Sobota, 25 maja 2019
Trainspotting 2: Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Sandomierz - Stalowa Wola
Pogoda na sobotę zapowiadała się dobrze. W końcu przestało lać, miało być słonecznie, wiatr miał wiać z kierunku zachód - północny-zachód, więc postanowiłem znowu, jak przed rokiem wyruszyć pociągiem do Ostrowca i wrócić rowerem.
W piątek wieczorem wgrałem mapę do Garmina, nie zastanawiałem się nad nią zbyt długo. Chciałem jechać nieco inną trasą niż przed rokiem, chciałem również ominąć Opatów i na sam koniec zajechać do Grębowa do nowej restauracji "Rybka", która już stała się sławna w okolicy. Nie wszystko się udało, ale po kolei:
Zacząłem oczywiście od dworca PKP w Rozwadowie.
Peron już w zasadzie wyremontowany, ale sam dworzec wygląda jak ruina.
Pociąg oczywiście spóźnił się pół godziny. Standard. W PKP chyba nigdy to się nie zmieni. Tym razem przyjechały 3 wagony i w ostatnim były wieszaki na rowery. Ale drzwi do ostatniego wagonu otworzyć mi się nie udało. Kierownikowi pociągu również :-) "Niech Pan wsiada tu" - powiedział i wskazał środkowy wagon. Stałem więc z rowerem koło kibla i ilekroć ktoś tamtędy przechodził, trzeba było się nieco pogimnastykować.
No ale to w sumie mało ważne, ważne było dostać się do Ostrowca i udało się to koło 11.15.
Dworzec w Ostrowcu w podobnym stanie jak nasz :-)
No dobra, odpalam Garmina i jadę.
Po chwili wyjeżdżam z Ostrowca i zaczyna być ładnie.
W końcu, po tygodniu deszczów i ciemnego nieba, mamy słońce i ciepełko.
Tak jak napisałem, nie zastanawiałem się zbytnio nad trasą. Zaplanowałem ją w bikemap.net i wybierałem drogi, które wyglądały na asfaltowe, bądź szutrowe. Pojechałem Krossem, bo to jednak wygodniejszy rower na dłuższe trasy, więc nie chciałem się przeciskać przez bezdroża, bo musiałbym go prowadzić.
Niestety w pewnym momencie trafiam na coś takiego:
I oczywiście wycofuję się. Patrząc na mapę ta droga ma jakieś 3km długości. Oczywiście nie jest powiedziane, że wygląda w ten sposób na całej długości, ale nie będę ryzykował.
Wytyczam nowy kurs i jednak będę jechał przez Opatów. Nie planowałem tego, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko.
Opatów znałem dotąd jedynie z okien samochodu, przejeżdżałem tędy pewnie kilkanaście razy. Tym razem zobaczymy co tu mamy poza skrzyżowaniem kilku dróg krajowych.
Na początek Brama Warszawska - zapowiada się dobrze, może będzie jakiś ryneczek, czy coś takiego...
Owszem jest coś takiego. Dosyć fajnie to wszystko zrobione, elegancko i czysto. W pobliżu jakieś sklepy, knajpki itp.
Dalej jest jeszcze pomnik powstańców styczniowych.
Chwilę tu odpoczywam, po czym ruszam dalej starając się trafić na wytyczoną wcześniej trasę, która miała przebiegać kilka kilometrów od Opatowa.
Garmin prowadzi w ten sposób, że jeśli zejdziesz z kursu, przy każdym następnym zakręcie namawia do zawrócenia, a jeśli się uprzesz i jedziesz inaczej, po chwili wytycza kurs umożliwiający dotarcie do wcześniej zapisanej w pamięci trasy najbliższą możliwą drogą.
I dlatego kawałek za Opatowem namawia mnie na to:
I znowu muszę go rozzłościć, bo jadę dalej. Słyszę kilka piskliwych dźwięków, ale po chwili mam już wytyczoną nową trasę, po znacznie lepszych nawierzchniach.
Kolejne 30km to jazda po niewielkich pagórkach. Lasów tu niewiele, zwykle mamy łąki i pola. Widoki ładne.
W miarę zbliżania się do Międzygórza, górek jest coraz więcej, a w samym Międzygórzu czeka mnie długi, monotonny podjazd. Tym razem nie zajeżdżam do zamku, byłem tu w zeszłym roku. Tak samo w Kleczanowie, nie jadę obejrzeć cmentarzyska kopców z VIII-X wieku, bo również już je widziałem, a zresztą szczerze mówiąc nie warto - to miejsce jest zaniedbane i tak na prawdę ciężko tam cokolwiek zobaczyć. Zajeżdżam za to na stację benzynową - tu znacznie ciekawiej, można kupić coś do pica. A propos, mijałem po drodze wiele wiosek i w żadnej nie znalazłem sklepu. Dopiero w Miezygórzu jest sklep i stacja, gdzie można kupić coś do jedzenia, czy picia.
Przekraczam krajową 77-kę i tu pól i łąk już zbyt wiele nie widuję, za to wszędzie widać sady z drzewami owocowymi.
