Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2017
Dystans całkowity: | 304.02 km (w terenie 45.00 km; 14.80%) |
Czas w ruchu: | 14:47 |
Średnia prędkość: | 20.57 km/h |
Maksymalna prędkość: | 42.19 km/h |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 60.80 km i 2h 57m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 marca 2017
Pathfinder 2.0
Jak nie urok to sraczka - tak mówi znane powiedzenie.
Potwierdza się to, jak zresztą wiele innych ludowych mądrości. Różne przeszkody, z których ostatnią była wspomniana sraczka (chyba grypa żołądkowa) spowodowały, że już 13 dni nie jeździłem nigdzie dalej.
Dziś w końcu się udaję. Pogoda niestety taka sobie... Wieje słabiej niż ostatnio, ale mogłoby być cieplej...
Celem misji jest znalezienie jak najlepszej do jazdy ścieżki leśnej do Krawców. Wiem, że ona istnieje. Albo i nie... Wydaje mi się, że kiedyś takową jechałem. Jeżdżę w te rejony 2-3 razy w roku i na prawdę - to chyba za mało - tak już pomotałem, że nawet z archiwalnych jazd ze sportypal, nie wiem, która jest przejezdna, a która nie.
Ponadto:
Wjazd do lasów musi znajdować się na drodze Stalówka - Przyszów. Ścieżkę ma się dać przejechać rowerem krosowym.
Tym razem jednak, pomny poprzednich doświadczeń, wsiadam na Canyona. Przy okazji chcę sprawdzić jak zachowa się mój tyłek po przesiadce z miękkiego siodełka z Krossa, na twarde :-)
Jadę zatem do Stalówki, po czym kieruję się w stronę Przyszowa. Pierwszy zjazd w prawo:
Pamiętam, że zwykle skręcałem tu i potem się motałem po lepszych lub gorszych ścieżkach.
Tym razem coś mi mówi, że powinienem spróbować gdzieś indziej.
Wracam więc na asfaltówkę i skręcam w prawo przy następnej okazji.
Droga średnio ubita, co chwilę przerywniki z piachem. Canyon przejedzie, Kross nie. Chyba skręcenie z lokacji pokazanej powyżej byłoby lepszym wyborem.
Tymczasem dojeżdżam do skrzyżowania:
Zatrzymuję się jak nakazuje znak, patrzę w lewo, potem w prawo - żaden czołg, czy inny Krab nie jedzie, więc jadę dalej prosto, a tam... jeszcze większy piach.
Po kilkuset metrach ta ścieżka się kończy, tzn. nie da się jechać prosto, mam tylko opcje prawo - lewo. Skręcam w lewo i dojeżdżam do kawałka szutrowej fajnej ścieżki. Wiadomo, że Krawce mam po lewej , zatem skręcam w lewo.
I ta fajna ścieżka oczywiście za chwilę się kończy. Niemal całkowicie. Z mapy googla wiem, że muszę skręcić w lewo, co też robię.
Dojeżdżam do ścieżki jeszcze lepszej.
Mimo wszystko Canyonem da się od biedy jechać. No to jadę sobie powoli. Po chwili jest nieco lepiej.
Dojeżdżam tu:
Wrodzony kompas (i mapy googla) mówi mi, że trzeba jechać dalej prosto. Tak robię.
Za chwilę wspinam się pod kolejną górkę, a na niej nowy zakręt:
Droga w lewo jest niby na mapach google, ta w prawo nie, ale to ona na oko prowadzi do Krawców - skręcam w nią.
Po chwili kolejne "skrzyżowanie", tu skręcam w lewo i po chwili okazuje się to być błędem. Wracam więc i jadę prosto.
Oczywiście po drodze skręcam jeszcze raz w złym kierunku, ale szybko wracam i w końcu dojeżdżam do Krawców. A jak już tam dojeżdżam, to jadę na most - sprawdzam, czy Łęg dalej płynie...
Ano płynie:
Dobra, dość już tych Krawców - wracam. Wracam jakiś kilometr tą samą drogą, po czym skręcam w kierunku Zapolednika. Stamtąd mam zamiar wjechać znowu w las i dobrze manewrując wylądować w Jamnicy.
Ale oczywiście znowu skręcam nie tam gdzie trzeba (w sumie to raczej nie skręcam tam gdzie trzeba) i trochę się motam. Jadę co prawda przez ładny kawałek lasu:
(z dodatkowym widokiem na nowo powstałe polany po niedawnej masowej wycince drzew)...
Skręcam w lewo w miejscu, które uważam za dobre. Okazuje się, że lepiej byłoby pojechać lasem nieco dłużej i skręcić w lewo w kierunku Jamnicy nieco później. No ale... Jadąc przez ładne lasy, podmokłe tereny wokół, w końcu dojeżdżam do cywilizacji.
Przez to, że skręciłem za wcześnie, jadę wojewódzką 871-ką ze 2km, po czym skręcam na znaną wszystkim ścieżkę rowerową Stalowa - Tarnoberger (btw. czy ona rzeczywiście doprowadzi do Tarnobrzega? Bo chyba nie jest kompletna)...
W tym momencie pozostaje mi tylko przedrzeć się do Pysznica Town.
Młoda godzina jeszcze, więc postanawiam zjeść kolację na "mieście". W tym celu zaopatruję się w niezbędne artykuły i za mostem skręcam w lewo kierując się na wał po mojej stronie Sanu.
Słońce za chwilę zajdzie. Spożywam posiłek, po którym jak się okazało odzyskuję siły, postanawiam więc zrobić jeszcze dodatkową małą rundkę.
Jadę wzdłuż wału, po drodze znanym sobie skrótem skręcam do Chłopskiej Woli, stamtąd już do Jastkowic i do domu..
No i to wszystko.
Misja pod względem strategicznym nieudana. Miała to być wycieczka zwiadowcza, mająca na celu znalezienie dobrej, utwardzonej drogi do Krawców przez las. Krawce mają (albo mogą mieć) dla mnie duże znaczenie, ale o tym później.
Mimo wszystko, dobrze jest wsiąść na rower i przejechać się po przerwie.
A wycieczka przez Krawce dalej, już w weekend :-)
Pozdro!
Potwierdza się to, jak zresztą wiele innych ludowych mądrości. Różne przeszkody, z których ostatnią była wspomniana sraczka (chyba grypa żołądkowa) spowodowały, że już 13 dni nie jeździłem nigdzie dalej.
Dziś w końcu się udaję. Pogoda niestety taka sobie... Wieje słabiej niż ostatnio, ale mogłoby być cieplej...
Celem misji jest znalezienie jak najlepszej do jazdy ścieżki leśnej do Krawców. Wiem, że ona istnieje. Albo i nie... Wydaje mi się, że kiedyś takową jechałem. Jeżdżę w te rejony 2-3 razy w roku i na prawdę - to chyba za mało - tak już pomotałem, że nawet z archiwalnych jazd ze sportypal, nie wiem, która jest przejezdna, a która nie.
Ponadto:
Wjazd do lasów musi znajdować się na drodze Stalówka - Przyszów. Ścieżkę ma się dać przejechać rowerem krosowym.
Tym razem jednak, pomny poprzednich doświadczeń, wsiadam na Canyona. Przy okazji chcę sprawdzić jak zachowa się mój tyłek po przesiadce z miękkiego siodełka z Krossa, na twarde :-)
Jadę zatem do Stalówki, po czym kieruję się w stronę Przyszowa. Pierwszy zjazd w prawo:
Pamiętam, że zwykle skręcałem tu i potem się motałem po lepszych lub gorszych ścieżkach.
Tym razem coś mi mówi, że powinienem spróbować gdzieś indziej.
Wracam więc na asfaltówkę i skręcam w prawo przy następnej okazji.
Droga średnio ubita, co chwilę przerywniki z piachem. Canyon przejedzie, Kross nie. Chyba skręcenie z lokacji pokazanej powyżej byłoby lepszym wyborem.
Tymczasem dojeżdżam do skrzyżowania:
Zatrzymuję się jak nakazuje znak, patrzę w lewo, potem w prawo - żaden czołg, czy inny Krab nie jedzie, więc jadę dalej prosto, a tam... jeszcze większy piach.
Po kilkuset metrach ta ścieżka się kończy, tzn. nie da się jechać prosto, mam tylko opcje prawo - lewo. Skręcam w lewo i dojeżdżam do kawałka szutrowej fajnej ścieżki. Wiadomo, że Krawce mam po lewej , zatem skręcam w lewo.
I ta fajna ścieżka oczywiście za chwilę się kończy. Niemal całkowicie. Z mapy googla wiem, że muszę skręcić w lewo, co też robię.
Dojeżdżam do ścieżki jeszcze lepszej.
Mimo wszystko Canyonem da się od biedy jechać. No to jadę sobie powoli. Po chwili jest nieco lepiej.
Dojeżdżam tu:
Wrodzony kompas (i mapy googla) mówi mi, że trzeba jechać dalej prosto. Tak robię.
Za chwilę wspinam się pod kolejną górkę, a na niej nowy zakręt:
Droga w lewo jest niby na mapach google, ta w prawo nie, ale to ona na oko prowadzi do Krawców - skręcam w nią.
Po chwili kolejne "skrzyżowanie", tu skręcam w lewo i po chwili okazuje się to być błędem. Wracam więc i jadę prosto.
Oczywiście po drodze skręcam jeszcze raz w złym kierunku, ale szybko wracam i w końcu dojeżdżam do Krawców. A jak już tam dojeżdżam, to jadę na most - sprawdzam, czy Łęg dalej płynie...
Ano płynie:
Dobra, dość już tych Krawców - wracam. Wracam jakiś kilometr tą samą drogą, po czym skręcam w kierunku Zapolednika. Stamtąd mam zamiar wjechać znowu w las i dobrze manewrując wylądować w Jamnicy.
Ale oczywiście znowu skręcam nie tam gdzie trzeba (w sumie to raczej nie skręcam tam gdzie trzeba) i trochę się motam. Jadę co prawda przez ładny kawałek lasu:
(z dodatkowym widokiem na nowo powstałe polany po niedawnej masowej wycince drzew)...
Skręcam w lewo w miejscu, które uważam za dobre. Okazuje się, że lepiej byłoby pojechać lasem nieco dłużej i skręcić w lewo w kierunku Jamnicy nieco później. No ale... Jadąc przez ładne lasy, podmokłe tereny wokół, w końcu dojeżdżam do cywilizacji.
Przez to, że skręciłem za wcześnie, jadę wojewódzką 871-ką ze 2km, po czym skręcam na znaną wszystkim ścieżkę rowerową Stalowa - Tarnoberger (btw. czy ona rzeczywiście doprowadzi do Tarnobrzega? Bo chyba nie jest kompletna)...
W tym momencie pozostaje mi tylko przedrzeć się do Pysznica Town.
Młoda godzina jeszcze, więc postanawiam zjeść kolację na "mieście". W tym celu zaopatruję się w niezbędne artykuły i za mostem skręcam w lewo kierując się na wał po mojej stronie Sanu.
Słońce za chwilę zajdzie. Spożywam posiłek, po którym jak się okazało odzyskuję siły, postanawiam więc zrobić jeszcze dodatkową małą rundkę.
Jadę wzdłuż wału, po drodze znanym sobie skrótem skręcam do Chłopskiej Woli, stamtąd już do Jastkowic i do domu..
No i to wszystko.
Misja pod względem strategicznym nieudana. Miała to być wycieczka zwiadowcza, mająca na celu znalezienie dobrej, utwardzonej drogi do Krawców przez las. Krawce mają (albo mogą mieć) dla mnie duże znaczenie, ale o tym później.
Mimo wszystko, dobrze jest wsiąść na rower i przejechać się po przerwie.
A wycieczka przez Krawce dalej, już w weekend :-)
Pozdro!
- DST 47.43km
- Teren 15.00km
- Czas 02:28
- VAVG 19.23km/h
- VMAX 29.27km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Canyon Yellowstone AL 3.9
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 marca 2017
Piątkowa krótka (przedłużona) przejażdżka
Uroki przedwiośnia...
Jeszcze w niedzielę 12. marca zapowiadali na piątek +15 stopni, potem z dnia na dzień te prognozy stawały się coraz mniej optymistyczne. Skończyło się na +10.
W piątek wieczorem miałem się stawić w Warszawie, dlatego zaplanowałem urlop i plan był taki, żeby pojeździć trochę, wsiąść w bolida i wyruszyć do stolicy. Jednak praca w mojej firmie ma to do siebie, że niczego zaplanować się nie da i w czwartek okazało się, że jednak stawić się w robocie muszę. Poszedłem więc, zrobiłem co musiałem i udało się już ok. 10.45 wsiąść na rower. Mimo wszystko trzeba było stawić się w Warszawie, więc wymyśliłem krótki wypad.
W zeszłym roku znalazłem na mapie ciekawie wyglądający zbiornik wodny, staw czy coś i postanowiłem się tam dostać. Staw znajduje się pomiędzy Niskiem i Maziarnią w lesie. Dojechałem tam jakimiś bocznymi drogami, spodobało mi się i wracałem tam kilka razy, m.im w Sylwka po śniegu. Później sprawdziłem na geoportal.gov.pl, że staw zwie się "Soputek".
I właśnie ten staw obieram jako cel wycieczki. Ruszam zatem w kierunku Niska i skręcam w prawo w kierunku osiedla Hutnik na ostatnim możliwym zakręcie. Po przejechaniu drogi asfaltowej do końca zaczyna się las a w nim po chwili ten zakręt:
Mapy google znają tylko ścieżkę do przodu, jadąc nią, wyjeżdża się na skrzyżowaniu drogi Nisko - Nowa Dęba i dalej można jechać asfaltem prosto w kierunku Maziarni. Ja tymczasem skręcam w lewo.
Jadę dobrze przygotowaną leśną szutrową drogą, która również krzyżuje się z drogą Nisko - Nowa Dęba, a za tym skrzyżowaniem jadę dalej prosto. Po jakiś 500m od minięcia skrzyżowania z asflatówką, należy skręcić lekko w prawo (łatwo poznać po dobrej nawierzchni drogi) i dalej jakiś kilometr i już jesteśmy przy "Soputku". Po lewej stronie widać sporą polanę i tam należy skręcić.
Tak też robię i po chwili "Soputek" mam już przed sobą. Ładne miejsce, ładniejsze będzie jak to wszystko się zazieleni. W lecie widziałem tu sporo ludzi, grillowali, łowili ryby, czy też tak jak ja przyjechali sobie na rowerze. Tym razem nikogo poza mną nie ma.
Na środku stawu znajduje się mała wysepka.
Spędzam tu klika minut i wracam do drogi Nisko - Nowa Dęba i kieruję się na Nisko.
Btw. Kiedyś zawieruszyłem się w tych stronach i od "Soputka" postanowiłem dojechać do Nowosielca. Lasy jakie miałem po drodze - rewelacja. Natomiast ścieżki - do jazdy ciężkie. Sporo piachu, a do tego jak już dojedziemy do torów w Nowosielcu, tam znajdziemy mnóstwo błota. Jechałem w zeszłym roku w lecie, nie padało dłuższy czas, do tego grube opony były potrzebne a i tak wyjechałem cały ubłocony.
Tym razem jednak spieszę się, więc jadę do domu przez Nisko - Zarzecze, Kłyżów.
Chociaż nie do końca... Do tego momentu, mimo, że dosyć ciepło, zimny i mocny wiatr skutecznie utrudniają jazdę. Teraz jednak poruszam się z wiatrem znacznie szybciej i w Kłyżowie skręcam na północ w kierunku Krzaków.
Pierwszy raz jadę tą drogą i jestem zaskoczony. Nowa nawierzchnia i zero ruchu. Jednak to tylko ok. 4km, po drodze pola i lasy. Po chwili dojeżdżam do Krzaków.
Jako, że jedzie się dosyć szybko, wymyślam głupi plan, jadę do Studzieńca, a następnie do Kuziorów. Stamtąd myślę zrobić krótką rundkę po lesie i wrócić do domu przez Ludian.
Idzie jak po maśle, wiatr w plecy sprawia, że prędkość średnia rośnie z minuty na minutę. Mijam Studzienic i skręcam na Kuziory.
A po drodze takie widoki:
I po raz kolejny, kilka hektarów lasu wycięte w pień.
Za Kuziorami droga prowadzi w las i zaczyna się kawałek piaszczystej drogi. Po raz pierwszy żałuję, że nie wziąłem Canyona. Rower trzeba prowadzić, wąskie opony kompletnie nie radzą sobie z piaskiem.
Dochodzę (dosłownie) do skrzyżowania.
Tutaj jadę prosto.
Za chwilę mamy następne skrzyżowanie, po którym pamiętam, że droga powinna być już lepsza.
No właśnie - lepsza, tylko która droga? Coś mi mówi, że ta na wprost, ale jadąc w tym kierunku napotykam piach. Skręcam więc w tę niby na wprost, a jednak lekko w prawo.
I to był błąd. Byłem tam raz czy dwa, ale już dawno. Okazuje się, że czeka mnie kilka km po piachu, gdzie Kross nie daje rady, więc musi być prowadzony. Z kolei ścieżka na wprost na powyższym zdjęciu chyba tylko na początku jest bardzo piaszczysta, potem da się nią jechać.
Drogi głównie tego typu:
Co chwilę jakieś skrzyżowania.
Następne skrzyżowanie nie ma już opcji jazdy do przodu, wybieram więc w prawo. Ale tym razem mogę już wsiąść na rower, bo nawierzchnia zaczyna być dobra.
Oczywiście wszędzie widać ścięte drzewo, a jedyny dźwięk jaki dochodzi to odgłos pił łańcuchowych. Kilkakrotnie mijam nowo powstałe "polany" i ludzi tnących na kawałki to co wcześniej ścieli.
Drogi znowu coraz lepsze.
Włączam mapy google i patrzę gdzie jestem. Jak się okazuje zboczyłem za bardzo na wschód w kierunku Łążka. Do wyboru mam iść na północ - wyjadę (wyjdę) wtedy w okolicach Dębowca, a stamtąd już wiadomo co i jak, lub na południe - wyjdę w Szwedach. Wybieram północ. Ruszam dalej.
Komfortowe ścieżki na szczęście ułatwiają sprawę.
Po krótkiej chwili marszu na horyzoncie pojawia się coś takiego:
W oddali widać zrujnowany budynek. Istnienie czegoś takiego w okolicach Dębowca wydaje się mocno abstrakcyjnym pomysłem, jestem zaskoczony. Po sprawdzeniu w google okazuje się, że jestem w... Szwedach. No cóż. Podczas poprzedniego postoju trzeba było wybrać: północ, czy południe. Wybrałem północ i wyjechałem na południu... Jak widać nie zawsze to co na mapie na górze to północ, czasem może się coś obrócić :-)
Już dosyć mocno mi się spieszy, trzeba wracać na bazę, wsiadać do bolida i ruszać do Warszawy, więc specjalnie nie narzekam. Droga będzie już przejezdna, a ze Szwedów mam do domu jakieś 15km. Tylko - nie tak to miało być. Poza tym, będę wracał częściowo tą samą ścieżką.
Z tego miejsca w Szwedach trzeba skręcić w prawo (skręcając w lewo dojedziemy po niemniej wyśmienitej leśnej drodze - w Łążku Garncarskim). Dojeżdzamy do mostu i dalej w prawo na Studzieniec.
Ze Szwedów do Studzieńca fajna droga przez las.
Czyli obecnie przez polany.
Po drodze po prawej stronie przez drzewa słabo widać było zabudowania. Osada zwie się Nowa Ruda. Obecnie widać je dosyć dobrze.
Po chwili dojeżdżam do Studzieńca. Już dziś tędy jechałem. Jakiś kilometr przed Słomianą skręcam w las i dojeżdżam do miejsca kolejnej masakry na drzewostanie. Widziałem ją już w poprzednią niedzielę, więc szybko przejeżdżam. Mijam ludzi, którzy palą ogniska i tną na kawałki to co wcześniej powalili.
Wyjeżdżam w Pysznicy niedaleko od stadniny i kieruję się do domu. Jakieś 3-3.5km przed domem Sportypal wyłącza mi się w tajemniczych okolicznościach, więc końcówka trasy nie jest udokumentowana. Zresztą, tu już nic ciekawego nie ma.
Niespodziewanie krótka wycieczka zamienia się w dosyć długą. Poprzez zamotanie i pomylenie leśnych dróg wydłużam trasę o kilkanaście km. W domu jestem o 14.30. Po godzinie wsiadam w samochód i ruszam w dłuższą trasę.
Po drodze mocno wiało. Na szczęście te odcinki, które jechałem w odsłoniętym terenie jechałem "z wiatrem". To co było pod wiatr, poza początkiem, było już głównie w lesie, więc nie odczuwam tego aż tak bardzo. Mimo dosyć wysokiej temperatury, jazda pod wiatr nie jest przyjemna, jest po prostu chłodno.
No i oczywiście po wszystkim żałuję, że wziąłem rower z wąskimi oponami, a nie rower MTB, na którym nie byłoby problemu z jazdą po piachu.
Ale co tam... Fajnie było się przejechać, jak zwykle ciągnęło mnie do lasu, czego trochę żałowałem, ale... Sezon rozpoczęty już na dobre. A będzie tylko lepiej (chociaż pewnie z małymi przerwami)...
Jeszcze w niedzielę 12. marca zapowiadali na piątek +15 stopni, potem z dnia na dzień te prognozy stawały się coraz mniej optymistyczne. Skończyło się na +10.
W piątek wieczorem miałem się stawić w Warszawie, dlatego zaplanowałem urlop i plan był taki, żeby pojeździć trochę, wsiąść w bolida i wyruszyć do stolicy. Jednak praca w mojej firmie ma to do siebie, że niczego zaplanować się nie da i w czwartek okazało się, że jednak stawić się w robocie muszę. Poszedłem więc, zrobiłem co musiałem i udało się już ok. 10.45 wsiąść na rower. Mimo wszystko trzeba było stawić się w Warszawie, więc wymyśliłem krótki wypad.
W zeszłym roku znalazłem na mapie ciekawie wyglądający zbiornik wodny, staw czy coś i postanowiłem się tam dostać. Staw znajduje się pomiędzy Niskiem i Maziarnią w lesie. Dojechałem tam jakimiś bocznymi drogami, spodobało mi się i wracałem tam kilka razy, m.im w Sylwka po śniegu. Później sprawdziłem na geoportal.gov.pl, że staw zwie się "Soputek".
I właśnie ten staw obieram jako cel wycieczki. Ruszam zatem w kierunku Niska i skręcam w prawo w kierunku osiedla Hutnik na ostatnim możliwym zakręcie. Po przejechaniu drogi asfaltowej do końca zaczyna się las a w nim po chwili ten zakręt:
Mapy google znają tylko ścieżkę do przodu, jadąc nią, wyjeżdża się na skrzyżowaniu drogi Nisko - Nowa Dęba i dalej można jechać asfaltem prosto w kierunku Maziarni. Ja tymczasem skręcam w lewo.
Jadę dobrze przygotowaną leśną szutrową drogą, która również krzyżuje się z drogą Nisko - Nowa Dęba, a za tym skrzyżowaniem jadę dalej prosto. Po jakiś 500m od minięcia skrzyżowania z asflatówką, należy skręcić lekko w prawo (łatwo poznać po dobrej nawierzchni drogi) i dalej jakiś kilometr i już jesteśmy przy "Soputku". Po lewej stronie widać sporą polanę i tam należy skręcić.
Tak też robię i po chwili "Soputek" mam już przed sobą. Ładne miejsce, ładniejsze będzie jak to wszystko się zazieleni. W lecie widziałem tu sporo ludzi, grillowali, łowili ryby, czy też tak jak ja przyjechali sobie na rowerze. Tym razem nikogo poza mną nie ma.
Na środku stawu znajduje się mała wysepka.
Spędzam tu klika minut i wracam do drogi Nisko - Nowa Dęba i kieruję się na Nisko.
Btw. Kiedyś zawieruszyłem się w tych stronach i od "Soputka" postanowiłem dojechać do Nowosielca. Lasy jakie miałem po drodze - rewelacja. Natomiast ścieżki - do jazdy ciężkie. Sporo piachu, a do tego jak już dojedziemy do torów w Nowosielcu, tam znajdziemy mnóstwo błota. Jechałem w zeszłym roku w lecie, nie padało dłuższy czas, do tego grube opony były potrzebne a i tak wyjechałem cały ubłocony.
Tym razem jednak spieszę się, więc jadę do domu przez Nisko - Zarzecze, Kłyżów.
Chociaż nie do końca... Do tego momentu, mimo, że dosyć ciepło, zimny i mocny wiatr skutecznie utrudniają jazdę. Teraz jednak poruszam się z wiatrem znacznie szybciej i w Kłyżowie skręcam na północ w kierunku Krzaków.
Pierwszy raz jadę tą drogą i jestem zaskoczony. Nowa nawierzchnia i zero ruchu. Jednak to tylko ok. 4km, po drodze pola i lasy. Po chwili dojeżdżam do Krzaków.
Jako, że jedzie się dosyć szybko, wymyślam głupi plan, jadę do Studzieńca, a następnie do Kuziorów. Stamtąd myślę zrobić krótką rundkę po lesie i wrócić do domu przez Ludian.
Idzie jak po maśle, wiatr w plecy sprawia, że prędkość średnia rośnie z minuty na minutę. Mijam Studzienic i skręcam na Kuziory.
A po drodze takie widoki:
I po raz kolejny, kilka hektarów lasu wycięte w pień.
Za Kuziorami droga prowadzi w las i zaczyna się kawałek piaszczystej drogi. Po raz pierwszy żałuję, że nie wziąłem Canyona. Rower trzeba prowadzić, wąskie opony kompletnie nie radzą sobie z piaskiem.
Dochodzę (dosłownie) do skrzyżowania.
Tutaj jadę prosto.
Za chwilę mamy następne skrzyżowanie, po którym pamiętam, że droga powinna być już lepsza.
No właśnie - lepsza, tylko która droga? Coś mi mówi, że ta na wprost, ale jadąc w tym kierunku napotykam piach. Skręcam więc w tę niby na wprost, a jednak lekko w prawo.
I to był błąd. Byłem tam raz czy dwa, ale już dawno. Okazuje się, że czeka mnie kilka km po piachu, gdzie Kross nie daje rady, więc musi być prowadzony. Z kolei ścieżka na wprost na powyższym zdjęciu chyba tylko na początku jest bardzo piaszczysta, potem da się nią jechać.
Drogi głównie tego typu:
Co chwilę jakieś skrzyżowania.
Następne skrzyżowanie nie ma już opcji jazdy do przodu, wybieram więc w prawo. Ale tym razem mogę już wsiąść na rower, bo nawierzchnia zaczyna być dobra.
Oczywiście wszędzie widać ścięte drzewo, a jedyny dźwięk jaki dochodzi to odgłos pił łańcuchowych. Kilkakrotnie mijam nowo powstałe "polany" i ludzi tnących na kawałki to co wcześniej ścieli.
Drogi znowu coraz lepsze.
Włączam mapy google i patrzę gdzie jestem. Jak się okazuje zboczyłem za bardzo na wschód w kierunku Łążka. Do wyboru mam iść na północ - wyjadę (wyjdę) wtedy w okolicach Dębowca, a stamtąd już wiadomo co i jak, lub na południe - wyjdę w Szwedach. Wybieram północ. Ruszam dalej.
Komfortowe ścieżki na szczęście ułatwiają sprawę.
Po krótkiej chwili marszu na horyzoncie pojawia się coś takiego:
W oddali widać zrujnowany budynek. Istnienie czegoś takiego w okolicach Dębowca wydaje się mocno abstrakcyjnym pomysłem, jestem zaskoczony. Po sprawdzeniu w google okazuje się, że jestem w... Szwedach. No cóż. Podczas poprzedniego postoju trzeba było wybrać: północ, czy południe. Wybrałem północ i wyjechałem na południu... Jak widać nie zawsze to co na mapie na górze to północ, czasem może się coś obrócić :-)
Już dosyć mocno mi się spieszy, trzeba wracać na bazę, wsiadać do bolida i ruszać do Warszawy, więc specjalnie nie narzekam. Droga będzie już przejezdna, a ze Szwedów mam do domu jakieś 15km. Tylko - nie tak to miało być. Poza tym, będę wracał częściowo tą samą ścieżką.
Z tego miejsca w Szwedach trzeba skręcić w prawo (skręcając w lewo dojedziemy po niemniej wyśmienitej leśnej drodze - w Łążku Garncarskim). Dojeżdzamy do mostu i dalej w prawo na Studzieniec.
Ze Szwedów do Studzieńca fajna droga przez las.
Czyli obecnie przez polany.
Po drodze po prawej stronie przez drzewa słabo widać było zabudowania. Osada zwie się Nowa Ruda. Obecnie widać je dosyć dobrze.
Po chwili dojeżdżam do Studzieńca. Już dziś tędy jechałem. Jakiś kilometr przed Słomianą skręcam w las i dojeżdżam do miejsca kolejnej masakry na drzewostanie. Widziałem ją już w poprzednią niedzielę, więc szybko przejeżdżam. Mijam ludzi, którzy palą ogniska i tną na kawałki to co wcześniej powalili.
Wyjeżdżam w Pysznicy niedaleko od stadniny i kieruję się do domu. Jakieś 3-3.5km przed domem Sportypal wyłącza mi się w tajemniczych okolicznościach, więc końcówka trasy nie jest udokumentowana. Zresztą, tu już nic ciekawego nie ma.
Niespodziewanie krótka wycieczka zamienia się w dosyć długą. Poprzez zamotanie i pomylenie leśnych dróg wydłużam trasę o kilkanaście km. W domu jestem o 14.30. Po godzinie wsiadam w samochód i ruszam w dłuższą trasę.
Po drodze mocno wiało. Na szczęście te odcinki, które jechałem w odsłoniętym terenie jechałem "z wiatrem". To co było pod wiatr, poza początkiem, było już głównie w lesie, więc nie odczuwam tego aż tak bardzo. Mimo dosyć wysokiej temperatury, jazda pod wiatr nie jest przyjemna, jest po prostu chłodno.
No i oczywiście po wszystkim żałuję, że wziąłem rower z wąskimi oponami, a nie rower MTB, na którym nie byłoby problemu z jazdą po piachu.
Ale co tam... Fajnie było się przejechać, jak zwykle ciągnęło mnie do lasu, czego trochę żałowałem, ale... Sezon rozpoczęty już na dobre. A będzie tylko lepiej (chociaż pewnie z małymi przerwami)...
- DST 60.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:53
- VAVG 20.81km/h
- VMAX 42.19km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 marca 2017
Niedzielny wypad
Dziś pogoda podobna do wczorajszej, z tym, że wieje nieco mocniej i temperatura odczuwalna jest niższa. Wiatr północny, więc strategicznie planuję pojechać na północ, najlepiej lasem, a potem wracać byle czym, jadąc już z wiatrem.
Tak jak w poprzednią niedzielę, planuję dotrzeć w okolice Imielitów, skręcić na Pikule i tym razem dojechać tam. Jedyna różnica, że do lasu wjeżdżam dziś w okolicy Rudy Jastkowskiej, czy Polesia, Ludian tym razem omijam.
Krótka przerwa przy zakręcie. Stąd można dotrzeć do Łążków, z drugiej strony do rezerwatu i dalej do Gwizdowa, albo Ciechocina. Można tez skręcić w kierunku Pikuli. I tam się udaję.
Zimno, nie zimno, może być, dobrze, że już w "buty" jest ok :-)
Podmokłe tereny dookoła, ale drogi już suche.
W Pikulach pomnik mieszkańców pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. Większość nazwisk to Pikula.
Stąd ruszam dalej w kierunku Janowa drogą krajową. Tu już las mnie nie chroni przed wiatrem i te kilka kilometrów to najgorszy odcinek tego dnia. W Janowie skręcam w kierunku Zalewu, a potem nową drogą asfaltową w kierunku Jarocina. Mijam Szklarnię, Momoty, Mostki Bukowa.
W Jarocinie chwila przerwy przy Zalewie. Przebiegają tędy szlaki rowerowe i gdzieniegdzie postawiono takie, lub podobne punkty.
Stąd już blisko do Zdziar.
W Zdziarach na wylocie, żeby nie jechać drogą krajową, zawsze skręcam w prawo. Droga prowadzi do wieży obserwacyjnej i samotnego gospodarstwa, które obecnie wygląda na opuszczone. Jeszcze nie tak dawno ktoś tam mieszkał, zawsze jakiś pies mnie obszczekiwał, teraz dom wygląda na pusty i lekko zdewastowany.
Droga dalej prowadzi przez ładny kawałek lasu. Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania z asflatówką Studzieniec - Krzaki i jadę dalej prosto w las. Po ok. 1.5km dojeżdża się do fajnego miejsca. Dojeżdżało się...
W miejscu, gdzie na małym pagórku było skrzyżowanie kilku leśnych dróg a wokół ładny las, wycięto prawie wszystkie drzewa.
Jeszcze chwila i Park Krajobrazowy będzie musiał zmienić nazwę na Łąki Janowskie. Nie wiem, co niektórzy mają w głowach.
Stąd już tylko 7km do domu. Jadąc dalej leśną drogą wyjeżdżam w Pysznicy, koło Stadniny i po chwili jestem u siebie.
Kolejny weekend się kończy i póki dzień jest jeszcze krótki trzeba czekać na następny. Oby pogoda dopisała!
Tak jak w poprzednią niedzielę, planuję dotrzeć w okolice Imielitów, skręcić na Pikule i tym razem dojechać tam. Jedyna różnica, że do lasu wjeżdżam dziś w okolicy Rudy Jastkowskiej, czy Polesia, Ludian tym razem omijam.
Krótka przerwa przy zakręcie. Stąd można dotrzeć do Łążków, z drugiej strony do rezerwatu i dalej do Gwizdowa, albo Ciechocina. Można tez skręcić w kierunku Pikuli. I tam się udaję.
Zimno, nie zimno, może być, dobrze, że już w "buty" jest ok :-)
Podmokłe tereny dookoła, ale drogi już suche.
W Pikulach pomnik mieszkańców pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. Większość nazwisk to Pikula.
Stąd ruszam dalej w kierunku Janowa drogą krajową. Tu już las mnie nie chroni przed wiatrem i te kilka kilometrów to najgorszy odcinek tego dnia. W Janowie skręcam w kierunku Zalewu, a potem nową drogą asfaltową w kierunku Jarocina. Mijam Szklarnię, Momoty, Mostki Bukowa.
W Jarocinie chwila przerwy przy Zalewie. Przebiegają tędy szlaki rowerowe i gdzieniegdzie postawiono takie, lub podobne punkty.
Stąd już blisko do Zdziar.
W Zdziarach na wylocie, żeby nie jechać drogą krajową, zawsze skręcam w prawo. Droga prowadzi do wieży obserwacyjnej i samotnego gospodarstwa, które obecnie wygląda na opuszczone. Jeszcze nie tak dawno ktoś tam mieszkał, zawsze jakiś pies mnie obszczekiwał, teraz dom wygląda na pusty i lekko zdewastowany.
Droga dalej prowadzi przez ładny kawałek lasu. Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania z asflatówką Studzieniec - Krzaki i jadę dalej prosto w las. Po ok. 1.5km dojeżdża się do fajnego miejsca. Dojeżdżało się...
W miejscu, gdzie na małym pagórku było skrzyżowanie kilku leśnych dróg a wokół ładny las, wycięto prawie wszystkie drzewa.
Jeszcze chwila i Park Krajobrazowy będzie musiał zmienić nazwę na Łąki Janowskie. Nie wiem, co niektórzy mają w głowach.
Stąd już tylko 7km do domu. Jadąc dalej leśną drogą wyjeżdżam w Pysznicy, koło Stadniny i po chwili jestem u siebie.
Kolejny weekend się kończy i póki dzień jest jeszcze krótki trzeba czekać na następny. Oby pogoda dopisała!
- DST 68.46km
- Teren 5.00km
- Czas 03:15
- VAVG 21.06km/h
- VMAX 37.40km/h
- Temperatura 6.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 marca 2017
Drugie koty za płoty
W sobotę pogoda niezła jak na tę porę roku, ale jeszcze nie na to czekam. Mimo wszystko postanawiam zrealizować odłożony w czasie plan wyjazdu na Poligon w Lipie. Pamiętna próba dotarcia tam w styczniu z Mamirem, nie powiodła się z powodu ryzyka zabicia się.
Tym razem wariant krótki, wyjazd z poligonu w Radomyślu.
Znowu jadę do Ludianu, potem wzdłuż rezerwatu Jastkowice, następnie skręcam w kierunku Lipowca, dojeżdżam do leśniczówki w Goliszowcu i dalej do Lipy.
Wjeżdżając do Lipy z tej strony łatwo trafić na dobrą drogę po poligonie w Lipie. Zdarzało mi się jechać w tamtych stronach po jakiś płytach betonowych, podkładach kolejowych i piasku, tutaj jednak poza krótkim piaszczystym odcinkiem, z nawierzchnią jest dobrze.
W pewnym miejscu trzeba odbić na lewo i kierować się szutrówką w kierunku Antoniowa.
Po chwili dobijam do pozostałości po wsi Brzóza.
Drewniany krzyż, kilka pogruchotanych cegieł, czy dachówek, oraz tablica pamiątkowa, to wszystko co zostało po wsi, przesiedlonej z powodu zagarnięcia terenu przez wojsko pod poligon. Kilkaset metrów dalej jest jeszcze kapliczka.
Tablica poświęcona lokalnemu bohaterowi Powstania Listopadowego.
Zatrzymuję się w tym miejscu na chwilę.
Wyciągam termos, stawiam na tych palach, gdy nagle podjeżdża samochód, zatrzymuje się, wychodzi (jak się okazało) leśniczy i pyta w czym może mi pomóc. Odpowiadam, że chyba w niczym, bo wiem gdzie jestem, jeżdżę tu już któryś raz, zawsze zatrzymuję się w tym miejscu itd. Pan leśniczy chyba początkowo myślał, że w jakiś sposób próbuję dobrać się do tego drewna, ale patrząc na mnie i mój dobytek rozmyśla się. Rozmawiamy chwilę, oczywiście pytam o przyszłość poligonu, bo nie tak dawno na stalowowolskich "portalach" pisano, że poligon znowu wraca do wojska. Pytam, czy jak to się stanie, to można będzie tu jeździć. Odpowiedź brzmi, że raczej nie. Leśniczy mówi, że tym razem wojsko bierze 2000h, a kiedyś było tego 8000h, że wkrótce mogą zacząć tu pilnować i na przyszłość, żeby nie przekraczać tu szlabanów, które zostaną rozstawione.
Szkoda. Lubię tu jeździć.
Żegnam się z panem leśniczym i ruszam dalej. Skręcam w kierunku Radomyśla i jestem zaskoczony. Drogą, którą pamiętam, że ciężko było przejechać, jedzie się całkiem lekko. Co prawda nic się nie zmieniło, tylko jest lekko wilgotna i jakby bardziej zbita. W lecie pamiętam tu piach i meczące 4km jazdy.
W Radomyślu postanawiam nie skręcać jeszcze w lewo w kierunku domu, tylko przejechać na drugą stronę Sanu i wrócić jakoś tamtędy.
Dalej już częściowo Green Velo, a potem asfaltem aż do domu. W Kępiu Zaleszańskim skręcam na Kotową Wolę, dalej Obojna, Agatówka, Rozwadów, Stalowa Wola, Pysznica.
Przerw już potem nie robiłem, poza jedną krótką, więc nie robiłem i zdjęć. W tej części to już standardowa trasa, 10 razy w tym roku na pewno będzie, więc następnym razem :-)
Pogoda taka sobie, jak już wspomniałem, to jeszcze nie to, ale... To już znacznie lepiej niż śnieg i -10. Będzie tylko lepiej :-)
Tym razem wariant krótki, wyjazd z poligonu w Radomyślu.
Znowu jadę do Ludianu, potem wzdłuż rezerwatu Jastkowice, następnie skręcam w kierunku Lipowca, dojeżdżam do leśniczówki w Goliszowcu i dalej do Lipy.
Wjeżdżając do Lipy z tej strony łatwo trafić na dobrą drogę po poligonie w Lipie. Zdarzało mi się jechać w tamtych stronach po jakiś płytach betonowych, podkładach kolejowych i piasku, tutaj jednak poza krótkim piaszczystym odcinkiem, z nawierzchnią jest dobrze.
W pewnym miejscu trzeba odbić na lewo i kierować się szutrówką w kierunku Antoniowa.
Po chwili dobijam do pozostałości po wsi Brzóza.
Drewniany krzyż, kilka pogruchotanych cegieł, czy dachówek, oraz tablica pamiątkowa, to wszystko co zostało po wsi, przesiedlonej z powodu zagarnięcia terenu przez wojsko pod poligon. Kilkaset metrów dalej jest jeszcze kapliczka.
Tablica poświęcona lokalnemu bohaterowi Powstania Listopadowego.
Zatrzymuję się w tym miejscu na chwilę.
Wyciągam termos, stawiam na tych palach, gdy nagle podjeżdża samochód, zatrzymuje się, wychodzi (jak się okazało) leśniczy i pyta w czym może mi pomóc. Odpowiadam, że chyba w niczym, bo wiem gdzie jestem, jeżdżę tu już któryś raz, zawsze zatrzymuję się w tym miejscu itd. Pan leśniczy chyba początkowo myślał, że w jakiś sposób próbuję dobrać się do tego drewna, ale patrząc na mnie i mój dobytek rozmyśla się. Rozmawiamy chwilę, oczywiście pytam o przyszłość poligonu, bo nie tak dawno na stalowowolskich "portalach" pisano, że poligon znowu wraca do wojska. Pytam, czy jak to się stanie, to można będzie tu jeździć. Odpowiedź brzmi, że raczej nie. Leśniczy mówi, że tym razem wojsko bierze 2000h, a kiedyś było tego 8000h, że wkrótce mogą zacząć tu pilnować i na przyszłość, żeby nie przekraczać tu szlabanów, które zostaną rozstawione.
Szkoda. Lubię tu jeździć.
Żegnam się z panem leśniczym i ruszam dalej. Skręcam w kierunku Radomyśla i jestem zaskoczony. Drogą, którą pamiętam, że ciężko było przejechać, jedzie się całkiem lekko. Co prawda nic się nie zmieniło, tylko jest lekko wilgotna i jakby bardziej zbita. W lecie pamiętam tu piach i meczące 4km jazdy.
W Radomyślu postanawiam nie skręcać jeszcze w lewo w kierunku domu, tylko przejechać na drugą stronę Sanu i wrócić jakoś tamtędy.
Dalej już częściowo Green Velo, a potem asfaltem aż do domu. W Kępiu Zaleszańskim skręcam na Kotową Wolę, dalej Obojna, Agatówka, Rozwadów, Stalowa Wola, Pysznica.
Przerw już potem nie robiłem, poza jedną krótką, więc nie robiłem i zdjęć. W tej części to już standardowa trasa, 10 razy w tym roku na pewno będzie, więc następnym razem :-)
Pogoda taka sobie, jak już wspomniałem, to jeszcze nie to, ale... To już znacznie lepiej niż śnieg i -10. Będzie tylko lepiej :-)
- DST 64.98km
- Teren 5.00km
- Czas 03:01
- VAVG 21.54km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 marca 2017
Wiosna!
Zaczynamy.
W końcu! Mamy weekend, ciepło, słonecznie, więc takiej okazji zmarnować nie można.
Plan był taki, żeby pojechać kawałek lasem i kawałek asfaltem, zobaczyć jak spisuje się nowy rower, dlatego wybrałem Lasy Janowskie.
(Nie wiem, czy to będzie widać dobrze - zobaczymy)
Dojeżdżam do Ludianu i dalej ruszyam w kierunku Imielitów.
Leśne drogi już raczej suche, ale w lesie jeszcze sporo wody. A gdzieniegdzie i resztki śniegu.
Mijam po lewej stronie kolejno: Rezerwat Jastkowice, potem Kochany i Dębowiec i wyskakuję na drodze z Łążka Ordynackiego. Teraz można jechać w kierunku Imielitów, ale skręcam w prawo wybierając dłuższą, ale lepszą do jazdy drogę w kierunku Pikuli. Po kilku km dojeżdżam do skrzyżowania
W prawo na Pikule, w lewo na Kalenne i Ciechocin. Skręcam w lewo. Droga prowadzi przez malowniczy las, co jakiś czas zdarzają się polany. Części z nich w zeszłym roku jeszcze nie było...
Po chwili dojeżdżam do Kalennego, na chwilę zatrzymuję się przy pomniku mieszkańców pobliskich wiosek, pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. W tych okolicach podobnych historii zdarzyło się mnóstwo, praktycznie nie ma w okolicy wsi, czy osady, która podczas wojny nie ucierpiała i w której podobnych pomników, tablic, krzyży, czy mogił nie ma.
Dalej jadę w kierunku Gwizdowa. Asfalt, czy jak nazwać to co tam na drodze leży gorszy od tych szutrówek leśnych, ale cóż :-)
W Gwizdowie skręcam w prawo, w kierunku Osówka, a stamtąd do Malińca.
Niedaleko Malińca, na większych stawach widać resztki lodu.
W Malińcu inauguracja sezonu jeszcze się nie zaczęła i przed sklepami nie widać miejscowych, dlatego są pozamykane. W lecie nie przepuściłbym zimnej Perły, ale póki co poczekam.
Na skrzyżowaniu skręcam w prawo, mijam Banię i po pewnym czasie odbijam w lewo na szutrówkę.
Po drodze ładne widoki. Co dopiero jak to wszystko się zazieleni...
Szutrówka prowadzi skrajem Rezerwatu Łęka i dobija do drogi asfaltowej z Goliszowca do Lipy.
Gdy do niej dojeżdżam skręcam w lewo, dojeżdżam do byłej? leśniczówki, tam skręcam do Goliszowca i dalej do Rzeczycy.
W Musikowie, podjeżdżam pod zalew, zobaczyć jak wygląda. Wygląda tak sobie, więc wracam na Green Velo.
Potem już tylko jakieś 8 km do domu i niniejszym pierwsza w tym roku wycieczka, którą można nazwać "wiosenną" - zaliczona. Później już nie będzie tak łatwo, to jeszcze nie wiosna :-) Trasa w sam raz, żeby się lekko zmęczyć po miesiącu bezczynności. Na coś takiego czekałem kilka miesięcy...
W końcu! Mamy weekend, ciepło, słonecznie, więc takiej okazji zmarnować nie można.
Plan był taki, żeby pojechać kawałek lasem i kawałek asfaltem, zobaczyć jak spisuje się nowy rower, dlatego wybrałem Lasy Janowskie.
(Nie wiem, czy to będzie widać dobrze - zobaczymy)
Dojeżdżam do Ludianu i dalej ruszyam w kierunku Imielitów.
Leśne drogi już raczej suche, ale w lesie jeszcze sporo wody. A gdzieniegdzie i resztki śniegu.
Mijam po lewej stronie kolejno: Rezerwat Jastkowice, potem Kochany i Dębowiec i wyskakuję na drodze z Łążka Ordynackiego. Teraz można jechać w kierunku Imielitów, ale skręcam w prawo wybierając dłuższą, ale lepszą do jazdy drogę w kierunku Pikuli. Po kilku km dojeżdżam do skrzyżowania
W prawo na Pikule, w lewo na Kalenne i Ciechocin. Skręcam w lewo. Droga prowadzi przez malowniczy las, co jakiś czas zdarzają się polany. Części z nich w zeszłym roku jeszcze nie było...
Po chwili dojeżdżam do Kalennego, na chwilę zatrzymuję się przy pomniku mieszkańców pobliskich wiosek, pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. W tych okolicach podobnych historii zdarzyło się mnóstwo, praktycznie nie ma w okolicy wsi, czy osady, która podczas wojny nie ucierpiała i w której podobnych pomników, tablic, krzyży, czy mogił nie ma.
Dalej jadę w kierunku Gwizdowa. Asfalt, czy jak nazwać to co tam na drodze leży gorszy od tych szutrówek leśnych, ale cóż :-)
W Gwizdowie skręcam w prawo, w kierunku Osówka, a stamtąd do Malińca.
Niedaleko Malińca, na większych stawach widać resztki lodu.
W Malińcu inauguracja sezonu jeszcze się nie zaczęła i przed sklepami nie widać miejscowych, dlatego są pozamykane. W lecie nie przepuściłbym zimnej Perły, ale póki co poczekam.
Na skrzyżowaniu skręcam w prawo, mijam Banię i po pewnym czasie odbijam w lewo na szutrówkę.
Po drodze ładne widoki. Co dopiero jak to wszystko się zazieleni...
Szutrówka prowadzi skrajem Rezerwatu Łęka i dobija do drogi asfaltowej z Goliszowca do Lipy.
Gdy do niej dojeżdżam skręcam w lewo, dojeżdżam do byłej? leśniczówki, tam skręcam do Goliszowca i dalej do Rzeczycy.
W Musikowie, podjeżdżam pod zalew, zobaczyć jak wygląda. Wygląda tak sobie, więc wracam na Green Velo.
Potem już tylko jakieś 8 km do domu i niniejszym pierwsza w tym roku wycieczka, którą można nazwać "wiosenną" - zaliczona. Później już nie będzie tak łatwo, to jeszcze nie wiosna :-) Trasa w sam raz, żeby się lekko zmęczyć po miesiącu bezczynności. Na coś takiego czekałem kilka miesięcy...
- DST 63.15km
- Teren 5.00km
- Czas 03:10
- VAVG 19.94km/h
- VMAX 31.74km/h
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze