innymi chabździami. Przynajmniej można się rozejrzeć. Po prawej stronie wydaje się być najwyższy punkt w okolicy, więc udaję się tam popstrykać parę fotek.
I znajduję tu jakieś coś takiego:
Co to może być - nie wiem...
W tym miejscu widoki mimo wszystko dosyć fajne:
Dalej wcale nie jest łatwiej:
W międzyczasie "niewielkie przelotne opady" coraz bardziej dają się we znaki.
Następny zakręt - tu już powinienem skręcać w prawo, żeby dostać się do Ireny:
Ale droga w prawo wygląda tak:
Zresztą w lewo jest podobnie. Szeroko tu, że wydaje się, że to jakaś leśna A4. Tylko kto tędy przejedzie?
Patrząc na mapy googla widzę, że pewnie wyjadę w Łążku. Co prawda na mapach droga kończy się, ale znając życie, na pewno coś będzie prowadziło dalej prosto.
Ten znak utwierdza mnie w przekonaniu, że będzie dobrze.
Ale idealnie wcale nie jest:
Tego typu atrakcje są dosłownie co 50-100m, więc raczej tędy muszę iść na piechotę. Pada coraz bardziej, ale w tym momencie w butach mam jeszcze sucho.
Ostatni zakręt i mijam oddział kawalerii :-)
Współcześnie, kawalerzyści przesiedli się z koni na helikoptery, ale co to za zabawa?
Słyszę komendę "oddział stop!" Wszyscy grzecznie się zatrzymują, wymieniamy kilka zdań, życzymy sobie wzajemnie udanej jazdy i jadę dalej. Kawalerzyści ubrani w przedwojenne mundury prezentują się świetnie. Mają zabawę. Ja też mam, ale jeszcze tylko przez chwilę :-)
Z map google wynika, że wyjadę w Łążku Chwałowskim. Droga do Łążka oczywiście jest, chociaż na mapach jej nie ma.
Już chyba jestem blisko, skoro jest szlaban i jakieś tablice.
Rzeczywiście, po chwili znajduję się w Łążku Chwałowskim. Tu na chwilę zatrzymuję się przy cmentarzu.
Jak widać i tu Niemcy nie oszczędzili miejscowej ludności podczas wojny. To typowe w tych rejonach. Im więcej jeżdżę po Lasach Janowskich tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że chyba nie ma miejscowości w okolicy, która w mniejszym, czy większym stopniu nie ucierpiałaby na skutek represji i bestialstwa.
Teraz już nie ma żartów, "niewielkie przelotne opady" zamieniają się w prawdziwą ulewę. Jestem już praktycznie cały mokry. Buty zaczynają się poddawać.
Jadę więc coraz szybciej, tym bardziej, że jestem już na asfalcie. Mijam Irenę, docieram do Zaklikowa i kieruję się do domu.
Na stacji benzynowej za Zaklikowem, ktoś mnie woła - patrzę, a to kumpel z pracy! Wraca właśnie od rodziców z Węglina i proponuje podwózkę. Odmawiam, bo jestem cały ubłocony, rower również, a w samochodzie (co prawda dużym), ma żonę i dzieci. Nie chcę mu ubrudzić fury, poza tym i tak już mi wszystko jedno, jestem rozgrzany, więc nie czuję, że jest chłodno, jadę dalej. Potem dogania mnie i ponawia ofertę, ale dziękuję i śmigam dalej. Dzięki Sławek! :-)
Cały czas leje, więc nie zatrzymuję się, po prostu jadę dalej. Za torami za Zaklikowem skręcam w lewo, dojeżdżam sfatygowanym asfaltem do Banii, po drodze wyprzedzam nawet samochód, pani kierowca/kierowczyni (kierownica? :-) ) jechała z prędkością ~10km/h, bojąc się uszkodzenia sprzętu. Canyon przetrwa, więc jestem szybszy :-) Dopiero jakieś 10km od domu przestaje lać i zaczyna kropić. Nie ma to już jednak znaczenia.
Fajna wycieczka zepsuta przez pogodę. Kwiecień 2017 zapamiętam jako jeden z najgorszych miesięcy w ciągu ostatnich lat. Poza kilkoma dniami ciepła na początku miesiąca, cały czas lało, wiało i było zimno. Oby maj, a zwłaszcza czerwiec były lepsze...
Z Pysznica Town kieruję się na Ludian, dalej prosto, skręcam na Lipowiec, mijam miejsce, gdzie kiedyś stała leśniczówka pod Kruszyną i udaję się do Lipy. Po drodze oczywiście mokro. Nic dziwnego, przez cały tydzień lało. Dodam, że w czwartek, gdy właśnie lało wymyłem, wypieściłem oba rowery (nie ruszałem jedynie najnowszego znaleziska archeologicznego - Wigry 5).
Wjeżdżam na teren poligonu i kieruję się w kierunku Brzózy. Plan był taki, żeby pokręcić się po nieznanych rejonach poligonu.
W tym miejscu po ok. 22 km jazdy robię krótką przerwę na uzupełnienie płynów. Patrząc na chmury zadaję sobie pytanie: jeb... czy nie jeb...? Coś tam sobie kapie z nieba, ale niewiele, więc póki co jest ok.
Dalej do przejechania jest mniej więcej 1.5km odcinek po piachu. Wziąłem Canyona, więc jechać się da. W marcu trzeba było prowadzić tą samą drogą Krossa.
Po skręcie w lewo kieruję się na Brzózę. Po chwili dojeżdżam do pierwszego miejsca upamiętniającego tą zlikwidowaną po wojnie wieś, która musiała ustąpić miejsca poligonowi.
Byłem tu niedawno, więc jadę do drugiego miejsca:
To wszystko co zostało po wsi. Krzyż i tablica pamiątkowa w jednym miejscu oraz kapliczka + resztki cegieł w drugim. Przypomina to opuszczone po akcji "Wisła" bieszczadzkie wsie.
Stąd już niedaleko do skrzyżowania, gdzie droga w lewo prowadzi do Radomyśla, a w prawo w głąb poligonu. Kieruję się w głąb...
Droga jest fatalna. Najpierw porośnięta trawą, tu jeszcze da się jechać, potem sam piach, tu jest gorzej...
Tego typu przeszkadzajki tylko ułatwiają sprawę:
Jestem już blisko centralnego punktu poligonu, gdzie powinno być skrzyżowanie, na którym chyba chcę skręcić w prawo i kierować się powoli do Ireny.
Dojeżdżam do skrzyżowania. Droga w prawo:
I droga w lewo:
Hmmm. Dobra, to ja jednak pojadę dalej prosto. A tam czeka mnie jeszcze kilka stawów na środku drogi, a następnie piach, po którym jedzie się coraz ciężej. W momencie, w którym okazuje się, że chyba szybciej będzie na piechotę, niż na rowerze, zsiadam i prowadzę rower.
Po chwili las się kończy i wyjeżdżam na terenie pokrytym raczej jakimiś krzewami i innymi chabździami. Przynajmniej można się rozejrzeć. Po prawej stronie wydaje się być najwyższy punkt w okolicy, więc udaję się tam popstrykać parę fotek.
I znajduję tu jakieś coś takiego:
Co to może być - nie wiem...
W tym miejscu widoki mimo wszystko dosyć fajne:
Dalej wcale nie jest łatwiej:
W międzyczasie "niewielkie przelotne opady" coraz bardziej dają się we znaki.
Następny zakręt - tu już powinienem skręcać w prawo, żeby dostać się do Ireny:
Ale droga w prawo wygląda tak:
Zresztą w lewo jest podobnie. Szeroko tu, że wydaje się, że to jakaś leśna A4. Tylko kto tędy przejedzie?
Patrząc na mapy googla widzę, że pewnie wyjadę w Łążku. Co prawda na mapach droga kończy się, ale znając życie, na pewno coś będzie prowadziło dalej prosto.
Ten znak utwierdza mnie w przekonaniu, że będzie dobrze.
Ale idealnie wcale nie jest:
Tego typu atrakcje są dosłownie co 50-100m, więc raczej tędy muszę iść na piechotę. Pada coraz bardziej, ale w tym momencie w butach mam jeszcze sucho.
Ostatni zakręt i mijam oddział kawalerii :-)
Współcześnie, kawalerzyści przesiedli się z koni na helikoptery, ale co to za zabawa?
Słyszę komendę "oddział stop!" Wszyscy grzecznie się zatrzymują, wymieniamy kilka zdań, życzymy sobie wzajemnie udanej jazdy i jadę dalej. Kawalerzyści ubrani w przedwojenne mundury prezentują się świetnie. Mają zabawę. Ja też mam, ale jeszcze tylko przez chwilę :-)
Z map google wynika, że wyjadę w Łążku Chwałowskim. Droga do Łążka oczywiście jest, chociaż na mapach jej nie ma.
Już chyba jestem blisko, skoro jest szlaban i jakieś tablice.
Rzeczywiście, po chwili znajduję się w Łążku Chwałowskim. Tu na chwilę zatrzymuję się przy cmentarzu.
Jak widać i tu Niemcy nie oszczędzili miejscowej ludności podczas wojny. To typowe w tych rejonach. Im więcej jeżdżę po Lasach Janowskich tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że chyba nie ma miejscowości w okolicy, która w mniejszym, czy większym stopniu nie ucierpiałaby na skutek represji i bestialstwa.
Teraz już nie ma żartów, "niewielkie przelotne opady" zamieniają się w prawdziwą ulewę. Jestem już praktycznie cały mokry. Buty zaczynają się poddawać.
Jadę więc coraz szybciej, tym bardziej, że jestem już na asfalcie. Mijam Irenę, docieram do Zaklikowa i kieruję się do domu.
Na stacji benzynowej za Zaklikowem, ktoś mnie woła - patrzę, a to kumpel z pracy! Wraca właśnie od rodziców z Węglina i proponuje podwózkę. Odmawiam, bo jestem cały ubłocony, rower również, a w samochodzie (co prawda dużym), ma żonę i dzieci. Nie chcę mu ubrudzić fury, poza tym i tak już mi wszystko jedno, jestem rozgrzany, więc nie czuję, że jest chłodno, jadę dalej. Potem dogania mnie i ponawia ofertę, ale dziękuję i śmigam dalej. Dzięki Sławek! :-)
Cały czas leje, więc nie zatrzymuję się, po prostu jadę dalej. Za torami za Zaklikowem skręcam w lewo, dojeżdżam sfatygowanym asfaltem do Banii, po drodze wyprzedzam nawet samochód, pani kierowca/kierowczyni (kierownica? :-) ) jechała z prędkością ~10km/h, bojąc się uszkodzenia sprzętu. Canyon przetrwa, więc jestem szybszy :-) Dopiero jakieś 10km od domu przestaje lać i zaczyna kropić. Nie ma to już jednak znaczenia.
Fajna wycieczka zepsuta przez pogodę. Kwiecień 2017 zapamiętam jako jeden z najgorszych miesięcy w ciągu ostatnich lat. Poza kilkoma dniami ciepła na początku miesiąca, cały czas lało, wiało i było zimno. Oby maj, a zwłaszcza czerwiec były lepsze...
- DST 75.02km
- Teren 15.00km
- Czas 03:54
- VAVG 19.24km/h
- VMAX 54.45km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 70m
- Sprzęt Canyon Yellowstone AL 3.9
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Jak jeżdzę, a jeżdżę juz długo to nie pamietam tak paskudnego kwietnia .
Wycieczka super, w Brzózie byłem raz tylko, na poligonie kilka razy ale zawsze w lecie ...wtedy sucho ale za to piachy jak na pustyni MarqoBiker - 19:45 czwartek, 4 maja 2017 | linkuj
Komentuj
Wycieczka super, w Brzózie byłem raz tylko, na poligonie kilka razy ale zawsze w lecie ...wtedy sucho ale za to piachy jak na pustyni MarqoBiker - 19:45 czwartek, 4 maja 2017 | linkuj