Jestem zaskoczony drogami, którymi jadę. Sporo tu nawierzchni asfaltowych. Nie wiem, czy jest sens budować tu asfaltowe drogi, ale póki jadę tędy rowerem nie będę marudził.
Nawet jak czasem trafiam na drogę gruntową, to nawierzchnia jest twarda i jedzie się szybko.
Po chwili przekraczam drogę nr 79 i powoli będę się zbliżał do Sandomierza.
I tu widać efekty tygodniowych opadów deszczu. Most na Koprzywiance ledwo przejezdny, a niewielka rzeka wygląda tak:
Jestem już na Green Velo, sandomierski rynek widać już w oddali, jeszcze tylko kilka kilometrów i zrobię sobie tam przerwę.
Albo może nie tak szybko...
Kolejny most na Koprzywiance już całkowicie zalany.
Nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Mijam ponownie ten przejezdny most na Koprzywiance, dojeżdżam do 79-ki i w końcu docieram do Sandomierza.
Gdy już Rynek jest blisko, dostrzegam nowy lokal - pizzerię (San Domingo). Zrobiłem 25km więcej niż było w planie, więc można coś zjeść tu, w Sandomierzu. Postanawiam zajrzeć. Mają dobrą włoską pizzę i wybór piwa nie tylko koncernowego, więc zostaję. Na rynek już się wybierał nie będę, byłem już w tym roku, zresztą znaleźć miejsce w knajpce na Rynku w ciepły weekendowy dzień nie jest łatwo. Tu też mam stolik na zewnątrz, ludzi mało, a jedzenie dobre. Czyli do Grębowa jechał już nie będę.
Na moście na Wiśle widok następujący:
A za mostem kieruję się na Green Velo.
No i znowu trzeba się cofać, oto most na Trześniówce w Trześni:
Echhh… Cóż zrobić. Wracam do 77-ki przekraczam nią Trześniówkę i wracam na Green Velo.
Jeszcze rzut oka na Łęg w okolicy Kępia Zaleszańskiego:
Tu na szczęście most przejezdny. Więcej niespodzianek nie powinno mnie już spotkać.
W Kępiu już standard - skręcam na Kotową Wolę i przez Obojnię ląduję w Rozwadowie. Jadę na wał wypić jakieś piwko i dobić do 130km i to by było na tyle.
Mimo kilku przeszkadzajek wycieczka jak najbardziej udana. Poprzedni tydzień dał popalić, próbowałem coś pojeździć popołudniami (2 razy), ale trochę mnie zlało i nie udało się zrobić więcej niż 20km. Deszcze poza podtopieniami spowodowały również gwałtowny wzrost roślin. Tak zielono jeszcze w tym roku nie było. Do tego ciepło i błękitne niebo - o to chodziło.
W piątek wieczorem wgrałem mapę do Garmina, nie zastanawiałem się nad nią zbyt długo. Chciałem jechać nieco inną trasą niż przed rokiem, chciałem również ominąć Opatów i na sam koniec zajechać do Grębowa do nowej restauracji "Rybka", która już stała się sławna w okolicy. Nie wszystko się udało, ale po kolei:
Zacząłem oczywiście od dworca PKP w Rozwadowie.
Peron już w zasadzie wyremontowany, ale sam dworzec wygląda jak ruina.
Pociąg oczywiście spóźnił się pół godziny. Standard. W PKP chyba nigdy to się nie zmieni. Tym razem przyjechały 3 wagony i w ostatnim były wieszaki na rowery. Ale drzwi do ostatniego wagonu otworzyć mi się nie udało. Kierownikowi pociągu również :-) "Niech Pan wsiada tu" - powiedział i wskazał środkowy wagon. Stałem więc z rowerem koło kibla i ilekroć ktoś tamtędy przechodził, trzeba było się nieco pogimnastykować.
No ale to w sumie mało ważne, ważne było dostać się do Ostrowca i udało się to koło 11.15.
Dworzec w Ostrowcu w podobnym stanie jak nasz :-)
No dobra, odpalam Garmina i jadę.
Po chwili wyjeżdżam z Ostrowca i zaczyna być ładnie.
W końcu, po tygodniu deszczów i ciemnego nieba, mamy słońce i ciepełko.
Tak jak napisałem, nie zastanawiałem się zbytnio nad trasą. Zaplanowałem ją w bikemap.net i wybierałem drogi, które wyglądały na asfaltowe, bądź szutrowe. Pojechałem Krossem, bo to jednak wygodniejszy rower na dłuższe trasy, więc nie chciałem się przeciskać przez bezdroża, bo musiałbym go prowadzić.
Niestety w pewnym momencie trafiam na coś takiego:
I oczywiście wycofuję się. Patrząc na mapę ta droga ma jakieś 3km długości. Oczywiście nie jest powiedziane, że wygląda w ten sposób na całej długości, ale nie będę ryzykował.
Wytyczam nowy kurs i jednak będę jechał przez Opatów. Nie planowałem tego, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko.
Opatów znałem dotąd jedynie z okien samochodu, przejeżdżałem tędy pewnie kilkanaście razy. Tym razem zobaczymy co tu mamy poza skrzyżowaniem kilku dróg krajowych.
Na początek Brama Warszawska - zapowiada się dobrze, może będzie jakiś ryneczek, czy coś takiego...
Owszem jest coś takiego. Dosyć fajnie to wszystko zrobione, elegancko i czysto. W pobliżu jakieś sklepy, knajpki itp.
Dalej jest jeszcze pomnik powstańców styczniowych.
Chwilę tu odpoczywam, po czym ruszam dalej starając się trafić na wytyczoną wcześniej trasę, która miała przebiegać kilka kilometrów od Opatowa.
Garmin prowadzi w ten sposób, że jeśli zejdziesz z kursu, przy każdym następnym zakręcie namawia do zawrócenia, a jeśli się uprzesz i jedziesz inaczej, po chwili wytycza kurs umożliwiający dotarcie do wcześniej zapisanej w pamięci trasy najbliższą możliwą drogą.
I dlatego kawałek za Opatowem namawia mnie na to:
I znowu muszę go rozzłościć, bo jadę dalej. Słyszę kilka piskliwych dźwięków, ale po chwili mam już wytyczoną nową trasę, po znacznie lepszych nawierzchniach.
Kolejne 30km to jazda po niewielkich pagórkach. Lasów tu niewiele, zwykle mamy łąki i pola. Widoki ładne.
W miarę zbliżania się do Międzygórza, górek jest coraz więcej, a w samym Międzygórzu czeka mnie długi, monotonny podjazd. Tym razem nie zajeżdżam do zamku, byłem tu w zeszłym roku. Tak samo w Kleczanowie, nie jadę obejrzeć cmentarzyska kopców z VIII-X wieku, bo również już je widziałem, a zresztą szczerze mówiąc nie warto - to miejsce jest zaniedbane i tak na prawdę ciężko tam cokolwiek zobaczyć. Zajeżdżam za to na stację benzynową - tu znacznie ciekawiej, można kupić coś do pica. A propos, mijałem po drodze wiele wiosek i w żadnej nie znalazłem sklepu. Dopiero w Miezygórzu jest sklep i stacja, gdzie można kupić coś do jedzenia, czy picia.
Przekraczam krajową 77-kę i tu pól i łąk już zbyt wiele nie widuję, za to wszędzie widać sady z drzewami owocowymi.
Jestem zaskoczony drogami, którymi jadę. Sporo tu nawierzchni asfaltowych. Nie wiem, czy jest sens budować tu asfaltowe drogi, ale póki jadę tędy rowerem nie będę marudził.
Nawet jak czasem trafiam na drogę gruntową, to nawierzchnia jest twarda i jedzie się szybko.
Po chwili przekraczam drogę nr 79 i powoli będę się zbliżał do Sandomierza.
I tu widać efekty tygodniowych opadów deszczu. Most na Koprzywiance ledwo przejezdny, a niewielka rzeka wygląda tak:
Jestem już na Green Velo, sandomierski rynek widać już w oddali, jeszcze tylko kilka kilometrów i zrobię sobie tam przerwę.
Albo może nie tak szybko...
Kolejny most na Koprzywiance już całkowicie zalany.
Nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Mijam ponownie ten przejezdny most na Koprzywiance, dojeżdżam do 79-ki i w końcu docieram do Sandomierza.
Gdy już Rynek jest blisko, dostrzegam nowy lokal - pizzerię (San Domingo). Zrobiłem 25km więcej niż było w planie, więc można coś zjeść tu, w Sandomierzu. Postanawiam zajrzeć. Mają dobrą włoską pizzę i wybór piwa nie tylko koncernowego, więc zostaję. Na rynek już się wybierał nie będę, byłem już w tym roku, zresztą znaleźć miejsce w knajpce na Rynku w ciepły weekendowy dzień nie jest łatwo. Tu też mam stolik na zewnątrz, ludzi mało, a jedzenie dobre. Czyli do Grębowa jechał już nie będę.
Na moście na Wiśle widok następujący:
A za mostem kieruję się na Green Velo.
No i znowu trzeba się cofać, oto most na Trześniówce w Trześni:
Echhh… Cóż zrobić. Wracam do 77-ki przekraczam nią Trześniówkę i wracam na Green Velo.
Jeszcze rzut oka na Łęg w okolicy Kępia Zaleszańskiego:
Tu na szczęście most przejezdny. Więcej niespodzianek nie powinno mnie już spotkać.
W Kępiu już standard - skręcam na Kotową Wolę i przez Obojnię ląduję w Rozwadowie. Jadę na wał wypić jakieś piwko i dobić do 130km i to by było na tyle.
Mimo kilku przeszkadzajek wycieczka jak najbardziej udana. Poprzedni tydzień dał popalić, próbowałem coś pojeździć popołudniami (2 razy), ale trochę mnie zlało i nie udało się zrobić więcej niż 20km. Deszcze poza podtopieniami spowodowały również gwałtowny wzrost roślin. Tak zielono jeszcze w tym roku nie było. Do tego ciepło i błękitne niebo - o to chodziło.
- DST 130.46km
- Teren 2.00km
- Czas 06:16
- VAVG 20.82km/h
- VMAX 40.09km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 820m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj