Sobota, 15 kwietnia 2017
Przejażdżka przed świętami
Przed świętami korciło mnie, żeby się gdzieś przejechać. Biorę Canyona i wyjeżdżam w kierunku Parku Krajobrazowego Lasy Janowskie, nie mając konkretnie sprecyzowanego celu. Docieram do rezerwatu Imielty Ług, tym razem od przedniej strony, ale tuż przy samym wjeździe decyduję się na nie wjeżdżanie na teren rezerwatu. Jadę do Gwizdowa, gdzie spożywam Perełkę przy miejscowym sklepie i wracam do domu, niekoniecznie najkrótszą trasą. Mocno wieje, ale w lesie nie czuć tego aż tak bardzo. Poza tym pogoda z czasem robi się coraz lepsza i żałuję, że nie wyjechałem później. Wycieczka dosyć krótka, ale intensywna. Zdjęć nie robiłem.
- DST 53.82km
- Teren 2.00km
- Czas 02:20
- VAVG 23.07km/h
- VMAX 31.50km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 40m
- Sprzęt Canyon Yellowstone AL 3.9
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 kwietnia 2017
New Horizons
Dla mnie wycieczka do Sandomierza, była tym czym dla NASA wycieczka w okolice Plutona. Wstyd się przyznać, ale mimo bliskości tego miasta, wolałem do tej pory jeździć po jakiś lasach niż wybrać się rowerem do pięknego miasta i jego okolic. Wcześniej podpatrywałem jak to robili inni i jak już kupiłem rower crossowy, wiedziałem, że w tym roku obowiązkowo muszę się wybrać w tym kierunku.
Do Sandomierza jadę przez Rozwadów, tam skręcam w kierunku Obojni, potem Kotowa Wola, Kępie Zaleszańskie i tu trafiam na nieszczęsne Green Velo. Przed samym Sandomierzem ścieżka zachowuje się dziwnie, jadę więc na sam koniec ruchliwą drogą główną i tak aż do mostu na Wiśle. Za mostem odnajduję Green Velo i skręcam na Stare Miasto (tak to się nazywa w Sandomierzu?). Co prawda nie wjeżdżam tam, tylko staję przed jakimiś schodami i nie chcąc kombinować wnoszę rower na górę. Szczerze mówiąc przez te kilkadziesiąt metrów w górę po schodach z rowerem zmachałem się bardziej niż przez wcześniejsze ~40km rowerem :-)
Jest koło południa. Po rynku chodzą jakieś wycieczki, jest trochę turystów i kilku amatorów rowerów. Muszę ściągnąć bluzę, bo słońce coraz śmielej wygląda spoza chmur i nieźle grzeje. Wyjeżdżając z Pysznica Town, ubrałem się dosyć solidnie, było chłodno i mgliście, teraz jednak zaczyna robić się ciepło.
To jednak tylko pierwsze wrażenie, po wyjeździe z rynku znowu się chmurzy (na szczęście na chwilę) i przez jakiś czas jest chłodnawo.
Kieruję się w kierunku Nowych Kichar (czy Nowych Kicharów ?). Widziałem fajne fotki z tych rejonów i zawsze chciałem wybrać się tam, żeby te cuda zobaczyć na własne oczy.
Prowadzą tam nawet jakiś ścieżki rowerowe i szlaki piesze. Nie trudno wyjechać z Sandomierza w odpowiednim kierunku.
Po chwili mijam Sandomierz i zaczynam znowu się wspinać. tym razem po polnych drogach, ale z nawierzchnią dosyć twardą, więc jedzie się dobrze.
Przeglądając blog Mariusza spotkałem się z czymś takim jak "latarnie chocimskie". I tu nagle proszę - mijam jedną z nich (dosyć niespodziewanie):
Szlak jest dobrze oznaczony, więc bez problemu prowadzi mnie do Nowych Kichar(ów) i o ile obawiałem się, że odnalezienie tajemniczej baszty będzie problemem, o tyle jestem zaskoczony, bo szlak prowadzi rowerzystów tak, by koło niej przejechali.
Zaskoczeniem natomiast jest jej otoczenie. Na zdjęciu tego nie widać, ale zaraz obok są normalne domostwa. W środku... melina :-)
Z Kichar(ów) szlak prowadzi w kierunku Dwikóz. Dwikozy warte są odwiedzenia, bowiem znajduje się tam (albo znajdował się - to właśnie jest do sprawdzenia) zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego (czy jak mu tam), który to kiedyś produkował najlepsze wino w tej części Galaktyki, mianowicie "Jabłuszko Sandomierskie". Swego czasu wino to poszerzało horyzonty myślowe moje i moich znajomych, a od wielu lat nie widziałem go na sklepowych półkach. Sprawdzenie, czy to wino nadal jest w produkcji należy zacząć od sprawdzenia, czy istnieje jeszcze zakład je produkujący, ale uznaję, że jest to cel warty osobnej wycieczki, dlatego skręcam na północ. Drogowskaz wskazuje, że za 0.5km będzie jakiś kościół, a za 4.3km (chyba) jakieś coś poświęcone Zawiszy Czarnemu. Tymczasem jest ostro pod górę. To chyba gorsze niż wnoszenie roweru na rynek w Sandomingo. Ale to tylko chwilka. Kościół faktycznie jest, o Zawiszy już nic więcej tego dnia nie słyszę, jadę prosto w kierunku na Stary, a potem i Nowy Garbów.
Raz pod górę, raz w dół, widoki świetne, wśród wzgórz na przemian pola i sady z jabłoniami. Za miesiąc będzie tu pięknie.
Gdzieś tam przed Kogutkami mylę się i skręcam w prawo, jadę z kilometr po jakiś takich dziwnych betonowych płytach z otworami, telepie mną strasznie, i chyba zbaczam z celu (czyli drogi na Zawichost), wracam zatem i przy samotnym gospodarstwie spotykam ludzi, pytam o drogę. Potem już bajka, kilka kilosów z górki, jedzie się bardzo dobrze i po chwili ląduje w Zawichoście. Tam udaję się do sklepu i na prom.
No właśnie, tylko... gdzie ten prom?
Wydaje mi się, że prom powinien kursować pomiędzy tym betonowym nabrzeżem, na którym stoję, a tym po przeciwnej stronie... Ale promu nie ma. Na przeciwnym brzegu pusto, stoi tylko jeden samochód i kilka osób. W pobliżu goście łowią ryby, więc podpytuję ich, o to co tu się wyprawia i okazuje się, że "prom w remoncie".
Zajebiście...
Wycieczka wycieczką... Dobra tam Sandomierz, Kichary, wzgórza, ale przepłynięcie się promem miało być atrakcją turystyczną.
No ale co poradzić?
Siedzę tu chwilę, patrzę sobie na Wisłę.
Szersze to niż San, nie dziwne w sumie, bo skoro San jest szeroki i wpływa do Wisły, to ona węższa nie będzie. Na liczniku już 61km. Trasa miała liczyć ok. 100km. Nawet nie myślę o powrocie na południe do najbliższego mostu w Sandomierzu, jadę do Annopola.
W Annopolu nigdy nie byłem. Słyszałem co prawda o tym mieście. Pamiętam ze 20 lat temu jak w tv mówili, że stał się miastem.
Dojeżdżam tam drogą 777 (łatwo zapamiętać). Droga mało uczęszczana, jedzie się dobrze. W Annopolu jest znowu nieco pod górkę, najpierw trzeba wdrapać się na most, a potem jeszcze wyżej.
Na moście robię sobie fotkę Wisły:
I dalej na miasto pod górkę.
Senne miasteczko, na środku, coś w rodzaju mini-parku, kilka sklepów i pomnik poświęcony "kobietom Lubelszczyzny" poległym w czasie wojny.
Za chwilę mam drogowskaz na Stalówkę, skręcam więc tam i jadę wojewódzką 854-ką. Fajnie jest, droga "z górki" przez ładne kilka km. Aczkolwiek po samym zakręcie drogowskaz wskazuje "Stalowa Wola 45, Radomyśl n/Sanem 27". Nie wiedziałem co robić, gdybym trafił na prom w Zawichoście, raczej wolałbym tej drogi uniknąć i jechać bocznymi bliżej Sanu. Może nawet zajechać do ujścia Sanu do Wisły w okolice Dąbrówki Pniowskiej. Ale o dziwo ruch niewielki i mimo, że wieje w twarz, to wiatr słaby, a lasy jeszcze mnie osłaniają, postanawiam więc zobaczyć co będzie dalej.
Gdzieś za Kosinem zjeżdżam w las, Sportypal wskazuje już 85km. Chciałem zjeść, napić się, posiedzieć, tego ostatniego nie udało się zrobić, bo różne stworzenia atakują z ziemi i powietrza, więc 10 minut to wszystko co udaje się odpocząć, wracam więc na drogę i dalej plan jest taki, żeby jechać do Radomyśla, a potem Green Velo i do domu.
Również i tu po drodze mijam wycięte lasy.
Dojeżdżam do Borowa i tu znany mi drogowskaz na Zaklików. A co tam - skręcam. Wiem, że dołożę sobie kilkanaście kilosów, ale czuję się dobrze.
To fajny kawałek drogi. Droga co prawda nie za bardzo fajna, ale okolice owszem.
Myślałem jechać do cioci Ireny gdzieś w ciągu tygodnia, o ile będzie czas, a tymczasem już dziś się przytrafia.
Stąd już blisko do Zaklikowa, a z Zaklikowa jadę w kierunku Lipy i za torami skręcam w lewo. Jadę resztkami asfaltu, dojeżdżam do torów i tu krótka przerwa.
Droga prowadzi do skrzyżowania asfaltówki Lipa - Maliniec. Wyjeżdżam w okolicach Malińca i skręcam do Gwizdowa. Stamtąd w kierunku Kochanów, dalej na Ludian, ale odbijam na lewo za wczasu i ląduję na Podlesiu. Stamtąd już jakieś 6km i jestem w domu.
7.5-godzinna wycieczka nie była taka ciężka jak się okazało. No i nowe horyzonty odkryte, więc jestem zadowolony. Sandomierskie rejony są fajne do jazdy rowerem, a jeszcze fajniej będzie za miesiąc. Trzeba będzie tu wracać. A co do nowych horyzontów, to jeszcze sporo tego jest w okolicy, a wiosna dopiero się zaczyna.
Pozdrawiam!
Do Sandomierza jadę przez Rozwadów, tam skręcam w kierunku Obojni, potem Kotowa Wola, Kępie Zaleszańskie i tu trafiam na nieszczęsne Green Velo. Przed samym Sandomierzem ścieżka zachowuje się dziwnie, jadę więc na sam koniec ruchliwą drogą główną i tak aż do mostu na Wiśle. Za mostem odnajduję Green Velo i skręcam na Stare Miasto (tak to się nazywa w Sandomierzu?). Co prawda nie wjeżdżam tam, tylko staję przed jakimiś schodami i nie chcąc kombinować wnoszę rower na górę. Szczerze mówiąc przez te kilkadziesiąt metrów w górę po schodach z rowerem zmachałem się bardziej niż przez wcześniejsze ~40km rowerem :-)
Jest koło południa. Po rynku chodzą jakieś wycieczki, jest trochę turystów i kilku amatorów rowerów. Muszę ściągnąć bluzę, bo słońce coraz śmielej wygląda spoza chmur i nieźle grzeje. Wyjeżdżając z Pysznica Town, ubrałem się dosyć solidnie, było chłodno i mgliście, teraz jednak zaczyna robić się ciepło.
To jednak tylko pierwsze wrażenie, po wyjeździe z rynku znowu się chmurzy (na szczęście na chwilę) i przez jakiś czas jest chłodnawo.
Kieruję się w kierunku Nowych Kichar (czy Nowych Kicharów ?). Widziałem fajne fotki z tych rejonów i zawsze chciałem wybrać się tam, żeby te cuda zobaczyć na własne oczy.
Prowadzą tam nawet jakiś ścieżki rowerowe i szlaki piesze. Nie trudno wyjechać z Sandomierza w odpowiednim kierunku.
Po chwili mijam Sandomierz i zaczynam znowu się wspinać. tym razem po polnych drogach, ale z nawierzchnią dosyć twardą, więc jedzie się dobrze.
Przeglądając blog Mariusza spotkałem się z czymś takim jak "latarnie chocimskie". I tu nagle proszę - mijam jedną z nich (dosyć niespodziewanie):
Szlak jest dobrze oznaczony, więc bez problemu prowadzi mnie do Nowych Kichar(ów) i o ile obawiałem się, że odnalezienie tajemniczej baszty będzie problemem, o tyle jestem zaskoczony, bo szlak prowadzi rowerzystów tak, by koło niej przejechali.
Zaskoczeniem natomiast jest jej otoczenie. Na zdjęciu tego nie widać, ale zaraz obok są normalne domostwa. W środku... melina :-)
Z Kichar(ów) szlak prowadzi w kierunku Dwikóz. Dwikozy warte są odwiedzenia, bowiem znajduje się tam (albo znajdował się - to właśnie jest do sprawdzenia) zakład przetwórstwa owocowo-warzywnego (czy jak mu tam), który to kiedyś produkował najlepsze wino w tej części Galaktyki, mianowicie "Jabłuszko Sandomierskie". Swego czasu wino to poszerzało horyzonty myślowe moje i moich znajomych, a od wielu lat nie widziałem go na sklepowych półkach. Sprawdzenie, czy to wino nadal jest w produkcji należy zacząć od sprawdzenia, czy istnieje jeszcze zakład je produkujący, ale uznaję, że jest to cel warty osobnej wycieczki, dlatego skręcam na północ. Drogowskaz wskazuje, że za 0.5km będzie jakiś kościół, a za 4.3km (chyba) jakieś coś poświęcone Zawiszy Czarnemu. Tymczasem jest ostro pod górę. To chyba gorsze niż wnoszenie roweru na rynek w Sandomingo. Ale to tylko chwilka. Kościół faktycznie jest, o Zawiszy już nic więcej tego dnia nie słyszę, jadę prosto w kierunku na Stary, a potem i Nowy Garbów.
Raz pod górę, raz w dół, widoki świetne, wśród wzgórz na przemian pola i sady z jabłoniami. Za miesiąc będzie tu pięknie.
Gdzieś tam przed Kogutkami mylę się i skręcam w prawo, jadę z kilometr po jakiś takich dziwnych betonowych płytach z otworami, telepie mną strasznie, i chyba zbaczam z celu (czyli drogi na Zawichost), wracam zatem i przy samotnym gospodarstwie spotykam ludzi, pytam o drogę. Potem już bajka, kilka kilosów z górki, jedzie się bardzo dobrze i po chwili ląduje w Zawichoście. Tam udaję się do sklepu i na prom.
No właśnie, tylko... gdzie ten prom?
Wydaje mi się, że prom powinien kursować pomiędzy tym betonowym nabrzeżem, na którym stoję, a tym po przeciwnej stronie... Ale promu nie ma. Na przeciwnym brzegu pusto, stoi tylko jeden samochód i kilka osób. W pobliżu goście łowią ryby, więc podpytuję ich, o to co tu się wyprawia i okazuje się, że "prom w remoncie".
Zajebiście...
Wycieczka wycieczką... Dobra tam Sandomierz, Kichary, wzgórza, ale przepłynięcie się promem miało być atrakcją turystyczną.
No ale co poradzić?
Siedzę tu chwilę, patrzę sobie na Wisłę.
Szersze to niż San, nie dziwne w sumie, bo skoro San jest szeroki i wpływa do Wisły, to ona węższa nie będzie. Na liczniku już 61km. Trasa miała liczyć ok. 100km. Nawet nie myślę o powrocie na południe do najbliższego mostu w Sandomierzu, jadę do Annopola.
W Annopolu nigdy nie byłem. Słyszałem co prawda o tym mieście. Pamiętam ze 20 lat temu jak w tv mówili, że stał się miastem.
Dojeżdżam tam drogą 777 (łatwo zapamiętać). Droga mało uczęszczana, jedzie się dobrze. W Annopolu jest znowu nieco pod górkę, najpierw trzeba wdrapać się na most, a potem jeszcze wyżej.
Na moście robię sobie fotkę Wisły:
I dalej na miasto pod górkę.
Senne miasteczko, na środku, coś w rodzaju mini-parku, kilka sklepów i pomnik poświęcony "kobietom Lubelszczyzny" poległym w czasie wojny.
Za chwilę mam drogowskaz na Stalówkę, skręcam więc tam i jadę wojewódzką 854-ką. Fajnie jest, droga "z górki" przez ładne kilka km. Aczkolwiek po samym zakręcie drogowskaz wskazuje "Stalowa Wola 45, Radomyśl n/Sanem 27". Nie wiedziałem co robić, gdybym trafił na prom w Zawichoście, raczej wolałbym tej drogi uniknąć i jechać bocznymi bliżej Sanu. Może nawet zajechać do ujścia Sanu do Wisły w okolice Dąbrówki Pniowskiej. Ale o dziwo ruch niewielki i mimo, że wieje w twarz, to wiatr słaby, a lasy jeszcze mnie osłaniają, postanawiam więc zobaczyć co będzie dalej.
Gdzieś za Kosinem zjeżdżam w las, Sportypal wskazuje już 85km. Chciałem zjeść, napić się, posiedzieć, tego ostatniego nie udało się zrobić, bo różne stworzenia atakują z ziemi i powietrza, więc 10 minut to wszystko co udaje się odpocząć, wracam więc na drogę i dalej plan jest taki, żeby jechać do Radomyśla, a potem Green Velo i do domu.
Również i tu po drodze mijam wycięte lasy.
Dojeżdżam do Borowa i tu znany mi drogowskaz na Zaklików. A co tam - skręcam. Wiem, że dołożę sobie kilkanaście kilosów, ale czuję się dobrze.
To fajny kawałek drogi. Droga co prawda nie za bardzo fajna, ale okolice owszem.
Myślałem jechać do cioci Ireny gdzieś w ciągu tygodnia, o ile będzie czas, a tymczasem już dziś się przytrafia.
Stąd już blisko do Zaklikowa, a z Zaklikowa jadę w kierunku Lipy i za torami skręcam w lewo. Jadę resztkami asfaltu, dojeżdżam do torów i tu krótka przerwa.
Droga prowadzi do skrzyżowania asfaltówki Lipa - Maliniec. Wyjeżdżam w okolicach Malińca i skręcam do Gwizdowa. Stamtąd w kierunku Kochanów, dalej na Ludian, ale odbijam na lewo za wczasu i ląduję na Podlesiu. Stamtąd już jakieś 6km i jestem w domu.
7.5-godzinna wycieczka nie była taka ciężka jak się okazało. No i nowe horyzonty odkryte, więc jestem zadowolony. Sandomierskie rejony są fajne do jazdy rowerem, a jeszcze fajniej będzie za miesiąc. Trzeba będzie tu wracać. A co do nowych horyzontów, to jeszcze sporo tego jest w okolicy, a wiosna dopiero się zaczyna.
Pozdrawiam!
- DST 130.62km
- Czas 06:04
- VAVG 21.53km/h
- VMAX 41.74km/h
- Podjazdy 330m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 kwietnia 2017
Imielity Ług od d... strony
Wycieczka z zeszłej niedzieli.
Po sobocie i długiej jeździe nie bardzo chciało mi się wsiadać na rower, ale po południu się przełamałem i postanowiłem jechać do rezerwatu Imielty Ług. A jako, że byłem tam stosunkowo niedawno temu (w Sylwestra), postanawiam podjechać od d... (drugiej) strony. Już tam oczywiście byłem, ale na ten dzień wydaje się to być dobrym wyborem, powinno wyjść mniej niż 50km, a widoki przy stawie zapamiętałem jako dosyć urokliwe.
Ruszam tradycyjnie na Rudę Jastkowską, skręcam w las, jadę w kierunku drogi z Ludianu do Kochanów, przejeżdżam Kochany i Dębowiec. Po chwili po lewej mam już rezerwat i szukam odpowiedniej ścieżki, żeby skręcić w lewo.
Ten skręt znajduje się w tym miejscu:
Nie jestem pewnym czy zawsze był tu szlaban, być może...
Jadę drogą... taką sobie. Na rowerze z grubymi oponami przejezdna bez problemów
Raz lepiej, raz gorzej, ale jechać się da.
Trochę kluczę, byłem tu dwa razy i to dosyć dawno, dlatego nie pamiętam dokładnie drogi, ale wiem, że istnieje dosyć fajna ścieżka wzdłuż wschodniego i północnego brzegu stawu, która w końcu zbiega się ze ścieżką z grobli z rezerwatu i tą prowadzą do Gwizdowa.
Mimo, że w nogach setka z poprzedniego dnia, jedzie się fajnie. Niedziela jeszcze cieplejsza niż sobota, mały ewenement jak na ścisły początek kwietnia... Skręcam kilka razy nie tam gdzie trzeba, spotykam dwóch gości szukających czegoś, coś tam przy nich piszczy... Pewnie wykrywacz metali. W tych rejonach toczyły się walki partyzanckie i słyszałem, że czasem można się natknąć na to i owo...
W końcu dojeżdżam do ścieżki tuż przy samym stawie. Widoki... palce lizać :-)
Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania i teraz z perspektywy czasu wiem, że należało trzymać się prawej strony, tymczasem nie wiedzieć dlaczego kieruję się bardziej na lewo.
I ląduję na jakiejś takiej polanie.
Ładnie tu ale trochę mokro:
Muszę przenieść rower i siebie przez niezłe błocko i brnę dalej, aż dochodzę do małego skrzyżowania. Jak zwykle niezawodna intuicja mówi mi, żeby kierować się tą drogą prosto, a wyjadę w Gwizdowie, tylko bliżej zakrętu asfaltówki na Maliniec, ale przezornie spoglądam w mapy google i okazuje się, że wylądowałbym w Dębowcu. A w Dębowcu nie ma żartów :-)
Wracam zatem te kilka metrów do skrzyżowania i jadę w prawo.
Droga nieco piaszczysta, ale Canyonem jedzie się dobrze.
Ładny las i rejony, w których jeszcze nie byłem to jest to.
Po chwili już wiem gdzie jestem, trafiam na skrzyżowanie dróg obok wjazdu do rezerwatu ze strony Gwizdowa.
Tu natrafiam na krzyż:
Tabliczka głosi, że w tym miejscu w bliżej nieokreślonym czasie zginął tragicznie 9-letni chłopiec.
Data śmierci nie jest podana, ale obok przebiegały tory kolejki wąskotorowej, która przewoziła wycinane w tych rejonach drewno, więc domyślam się jaka była przyczyna tej smutnej historii.
Wyjeżdżam w miejscu, w którym spodziewałem się wyjechać w Gwizdowie, stąd już do skrzyżowania, tu w lewo i standardowa ścieżka do domu. Zatrzymuję się jeszcze przy moim ulubionym stawie :-) , robię fotkę, potem do Rudy, do sklepu, na chwilę na wał nad San i do domu.
Przyjemna wiosenna wycieczka, co prawda krótka, ale po dniu poprzednim nie chciałem się bardzo forsować. Temperatura dochodziła do 28 stopni, co jak na początek kwietnia jest czymś niespotykanym.
Fajnie, że zwiedziłem kawałek lasów, którego jeszcze wcześniej nie widziałem.
W maju planuję w którąś ciepłą sobotę jechać na cały dzień powłóczyć się po ścieżkach, których jeszcze nie znam. A takie jeszcze istnieją :-)
Pozdrawiam!
Po sobocie i długiej jeździe nie bardzo chciało mi się wsiadać na rower, ale po południu się przełamałem i postanowiłem jechać do rezerwatu Imielty Ług. A jako, że byłem tam stosunkowo niedawno temu (w Sylwestra), postanawiam podjechać od d... (drugiej) strony. Już tam oczywiście byłem, ale na ten dzień wydaje się to być dobrym wyborem, powinno wyjść mniej niż 50km, a widoki przy stawie zapamiętałem jako dosyć urokliwe.
Ruszam tradycyjnie na Rudę Jastkowską, skręcam w las, jadę w kierunku drogi z Ludianu do Kochanów, przejeżdżam Kochany i Dębowiec. Po chwili po lewej mam już rezerwat i szukam odpowiedniej ścieżki, żeby skręcić w lewo.
Ten skręt znajduje się w tym miejscu:
Nie jestem pewnym czy zawsze był tu szlaban, być może...
Jadę drogą... taką sobie. Na rowerze z grubymi oponami przejezdna bez problemów
Raz lepiej, raz gorzej, ale jechać się da.
Trochę kluczę, byłem tu dwa razy i to dosyć dawno, dlatego nie pamiętam dokładnie drogi, ale wiem, że istnieje dosyć fajna ścieżka wzdłuż wschodniego i północnego brzegu stawu, która w końcu zbiega się ze ścieżką z grobli z rezerwatu i tą prowadzą do Gwizdowa.
Mimo, że w nogach setka z poprzedniego dnia, jedzie się fajnie. Niedziela jeszcze cieplejsza niż sobota, mały ewenement jak na ścisły początek kwietnia... Skręcam kilka razy nie tam gdzie trzeba, spotykam dwóch gości szukających czegoś, coś tam przy nich piszczy... Pewnie wykrywacz metali. W tych rejonach toczyły się walki partyzanckie i słyszałem, że czasem można się natknąć na to i owo...
W końcu dojeżdżam do ścieżki tuż przy samym stawie. Widoki... palce lizać :-)
Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania i teraz z perspektywy czasu wiem, że należało trzymać się prawej strony, tymczasem nie wiedzieć dlaczego kieruję się bardziej na lewo.
I ląduję na jakiejś takiej polanie.
Ładnie tu ale trochę mokro:
Muszę przenieść rower i siebie przez niezłe błocko i brnę dalej, aż dochodzę do małego skrzyżowania. Jak zwykle niezawodna intuicja mówi mi, żeby kierować się tą drogą prosto, a wyjadę w Gwizdowie, tylko bliżej zakrętu asfaltówki na Maliniec, ale przezornie spoglądam w mapy google i okazuje się, że wylądowałbym w Dębowcu. A w Dębowcu nie ma żartów :-)
Wracam zatem te kilka metrów do skrzyżowania i jadę w prawo.
Droga nieco piaszczysta, ale Canyonem jedzie się dobrze.
Ładny las i rejony, w których jeszcze nie byłem to jest to.
Po chwili już wiem gdzie jestem, trafiam na skrzyżowanie dróg obok wjazdu do rezerwatu ze strony Gwizdowa.
Tu natrafiam na krzyż:
Tabliczka głosi, że w tym miejscu w bliżej nieokreślonym czasie zginął tragicznie 9-letni chłopiec.
Data śmierci nie jest podana, ale obok przebiegały tory kolejki wąskotorowej, która przewoziła wycinane w tych rejonach drewno, więc domyślam się jaka była przyczyna tej smutnej historii.
Wyjeżdżam w miejscu, w którym spodziewałem się wyjechać w Gwizdowie, stąd już do skrzyżowania, tu w lewo i standardowa ścieżka do domu. Zatrzymuję się jeszcze przy moim ulubionym stawie :-) , robię fotkę, potem do Rudy, do sklepu, na chwilę na wał nad San i do domu.
Przyjemna wiosenna wycieczka, co prawda krótka, ale po dniu poprzednim nie chciałem się bardzo forsować. Temperatura dochodziła do 28 stopni, co jak na początek kwietnia jest czymś niespotykanym.
Fajnie, że zwiedziłem kawałek lasów, którego jeszcze wcześniej nie widziałem.
W maju planuję w którąś ciepłą sobotę jechać na cały dzień powłóczyć się po ścieżkach, których jeszcze nie znam. A takie jeszcze istnieją :-)
Pozdrawiam!
- DST 47.05km
- Teren 5.00km
- Czas 02:28
- VAVG 19.07km/h
- VMAX 29.76km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 40m
- Sprzęt Canyon Yellowstone AL 3.9
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 kwietnia 2017
Pathfinder 3.0
Pogoda zachowała się nietypowo. Zamiast standardu - ciepło w ciągu tygodnia, gdy trzeba iść do roboty - zimno w weekend, było odwrotnie. Oczywiście, żeby nie było idealnie, musi trochę powiać, ale i tak jest super - na coś takiego czekałem. Dlatego rozpoczynam planowaną od dawna misję zwiadowczą.
Czwartkowa wycieczka miała na celu znalezienie ścieżki do Krawców, które to miały być punktem wyjścia dla dzisiejszej wycieczki. Nie udało się, dlatego postanawiam nieco zmodyfikować planowaną trasę. Postanawiam zacząć od osiągnięcia drugiego co do ważności celu - zalewu koło Tarnobrzega.
Przejeżdżam przez Stalówkę i kierując się na Tarnobrzeg, jadę początkowo dobrze wszystkim znaną szutrową ścieżką rowerową.
Jadę raczej powoli, wiem, że czeka mnie ok. 100km jazdy, forma jeszcze słaba, nie ma co forsować szybkiego tempa.
Gdy ścieżka się kończy, wjeżdżam na asfalt i jadę dalej przez Jamnicę. Za mostem obok drogi wojewódzkiej zaczyna się szuter, jadę nim aż do ronda, potem znowu trzeba wskoczyć na asfalt (początkowo jest pas pomocniczy) i tak docieram do Jeziórka. Wiem, że skręcając tu w lewo prawdopodobnie uda się uniknąć ruchliwej drogi wojewódzkiej.
Co chwilę zatrzymuję się i sprawdzam w google maps gdzie jestem i w końcu znajduję obiecująco wyglądający skręt w lewo i jadę tam.
Droga wygląda jak na powyższym zdjęciu, jedzie się całkiem dobrze, a przy skręcie widnieje tablica informująca, że kieruję się w stronę Zakładu Gospodarki Komunalnej (znajduje się on za linią drzew po prawej stronie).
(tu komuś nie udało się dowieźć śmieci do zakładu - brakło 200m)...
Jestem tu po raz pierwszy i trzeba trochę pomotać, co chwilę muszę zatrzymywać się i sprawdzać, w którą stronę jechać. Większość ścieżek wykonana jest z płyt betonowych i jedzie się całkiem nieźle.
Chociaż bywają i takie niespodzianki:
Po chwili już mam dość jazdy z telefonem w ręku i włączonym google maps, chowam telefon do kieszeni i próbuję jechać na pamięć.
Efekt jest taki, że skręcam w lewo za wcześnie i ląduję w polu.
W oddali widać drogę, jeżdżą samochody, postanawiam obejść pole i dojść do niej. Ledwo udaje się przejść suchą nogą, tereny są podmokłe.
Dochodzę do drogi, od razu stoję przy skrzyżowaniu, jadę prosto.
Droga prowadzi wokół jakiegoś małego zalewu, przy którym odpoczywa sporo ludzi, dalej mijam jakiś zakład i dojeżdżam do dwóch kolejnych. Obok siebie znajdują się budynki Siarkopolu i ponownie Zakładu Gospodarki Komunalnej, tym razem chodzi raczej o oczyszczalnię ścieków. Jest też sporo pustych hal produkcyjnych pozostałych po jakiś tajemniczych dawno temu zamkniętych zakładach.
Dojeżdżam do drogi Stale - Cygany i skręcam w kierunku Stali. Po chwili skręcam w lewo, jakieś 200m muszę prowadzić Krossa, bo trafiam na piaszczystą drogę, ale po chwili łączy się ona z drogą o twardszej nawierzchni i ponownie jedzie się bardzo dobrze.
Fajnie się jedzie w tych rejonach. Wszędzie pola, łąki, czasem kawałek lasu, albo jakaś rzeczka.
Ciężko powiedzieć jak nazywa się miejscowość, w której się znajduję (czyżby były to Stale?), w każdym razie, wiem, że jadę ulicą Ocicką i dojeżdżam do zalewu. Widok z góry:
Objeżdżam zalew nieco i skręcam w dół:
W zasadzie nie wiadomo co to tak na prawdę jest... Mówią na to nawet "jezioro", nawet drużyna tarnobrzeskich koszykarzy grająca w PLK, swego czasu zwała się "Siarka Jezioro Tarnobrzeg". Niech będzie jezioro...
Na dole robię sobie mniej więcej półgodzinną przerwę.
Restartuję telefon (sportypal miał problemy z działaniem w tle, co chwilę włączałem google maps, albo aparat. Po restarcie problemów nie ma, ale wycieczka zapisana jest w dwóch częściach). Obmyślam również dalszą drogę. Postanawiam jechać do celu nr 3, a cel nr 1 zostawić na koniec.
Celem nr 3 jest Chmielów. To nic ważnego, bo najważniejsze to dotrzeć do Cyganów, ale jeśli po drodze uda się znaleźć stadion Płomienia Chmielów, będzie dobrze. Rano sprawdziłem, że stadion powinien być przy drodze jaką sobie zaplanowałem.
Okrążam zalew od południa. Po lewej mam Tarnobrzeską Specjalną Strefę Ekonomiczną. Znajduje się tu sporo zakładów. Jest też sporo opuszczonych, zdewastowanych hal i budynków.
Jestem trochę zaskoczony, bo dojeżdżam do tablicy poświęconej ofiarom katastrofy smoleńskiej:
Po chwili jestem już w Chmielowie. Zaraz przy wjeździe do miejscowości znajduje się dużych rozmiarów fabryka Pilkingtona. Jest po 14-tej, więc chyba kończy się zmiana, ludzie wychodzą z pracy i ruch tu spory. Jadę dalej, wiem, że za chwilę minę stadion. I spotyka mnie niemiła niespodzianka, to co na zdjęciach satelitarnych brałem za stadion okazuje się być orlikiem :-) No nie ważne, Płomień Chmielów nie interesuje mnie tak bardzo, jak cel nr 1 dzisiejszej wycieczki.
Chmielów okazuje się być sporą miejscowością. Poza wspomnianą fabryką mamy tu takie obiekty jak hotel, restaurację, park, Biedronę, przychodnię i inne.
Najładniej prezentuje się kościół św. Stanisława:
Dobra, nie ma czasu, jedziemy do Cyganów. Po chwili cel zostaje osiągnięty:
Dlaczego akurat Cygany?
Co łączy liczące ok. tysiąc mieszkańców Cygany z takimi miastami jak Mediolan, Lizbona, czy choćby Belgrad?
Otóż podobnie jak w ww. miastach, w Cyganach mamy dwa wielkie kluby piłkarskie: LZS Cygany i KS Cygany.
Kiedyś był tylko jeden - LZS Cygany, ale klub został przejęty we władanie przez świetnego fachowca, człowieka orkiestrę (jest prezesem, trenerem i zawodnikiem) i Ludowy Zespół Sportowy Cygany, z drużyny, która zajmowała miejsce w środku tabeli zamienił się z jedną z najgorszych drużyn w kraju. W ciągu ostatnich 2.5 roku LZS zdobył jedynie 2 pkt. Część mieszkańców, zawodników i działaczy, wobec niemożności odwołania prezesa, wkurzyła się i założyła nowy klub - tak powstał KS Cygany.
Zainspirowany stroną kartofliska.pl postanowiłem udać się na mecz tej drużyny. I udało mi się to, 2 lata temu byłem w Żabnie, na meczu LZS Żabno - LZS Cygany. Cygany przyjechały jednak wtedy do Żabna bez formy i dostały tylko 4-1.
Byłem zadowolony, bo ciężko być kibicem takiej drużyny. Jeśli chcesz obejrzeć polską piłkę na najwyższym poziomie, wystarczy, że włączysz tv, obejrzysz jakąś Legię, czy Lecha i z dużym prawdopodobieństwem możesz powiedzieć, że oglądałeś piłkę na najwyższym polskim poziomie. Jeśli natomiast chcesz obejrzeć piłkę na najniższym poziomie, czeka cię wiele poświęceń, trzeba pokręcić się po wioskach, czasem dosyć daleko.
Wracając do LZS Cygany:
Ten sezon w wykonaniu drużyny jest bardzo dobry. Co prawda już w 6. kolejce rundy jesiennej zespół zaliczył wpadkę i zremisował 1-1 z Łęgiem Kopcie przerywając serię 43 porażek z rzędu. Bramka zdobyta przeciw Kopciom była zresztą jedyną bramka zdobytą przez LZS Cygany w tym sezonie. Pomijając tę niefortunną wpadkę, bilans drużyny prezentuje się następująco: 0-1-10, bramki 1-91 i mówi sam za siebie. Wspaniała porażka 0 do 16-tu z Juniorem Zakrzów oraz wyniki typu 0-11 (2 razy), 0-13 i 0-10 pokazują klasę zespołu.
W tym roku muszę udać się na mecz domowy LZS Cygany. I celem dzisiejszej misji jest znalezienie stadionu w Cyganach. Poza LZS'em jest to również stadion KS Cygany, która to drużyna radzi sobie znacznie lepiej, zajmuje solidne 8. miejsce w tabeli, więc nie ma sensu zwracać na nią uwagi.
Również i w Cyganach to co ze zdjęć satelitarnych brałem za stadion, okazuje się być orlikiem. Zajeżdżam pod sklep, kupuję coś do picia, odpoczywam i szukam w telefonie lokalizacji stadionu. Nie udaje mi się, więc pytam panią w sklepie. Pani sprzedawczyni zdziwiona, patrzy na mnie jak na idiotę, szybko zatem tłumaczę, że byłem już na stadionie FC Porto, Chelsea Londyn, więc dziś czas na renomowany klub LZS Cygany, że będzie dla mnie zaszczytem zwiedzenie stadionu jednej z najgorszych drużyn Polski. Dostaję wskazówki, więc udaję się odszukać stadion.
Jest! Oto on:
Podjeżdżam bliżej:
Niestety dziś zamknięte dla zwiedzających. Podziwiam więc okazały budynek klubowy, nowe trybuny na 30 widzów (są też ławki, ale w razie awansu drużyny do europejskich pucharów, UEFA z pewnością nie zezwoli na wpuszczenie więcej niż 30 kibiców na mecz). Murawa wygląda nieźle.
Na razie pustki, ale runda rewanżowa I grupy stalowowolskiej B-klasy rusza już 22. kwietnia. A na początek wielkie derby Cyganów: Klub Sportowy Cygany - Ludowy Zespół Sportowy Cygany. Już niedługo piłkarze wybiegną na murawę, trybuny zapełnią się kibicami, a w miejscowym sklepie drastycznie wzrosną obroty.
Światowe media zwracają uwagę na fakt, że prezeso-trenero-zawodnik LZSu został zawieszony w prawach do końca sezonu, więc klub przejął ktoś inny, co może mieć wpływ na formę zespołu. Istnieje poważna obawa, że LZS może zacząć zdobywać punkty. Pożyjemy zobaczymy. Tak czy siak na tym meczu muszę być i celem dzisiejszej misji było właśnie odnalezienie stadionu, żeby w przypadku meczu nie motać się, tylko szybko trafić do celu.
Misja zakończona sukcesem.
Czeka mnie tylko długa droga powrotna.
Z Cyganów ruszam w kierunku osady o nazwie "Bukie". Po chwili do niej docieram.
Skręcam w prawo i kieruję się do Budy Stalowskiej.
Jadę bardzo fajnym asfaltem, tereny bardzo przyjemne, do tego lux pogoda i widoczne pierwsze oznaki zielenienia się, niektóre drzewa wypuszczają pierwsze liście. Jest fajnie.
Plan był taki, żeby wracać drogą asfaltową wzdłuż poligonu i w ten sposób dotrzeć do Krawców. Właśnie dlatego Krawce są tak ważne, są niejako hubem, z którego będę wyjeżdżać i do którego wracać podczas wypraw na mecze do Cyganów.
Droga wzdłuż poligonu jest super. Fajny wąski asfalt, malownicze lasy i praktycznie nic nie jedzie. Jechałem tędy kiedyś, podobało mi się, więc tędy właśnie planuję dostać się do Krawców.
W końcu dojeżdżam:
Pozostaje pytanie: co dalej? Czwartkowa misja nie powiodła się, nie znalazłem przejezdnej ścieżki Krawce - Stalówka przez las. Nie mam jednak ochoty na motanie, wpisuję w mapy googla adres domowy i podążam za wskazaniem nawigacji. Okazuje się, że droga zaproponowana przez google maps jest ok. Poza początkiem (jakieś 200-300m piachu) jadę dobrą szutrówką, dalej płytami betonowymi (nie są tak przyjemne jak te w okolicach Jeziórka) i wyjeżdżam przy drodze prowadzącej do Stalowej. Mijam Alutec, postanawiam uczcić sukces kolacją na mieście, jadę zatem do sklepu, biorę 2 Perełki i udaję się na wał, a potem do domu.
Misja zakończona sukcesem. Widziałem pierwszy raz zalew koło Tarnobergera, odnalazłem stadion w Cyganach, dzięki czemu mogę teraz bez przeszkód jeździć na domowe spotkania popularnego LZS'u, jechałem przez na prawdę ładne tereny a na koniec przypadkiem znalazłem całkiem przyjemną ścieżkę do Krawców.
Pozdrawiam!
- DST 105.22km
- Teren 2.00km
- Czas 05:36
- VAVG 18.79km/h
- VMAX 31.26km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 80m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 marca 2017
Pathfinder 2.0
Jak nie urok to sraczka - tak mówi znane powiedzenie.
Potwierdza się to, jak zresztą wiele innych ludowych mądrości. Różne przeszkody, z których ostatnią była wspomniana sraczka (chyba grypa żołądkowa) spowodowały, że już 13 dni nie jeździłem nigdzie dalej.
Dziś w końcu się udaję. Pogoda niestety taka sobie... Wieje słabiej niż ostatnio, ale mogłoby być cieplej...
Celem misji jest znalezienie jak najlepszej do jazdy ścieżki leśnej do Krawców. Wiem, że ona istnieje. Albo i nie... Wydaje mi się, że kiedyś takową jechałem. Jeżdżę w te rejony 2-3 razy w roku i na prawdę - to chyba za mało - tak już pomotałem, że nawet z archiwalnych jazd ze sportypal, nie wiem, która jest przejezdna, a która nie.
Ponadto:
Wjazd do lasów musi znajdować się na drodze Stalówka - Przyszów. Ścieżkę ma się dać przejechać rowerem krosowym.
Tym razem jednak, pomny poprzednich doświadczeń, wsiadam na Canyona. Przy okazji chcę sprawdzić jak zachowa się mój tyłek po przesiadce z miękkiego siodełka z Krossa, na twarde :-)
Jadę zatem do Stalówki, po czym kieruję się w stronę Przyszowa. Pierwszy zjazd w prawo:
Pamiętam, że zwykle skręcałem tu i potem się motałem po lepszych lub gorszych ścieżkach.
Tym razem coś mi mówi, że powinienem spróbować gdzieś indziej.
Wracam więc na asfaltówkę i skręcam w prawo przy następnej okazji.
Droga średnio ubita, co chwilę przerywniki z piachem. Canyon przejedzie, Kross nie. Chyba skręcenie z lokacji pokazanej powyżej byłoby lepszym wyborem.
Tymczasem dojeżdżam do skrzyżowania:
Zatrzymuję się jak nakazuje znak, patrzę w lewo, potem w prawo - żaden czołg, czy inny Krab nie jedzie, więc jadę dalej prosto, a tam... jeszcze większy piach.
Po kilkuset metrach ta ścieżka się kończy, tzn. nie da się jechać prosto, mam tylko opcje prawo - lewo. Skręcam w lewo i dojeżdżam do kawałka szutrowej fajnej ścieżki. Wiadomo, że Krawce mam po lewej , zatem skręcam w lewo.
I ta fajna ścieżka oczywiście za chwilę się kończy. Niemal całkowicie. Z mapy googla wiem, że muszę skręcić w lewo, co też robię.
Dojeżdżam do ścieżki jeszcze lepszej.
Mimo wszystko Canyonem da się od biedy jechać. No to jadę sobie powoli. Po chwili jest nieco lepiej.
Dojeżdżam tu:
Wrodzony kompas (i mapy googla) mówi mi, że trzeba jechać dalej prosto. Tak robię.
Za chwilę wspinam się pod kolejną górkę, a na niej nowy zakręt:
Droga w lewo jest niby na mapach google, ta w prawo nie, ale to ona na oko prowadzi do Krawców - skręcam w nią.
Po chwili kolejne "skrzyżowanie", tu skręcam w lewo i po chwili okazuje się to być błędem. Wracam więc i jadę prosto.
Oczywiście po drodze skręcam jeszcze raz w złym kierunku, ale szybko wracam i w końcu dojeżdżam do Krawców. A jak już tam dojeżdżam, to jadę na most - sprawdzam, czy Łęg dalej płynie...
Ano płynie:
Dobra, dość już tych Krawców - wracam. Wracam jakiś kilometr tą samą drogą, po czym skręcam w kierunku Zapolednika. Stamtąd mam zamiar wjechać znowu w las i dobrze manewrując wylądować w Jamnicy.
Ale oczywiście znowu skręcam nie tam gdzie trzeba (w sumie to raczej nie skręcam tam gdzie trzeba) i trochę się motam. Jadę co prawda przez ładny kawałek lasu:
(z dodatkowym widokiem na nowo powstałe polany po niedawnej masowej wycince drzew)...
Skręcam w lewo w miejscu, które uważam za dobre. Okazuje się, że lepiej byłoby pojechać lasem nieco dłużej i skręcić w lewo w kierunku Jamnicy nieco później. No ale... Jadąc przez ładne lasy, podmokłe tereny wokół, w końcu dojeżdżam do cywilizacji.
Przez to, że skręciłem za wcześnie, jadę wojewódzką 871-ką ze 2km, po czym skręcam na znaną wszystkim ścieżkę rowerową Stalowa - Tarnoberger (btw. czy ona rzeczywiście doprowadzi do Tarnobrzega? Bo chyba nie jest kompletna)...
W tym momencie pozostaje mi tylko przedrzeć się do Pysznica Town.
Młoda godzina jeszcze, więc postanawiam zjeść kolację na "mieście". W tym celu zaopatruję się w niezbędne artykuły i za mostem skręcam w lewo kierując się na wał po mojej stronie Sanu.
Słońce za chwilę zajdzie. Spożywam posiłek, po którym jak się okazało odzyskuję siły, postanawiam więc zrobić jeszcze dodatkową małą rundkę.
Jadę wzdłuż wału, po drodze znanym sobie skrótem skręcam do Chłopskiej Woli, stamtąd już do Jastkowic i do domu..
No i to wszystko.
Misja pod względem strategicznym nieudana. Miała to być wycieczka zwiadowcza, mająca na celu znalezienie dobrej, utwardzonej drogi do Krawców przez las. Krawce mają (albo mogą mieć) dla mnie duże znaczenie, ale o tym później.
Mimo wszystko, dobrze jest wsiąść na rower i przejechać się po przerwie.
A wycieczka przez Krawce dalej, już w weekend :-)
Pozdro!
Potwierdza się to, jak zresztą wiele innych ludowych mądrości. Różne przeszkody, z których ostatnią była wspomniana sraczka (chyba grypa żołądkowa) spowodowały, że już 13 dni nie jeździłem nigdzie dalej.
Dziś w końcu się udaję. Pogoda niestety taka sobie... Wieje słabiej niż ostatnio, ale mogłoby być cieplej...
Celem misji jest znalezienie jak najlepszej do jazdy ścieżki leśnej do Krawców. Wiem, że ona istnieje. Albo i nie... Wydaje mi się, że kiedyś takową jechałem. Jeżdżę w te rejony 2-3 razy w roku i na prawdę - to chyba za mało - tak już pomotałem, że nawet z archiwalnych jazd ze sportypal, nie wiem, która jest przejezdna, a która nie.
Ponadto:
Wjazd do lasów musi znajdować się na drodze Stalówka - Przyszów. Ścieżkę ma się dać przejechać rowerem krosowym.
Tym razem jednak, pomny poprzednich doświadczeń, wsiadam na Canyona. Przy okazji chcę sprawdzić jak zachowa się mój tyłek po przesiadce z miękkiego siodełka z Krossa, na twarde :-)
Jadę zatem do Stalówki, po czym kieruję się w stronę Przyszowa. Pierwszy zjazd w prawo:
Pamiętam, że zwykle skręcałem tu i potem się motałem po lepszych lub gorszych ścieżkach.
Tym razem coś mi mówi, że powinienem spróbować gdzieś indziej.
Wracam więc na asfaltówkę i skręcam w prawo przy następnej okazji.
Droga średnio ubita, co chwilę przerywniki z piachem. Canyon przejedzie, Kross nie. Chyba skręcenie z lokacji pokazanej powyżej byłoby lepszym wyborem.
Tymczasem dojeżdżam do skrzyżowania:
Zatrzymuję się jak nakazuje znak, patrzę w lewo, potem w prawo - żaden czołg, czy inny Krab nie jedzie, więc jadę dalej prosto, a tam... jeszcze większy piach.
Po kilkuset metrach ta ścieżka się kończy, tzn. nie da się jechać prosto, mam tylko opcje prawo - lewo. Skręcam w lewo i dojeżdżam do kawałka szutrowej fajnej ścieżki. Wiadomo, że Krawce mam po lewej , zatem skręcam w lewo.
I ta fajna ścieżka oczywiście za chwilę się kończy. Niemal całkowicie. Z mapy googla wiem, że muszę skręcić w lewo, co też robię.
Dojeżdżam do ścieżki jeszcze lepszej.
Mimo wszystko Canyonem da się od biedy jechać. No to jadę sobie powoli. Po chwili jest nieco lepiej.
Dojeżdżam tu:
Wrodzony kompas (i mapy googla) mówi mi, że trzeba jechać dalej prosto. Tak robię.
Za chwilę wspinam się pod kolejną górkę, a na niej nowy zakręt:
Droga w lewo jest niby na mapach google, ta w prawo nie, ale to ona na oko prowadzi do Krawców - skręcam w nią.
Po chwili kolejne "skrzyżowanie", tu skręcam w lewo i po chwili okazuje się to być błędem. Wracam więc i jadę prosto.
Oczywiście po drodze skręcam jeszcze raz w złym kierunku, ale szybko wracam i w końcu dojeżdżam do Krawców. A jak już tam dojeżdżam, to jadę na most - sprawdzam, czy Łęg dalej płynie...
Ano płynie:
Dobra, dość już tych Krawców - wracam. Wracam jakiś kilometr tą samą drogą, po czym skręcam w kierunku Zapolednika. Stamtąd mam zamiar wjechać znowu w las i dobrze manewrując wylądować w Jamnicy.
Ale oczywiście znowu skręcam nie tam gdzie trzeba (w sumie to raczej nie skręcam tam gdzie trzeba) i trochę się motam. Jadę co prawda przez ładny kawałek lasu:
(z dodatkowym widokiem na nowo powstałe polany po niedawnej masowej wycince drzew)...
Skręcam w lewo w miejscu, które uważam za dobre. Okazuje się, że lepiej byłoby pojechać lasem nieco dłużej i skręcić w lewo w kierunku Jamnicy nieco później. No ale... Jadąc przez ładne lasy, podmokłe tereny wokół, w końcu dojeżdżam do cywilizacji.
Przez to, że skręciłem za wcześnie, jadę wojewódzką 871-ką ze 2km, po czym skręcam na znaną wszystkim ścieżkę rowerową Stalowa - Tarnoberger (btw. czy ona rzeczywiście doprowadzi do Tarnobrzega? Bo chyba nie jest kompletna)...
W tym momencie pozostaje mi tylko przedrzeć się do Pysznica Town.
Młoda godzina jeszcze, więc postanawiam zjeść kolację na "mieście". W tym celu zaopatruję się w niezbędne artykuły i za mostem skręcam w lewo kierując się na wał po mojej stronie Sanu.
Słońce za chwilę zajdzie. Spożywam posiłek, po którym jak się okazało odzyskuję siły, postanawiam więc zrobić jeszcze dodatkową małą rundkę.
Jadę wzdłuż wału, po drodze znanym sobie skrótem skręcam do Chłopskiej Woli, stamtąd już do Jastkowic i do domu..
No i to wszystko.
Misja pod względem strategicznym nieudana. Miała to być wycieczka zwiadowcza, mająca na celu znalezienie dobrej, utwardzonej drogi do Krawców przez las. Krawce mają (albo mogą mieć) dla mnie duże znaczenie, ale o tym później.
Mimo wszystko, dobrze jest wsiąść na rower i przejechać się po przerwie.
A wycieczka przez Krawce dalej, już w weekend :-)
Pozdro!
- DST 47.43km
- Teren 15.00km
- Czas 02:28
- VAVG 19.23km/h
- VMAX 29.27km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Canyon Yellowstone AL 3.9
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 marca 2017
Piątkowa krótka (przedłużona) przejażdżka
Uroki przedwiośnia...
Jeszcze w niedzielę 12. marca zapowiadali na piątek +15 stopni, potem z dnia na dzień te prognozy stawały się coraz mniej optymistyczne. Skończyło się na +10.
W piątek wieczorem miałem się stawić w Warszawie, dlatego zaplanowałem urlop i plan był taki, żeby pojeździć trochę, wsiąść w bolida i wyruszyć do stolicy. Jednak praca w mojej firmie ma to do siebie, że niczego zaplanować się nie da i w czwartek okazało się, że jednak stawić się w robocie muszę. Poszedłem więc, zrobiłem co musiałem i udało się już ok. 10.45 wsiąść na rower. Mimo wszystko trzeba było stawić się w Warszawie, więc wymyśliłem krótki wypad.
W zeszłym roku znalazłem na mapie ciekawie wyglądający zbiornik wodny, staw czy coś i postanowiłem się tam dostać. Staw znajduje się pomiędzy Niskiem i Maziarnią w lesie. Dojechałem tam jakimiś bocznymi drogami, spodobało mi się i wracałem tam kilka razy, m.im w Sylwka po śniegu. Później sprawdziłem na geoportal.gov.pl, że staw zwie się "Soputek".
I właśnie ten staw obieram jako cel wycieczki. Ruszam zatem w kierunku Niska i skręcam w prawo w kierunku osiedla Hutnik na ostatnim możliwym zakręcie. Po przejechaniu drogi asfaltowej do końca zaczyna się las a w nim po chwili ten zakręt:
Mapy google znają tylko ścieżkę do przodu, jadąc nią, wyjeżdża się na skrzyżowaniu drogi Nisko - Nowa Dęba i dalej można jechać asfaltem prosto w kierunku Maziarni. Ja tymczasem skręcam w lewo.
Jadę dobrze przygotowaną leśną szutrową drogą, która również krzyżuje się z drogą Nisko - Nowa Dęba, a za tym skrzyżowaniem jadę dalej prosto. Po jakiś 500m od minięcia skrzyżowania z asflatówką, należy skręcić lekko w prawo (łatwo poznać po dobrej nawierzchni drogi) i dalej jakiś kilometr i już jesteśmy przy "Soputku". Po lewej stronie widać sporą polanę i tam należy skręcić.
Tak też robię i po chwili "Soputek" mam już przed sobą. Ładne miejsce, ładniejsze będzie jak to wszystko się zazieleni. W lecie widziałem tu sporo ludzi, grillowali, łowili ryby, czy też tak jak ja przyjechali sobie na rowerze. Tym razem nikogo poza mną nie ma.
Na środku stawu znajduje się mała wysepka.
Spędzam tu klika minut i wracam do drogi Nisko - Nowa Dęba i kieruję się na Nisko.
Btw. Kiedyś zawieruszyłem się w tych stronach i od "Soputka" postanowiłem dojechać do Nowosielca. Lasy jakie miałem po drodze - rewelacja. Natomiast ścieżki - do jazdy ciężkie. Sporo piachu, a do tego jak już dojedziemy do torów w Nowosielcu, tam znajdziemy mnóstwo błota. Jechałem w zeszłym roku w lecie, nie padało dłuższy czas, do tego grube opony były potrzebne a i tak wyjechałem cały ubłocony.
Tym razem jednak spieszę się, więc jadę do domu przez Nisko - Zarzecze, Kłyżów.
Chociaż nie do końca... Do tego momentu, mimo, że dosyć ciepło, zimny i mocny wiatr skutecznie utrudniają jazdę. Teraz jednak poruszam się z wiatrem znacznie szybciej i w Kłyżowie skręcam na północ w kierunku Krzaków.
Pierwszy raz jadę tą drogą i jestem zaskoczony. Nowa nawierzchnia i zero ruchu. Jednak to tylko ok. 4km, po drodze pola i lasy. Po chwili dojeżdżam do Krzaków.
Jako, że jedzie się dosyć szybko, wymyślam głupi plan, jadę do Studzieńca, a następnie do Kuziorów. Stamtąd myślę zrobić krótką rundkę po lesie i wrócić do domu przez Ludian.
Idzie jak po maśle, wiatr w plecy sprawia, że prędkość średnia rośnie z minuty na minutę. Mijam Studzienic i skręcam na Kuziory.
A po drodze takie widoki:
I po raz kolejny, kilka hektarów lasu wycięte w pień.
Za Kuziorami droga prowadzi w las i zaczyna się kawałek piaszczystej drogi. Po raz pierwszy żałuję, że nie wziąłem Canyona. Rower trzeba prowadzić, wąskie opony kompletnie nie radzą sobie z piaskiem.
Dochodzę (dosłownie) do skrzyżowania.
Tutaj jadę prosto.
Za chwilę mamy następne skrzyżowanie, po którym pamiętam, że droga powinna być już lepsza.
No właśnie - lepsza, tylko która droga? Coś mi mówi, że ta na wprost, ale jadąc w tym kierunku napotykam piach. Skręcam więc w tę niby na wprost, a jednak lekko w prawo.
I to był błąd. Byłem tam raz czy dwa, ale już dawno. Okazuje się, że czeka mnie kilka km po piachu, gdzie Kross nie daje rady, więc musi być prowadzony. Z kolei ścieżka na wprost na powyższym zdjęciu chyba tylko na początku jest bardzo piaszczysta, potem da się nią jechać.
Drogi głównie tego typu:
Co chwilę jakieś skrzyżowania.
Następne skrzyżowanie nie ma już opcji jazdy do przodu, wybieram więc w prawo. Ale tym razem mogę już wsiąść na rower, bo nawierzchnia zaczyna być dobra.
Oczywiście wszędzie widać ścięte drzewo, a jedyny dźwięk jaki dochodzi to odgłos pił łańcuchowych. Kilkakrotnie mijam nowo powstałe "polany" i ludzi tnących na kawałki to co wcześniej ścieli.
Drogi znowu coraz lepsze.
Włączam mapy google i patrzę gdzie jestem. Jak się okazuje zboczyłem za bardzo na wschód w kierunku Łążka. Do wyboru mam iść na północ - wyjadę (wyjdę) wtedy w okolicach Dębowca, a stamtąd już wiadomo co i jak, lub na południe - wyjdę w Szwedach. Wybieram północ. Ruszam dalej.
Komfortowe ścieżki na szczęście ułatwiają sprawę.
Po krótkiej chwili marszu na horyzoncie pojawia się coś takiego:
W oddali widać zrujnowany budynek. Istnienie czegoś takiego w okolicach Dębowca wydaje się mocno abstrakcyjnym pomysłem, jestem zaskoczony. Po sprawdzeniu w google okazuje się, że jestem w... Szwedach. No cóż. Podczas poprzedniego postoju trzeba było wybrać: północ, czy południe. Wybrałem północ i wyjechałem na południu... Jak widać nie zawsze to co na mapie na górze to północ, czasem może się coś obrócić :-)
Już dosyć mocno mi się spieszy, trzeba wracać na bazę, wsiadać do bolida i ruszać do Warszawy, więc specjalnie nie narzekam. Droga będzie już przejezdna, a ze Szwedów mam do domu jakieś 15km. Tylko - nie tak to miało być. Poza tym, będę wracał częściowo tą samą ścieżką.
Z tego miejsca w Szwedach trzeba skręcić w prawo (skręcając w lewo dojedziemy po niemniej wyśmienitej leśnej drodze - w Łążku Garncarskim). Dojeżdzamy do mostu i dalej w prawo na Studzieniec.
Ze Szwedów do Studzieńca fajna droga przez las.
Czyli obecnie przez polany.
Po drodze po prawej stronie przez drzewa słabo widać było zabudowania. Osada zwie się Nowa Ruda. Obecnie widać je dosyć dobrze.
Po chwili dojeżdżam do Studzieńca. Już dziś tędy jechałem. Jakiś kilometr przed Słomianą skręcam w las i dojeżdżam do miejsca kolejnej masakry na drzewostanie. Widziałem ją już w poprzednią niedzielę, więc szybko przejeżdżam. Mijam ludzi, którzy palą ogniska i tną na kawałki to co wcześniej powalili.
Wyjeżdżam w Pysznicy niedaleko od stadniny i kieruję się do domu. Jakieś 3-3.5km przed domem Sportypal wyłącza mi się w tajemniczych okolicznościach, więc końcówka trasy nie jest udokumentowana. Zresztą, tu już nic ciekawego nie ma.
Niespodziewanie krótka wycieczka zamienia się w dosyć długą. Poprzez zamotanie i pomylenie leśnych dróg wydłużam trasę o kilkanaście km. W domu jestem o 14.30. Po godzinie wsiadam w samochód i ruszam w dłuższą trasę.
Po drodze mocno wiało. Na szczęście te odcinki, które jechałem w odsłoniętym terenie jechałem "z wiatrem". To co było pod wiatr, poza początkiem, było już głównie w lesie, więc nie odczuwam tego aż tak bardzo. Mimo dosyć wysokiej temperatury, jazda pod wiatr nie jest przyjemna, jest po prostu chłodno.
No i oczywiście po wszystkim żałuję, że wziąłem rower z wąskimi oponami, a nie rower MTB, na którym nie byłoby problemu z jazdą po piachu.
Ale co tam... Fajnie było się przejechać, jak zwykle ciągnęło mnie do lasu, czego trochę żałowałem, ale... Sezon rozpoczęty już na dobre. A będzie tylko lepiej (chociaż pewnie z małymi przerwami)...
Jeszcze w niedzielę 12. marca zapowiadali na piątek +15 stopni, potem z dnia na dzień te prognozy stawały się coraz mniej optymistyczne. Skończyło się na +10.
W piątek wieczorem miałem się stawić w Warszawie, dlatego zaplanowałem urlop i plan był taki, żeby pojeździć trochę, wsiąść w bolida i wyruszyć do stolicy. Jednak praca w mojej firmie ma to do siebie, że niczego zaplanować się nie da i w czwartek okazało się, że jednak stawić się w robocie muszę. Poszedłem więc, zrobiłem co musiałem i udało się już ok. 10.45 wsiąść na rower. Mimo wszystko trzeba było stawić się w Warszawie, więc wymyśliłem krótki wypad.
W zeszłym roku znalazłem na mapie ciekawie wyglądający zbiornik wodny, staw czy coś i postanowiłem się tam dostać. Staw znajduje się pomiędzy Niskiem i Maziarnią w lesie. Dojechałem tam jakimiś bocznymi drogami, spodobało mi się i wracałem tam kilka razy, m.im w Sylwka po śniegu. Później sprawdziłem na geoportal.gov.pl, że staw zwie się "Soputek".
I właśnie ten staw obieram jako cel wycieczki. Ruszam zatem w kierunku Niska i skręcam w prawo w kierunku osiedla Hutnik na ostatnim możliwym zakręcie. Po przejechaniu drogi asfaltowej do końca zaczyna się las a w nim po chwili ten zakręt:
Mapy google znają tylko ścieżkę do przodu, jadąc nią, wyjeżdża się na skrzyżowaniu drogi Nisko - Nowa Dęba i dalej można jechać asfaltem prosto w kierunku Maziarni. Ja tymczasem skręcam w lewo.
Jadę dobrze przygotowaną leśną szutrową drogą, która również krzyżuje się z drogą Nisko - Nowa Dęba, a za tym skrzyżowaniem jadę dalej prosto. Po jakiś 500m od minięcia skrzyżowania z asflatówką, należy skręcić lekko w prawo (łatwo poznać po dobrej nawierzchni drogi) i dalej jakiś kilometr i już jesteśmy przy "Soputku". Po lewej stronie widać sporą polanę i tam należy skręcić.
Tak też robię i po chwili "Soputek" mam już przed sobą. Ładne miejsce, ładniejsze będzie jak to wszystko się zazieleni. W lecie widziałem tu sporo ludzi, grillowali, łowili ryby, czy też tak jak ja przyjechali sobie na rowerze. Tym razem nikogo poza mną nie ma.
Na środku stawu znajduje się mała wysepka.
Spędzam tu klika minut i wracam do drogi Nisko - Nowa Dęba i kieruję się na Nisko.
Btw. Kiedyś zawieruszyłem się w tych stronach i od "Soputka" postanowiłem dojechać do Nowosielca. Lasy jakie miałem po drodze - rewelacja. Natomiast ścieżki - do jazdy ciężkie. Sporo piachu, a do tego jak już dojedziemy do torów w Nowosielcu, tam znajdziemy mnóstwo błota. Jechałem w zeszłym roku w lecie, nie padało dłuższy czas, do tego grube opony były potrzebne a i tak wyjechałem cały ubłocony.
Tym razem jednak spieszę się, więc jadę do domu przez Nisko - Zarzecze, Kłyżów.
Chociaż nie do końca... Do tego momentu, mimo, że dosyć ciepło, zimny i mocny wiatr skutecznie utrudniają jazdę. Teraz jednak poruszam się z wiatrem znacznie szybciej i w Kłyżowie skręcam na północ w kierunku Krzaków.
Pierwszy raz jadę tą drogą i jestem zaskoczony. Nowa nawierzchnia i zero ruchu. Jednak to tylko ok. 4km, po drodze pola i lasy. Po chwili dojeżdżam do Krzaków.
Jako, że jedzie się dosyć szybko, wymyślam głupi plan, jadę do Studzieńca, a następnie do Kuziorów. Stamtąd myślę zrobić krótką rundkę po lesie i wrócić do domu przez Ludian.
Idzie jak po maśle, wiatr w plecy sprawia, że prędkość średnia rośnie z minuty na minutę. Mijam Studzienic i skręcam na Kuziory.
A po drodze takie widoki:
I po raz kolejny, kilka hektarów lasu wycięte w pień.
Za Kuziorami droga prowadzi w las i zaczyna się kawałek piaszczystej drogi. Po raz pierwszy żałuję, że nie wziąłem Canyona. Rower trzeba prowadzić, wąskie opony kompletnie nie radzą sobie z piaskiem.
Dochodzę (dosłownie) do skrzyżowania.
Tutaj jadę prosto.
Za chwilę mamy następne skrzyżowanie, po którym pamiętam, że droga powinna być już lepsza.
No właśnie - lepsza, tylko która droga? Coś mi mówi, że ta na wprost, ale jadąc w tym kierunku napotykam piach. Skręcam więc w tę niby na wprost, a jednak lekko w prawo.
I to był błąd. Byłem tam raz czy dwa, ale już dawno. Okazuje się, że czeka mnie kilka km po piachu, gdzie Kross nie daje rady, więc musi być prowadzony. Z kolei ścieżka na wprost na powyższym zdjęciu chyba tylko na początku jest bardzo piaszczysta, potem da się nią jechać.
Drogi głównie tego typu:
Co chwilę jakieś skrzyżowania.
Następne skrzyżowanie nie ma już opcji jazdy do przodu, wybieram więc w prawo. Ale tym razem mogę już wsiąść na rower, bo nawierzchnia zaczyna być dobra.
Oczywiście wszędzie widać ścięte drzewo, a jedyny dźwięk jaki dochodzi to odgłos pił łańcuchowych. Kilkakrotnie mijam nowo powstałe "polany" i ludzi tnących na kawałki to co wcześniej ścieli.
Drogi znowu coraz lepsze.
Włączam mapy google i patrzę gdzie jestem. Jak się okazuje zboczyłem za bardzo na wschód w kierunku Łążka. Do wyboru mam iść na północ - wyjadę (wyjdę) wtedy w okolicach Dębowca, a stamtąd już wiadomo co i jak, lub na południe - wyjdę w Szwedach. Wybieram północ. Ruszam dalej.
Komfortowe ścieżki na szczęście ułatwiają sprawę.
Po krótkiej chwili marszu na horyzoncie pojawia się coś takiego:
W oddali widać zrujnowany budynek. Istnienie czegoś takiego w okolicach Dębowca wydaje się mocno abstrakcyjnym pomysłem, jestem zaskoczony. Po sprawdzeniu w google okazuje się, że jestem w... Szwedach. No cóż. Podczas poprzedniego postoju trzeba było wybrać: północ, czy południe. Wybrałem północ i wyjechałem na południu... Jak widać nie zawsze to co na mapie na górze to północ, czasem może się coś obrócić :-)
Już dosyć mocno mi się spieszy, trzeba wracać na bazę, wsiadać do bolida i ruszać do Warszawy, więc specjalnie nie narzekam. Droga będzie już przejezdna, a ze Szwedów mam do domu jakieś 15km. Tylko - nie tak to miało być. Poza tym, będę wracał częściowo tą samą ścieżką.
Z tego miejsca w Szwedach trzeba skręcić w prawo (skręcając w lewo dojedziemy po niemniej wyśmienitej leśnej drodze - w Łążku Garncarskim). Dojeżdzamy do mostu i dalej w prawo na Studzieniec.
Ze Szwedów do Studzieńca fajna droga przez las.
Czyli obecnie przez polany.
Po drodze po prawej stronie przez drzewa słabo widać było zabudowania. Osada zwie się Nowa Ruda. Obecnie widać je dosyć dobrze.
Po chwili dojeżdżam do Studzieńca. Już dziś tędy jechałem. Jakiś kilometr przed Słomianą skręcam w las i dojeżdżam do miejsca kolejnej masakry na drzewostanie. Widziałem ją już w poprzednią niedzielę, więc szybko przejeżdżam. Mijam ludzi, którzy palą ogniska i tną na kawałki to co wcześniej powalili.
Wyjeżdżam w Pysznicy niedaleko od stadniny i kieruję się do domu. Jakieś 3-3.5km przed domem Sportypal wyłącza mi się w tajemniczych okolicznościach, więc końcówka trasy nie jest udokumentowana. Zresztą, tu już nic ciekawego nie ma.
Niespodziewanie krótka wycieczka zamienia się w dosyć długą. Poprzez zamotanie i pomylenie leśnych dróg wydłużam trasę o kilkanaście km. W domu jestem o 14.30. Po godzinie wsiadam w samochód i ruszam w dłuższą trasę.
Po drodze mocno wiało. Na szczęście te odcinki, które jechałem w odsłoniętym terenie jechałem "z wiatrem". To co było pod wiatr, poza początkiem, było już głównie w lesie, więc nie odczuwam tego aż tak bardzo. Mimo dosyć wysokiej temperatury, jazda pod wiatr nie jest przyjemna, jest po prostu chłodno.
No i oczywiście po wszystkim żałuję, że wziąłem rower z wąskimi oponami, a nie rower MTB, na którym nie byłoby problemu z jazdą po piachu.
Ale co tam... Fajnie było się przejechać, jak zwykle ciągnęło mnie do lasu, czego trochę żałowałem, ale... Sezon rozpoczęty już na dobre. A będzie tylko lepiej (chociaż pewnie z małymi przerwami)...
- DST 60.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:53
- VAVG 20.81km/h
- VMAX 42.19km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 marca 2017
Niedzielny wypad
Dziś pogoda podobna do wczorajszej, z tym, że wieje nieco mocniej i temperatura odczuwalna jest niższa. Wiatr północny, więc strategicznie planuję pojechać na północ, najlepiej lasem, a potem wracać byle czym, jadąc już z wiatrem.
Tak jak w poprzednią niedzielę, planuję dotrzeć w okolice Imielitów, skręcić na Pikule i tym razem dojechać tam. Jedyna różnica, że do lasu wjeżdżam dziś w okolicy Rudy Jastkowskiej, czy Polesia, Ludian tym razem omijam.
Krótka przerwa przy zakręcie. Stąd można dotrzeć do Łążków, z drugiej strony do rezerwatu i dalej do Gwizdowa, albo Ciechocina. Można tez skręcić w kierunku Pikuli. I tam się udaję.
Zimno, nie zimno, może być, dobrze, że już w "buty" jest ok :-)
Podmokłe tereny dookoła, ale drogi już suche.
W Pikulach pomnik mieszkańców pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. Większość nazwisk to Pikula.
Stąd ruszam dalej w kierunku Janowa drogą krajową. Tu już las mnie nie chroni przed wiatrem i te kilka kilometrów to najgorszy odcinek tego dnia. W Janowie skręcam w kierunku Zalewu, a potem nową drogą asfaltową w kierunku Jarocina. Mijam Szklarnię, Momoty, Mostki Bukowa.
W Jarocinie chwila przerwy przy Zalewie. Przebiegają tędy szlaki rowerowe i gdzieniegdzie postawiono takie, lub podobne punkty.
Stąd już blisko do Zdziar.
W Zdziarach na wylocie, żeby nie jechać drogą krajową, zawsze skręcam w prawo. Droga prowadzi do wieży obserwacyjnej i samotnego gospodarstwa, które obecnie wygląda na opuszczone. Jeszcze nie tak dawno ktoś tam mieszkał, zawsze jakiś pies mnie obszczekiwał, teraz dom wygląda na pusty i lekko zdewastowany.
Droga dalej prowadzi przez ładny kawałek lasu. Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania z asflatówką Studzieniec - Krzaki i jadę dalej prosto w las. Po ok. 1.5km dojeżdża się do fajnego miejsca. Dojeżdżało się...
W miejscu, gdzie na małym pagórku było skrzyżowanie kilku leśnych dróg a wokół ładny las, wycięto prawie wszystkie drzewa.
Jeszcze chwila i Park Krajobrazowy będzie musiał zmienić nazwę na Łąki Janowskie. Nie wiem, co niektórzy mają w głowach.
Stąd już tylko 7km do domu. Jadąc dalej leśną drogą wyjeżdżam w Pysznicy, koło Stadniny i po chwili jestem u siebie.
Kolejny weekend się kończy i póki dzień jest jeszcze krótki trzeba czekać na następny. Oby pogoda dopisała!
Tak jak w poprzednią niedzielę, planuję dotrzeć w okolice Imielitów, skręcić na Pikule i tym razem dojechać tam. Jedyna różnica, że do lasu wjeżdżam dziś w okolicy Rudy Jastkowskiej, czy Polesia, Ludian tym razem omijam.
Krótka przerwa przy zakręcie. Stąd można dotrzeć do Łążków, z drugiej strony do rezerwatu i dalej do Gwizdowa, albo Ciechocina. Można tez skręcić w kierunku Pikuli. I tam się udaję.
Zimno, nie zimno, może być, dobrze, że już w "buty" jest ok :-)
Podmokłe tereny dookoła, ale drogi już suche.
W Pikulach pomnik mieszkańców pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. Większość nazwisk to Pikula.
Stąd ruszam dalej w kierunku Janowa drogą krajową. Tu już las mnie nie chroni przed wiatrem i te kilka kilometrów to najgorszy odcinek tego dnia. W Janowie skręcam w kierunku Zalewu, a potem nową drogą asfaltową w kierunku Jarocina. Mijam Szklarnię, Momoty, Mostki Bukowa.
W Jarocinie chwila przerwy przy Zalewie. Przebiegają tędy szlaki rowerowe i gdzieniegdzie postawiono takie, lub podobne punkty.
Stąd już blisko do Zdziar.
W Zdziarach na wylocie, żeby nie jechać drogą krajową, zawsze skręcam w prawo. Droga prowadzi do wieży obserwacyjnej i samotnego gospodarstwa, które obecnie wygląda na opuszczone. Jeszcze nie tak dawno ktoś tam mieszkał, zawsze jakiś pies mnie obszczekiwał, teraz dom wygląda na pusty i lekko zdewastowany.
Droga dalej prowadzi przez ładny kawałek lasu. Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania z asflatówką Studzieniec - Krzaki i jadę dalej prosto w las. Po ok. 1.5km dojeżdża się do fajnego miejsca. Dojeżdżało się...
W miejscu, gdzie na małym pagórku było skrzyżowanie kilku leśnych dróg a wokół ładny las, wycięto prawie wszystkie drzewa.
Jeszcze chwila i Park Krajobrazowy będzie musiał zmienić nazwę na Łąki Janowskie. Nie wiem, co niektórzy mają w głowach.
Stąd już tylko 7km do domu. Jadąc dalej leśną drogą wyjeżdżam w Pysznicy, koło Stadniny i po chwili jestem u siebie.
Kolejny weekend się kończy i póki dzień jest jeszcze krótki trzeba czekać na następny. Oby pogoda dopisała!
- DST 68.46km
- Teren 5.00km
- Czas 03:15
- VAVG 21.06km/h
- VMAX 37.40km/h
- Temperatura 6.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 marca 2017
Drugie koty za płoty
W sobotę pogoda niezła jak na tę porę roku, ale jeszcze nie na to czekam. Mimo wszystko postanawiam zrealizować odłożony w czasie plan wyjazdu na Poligon w Lipie. Pamiętna próba dotarcia tam w styczniu z Mamirem, nie powiodła się z powodu ryzyka zabicia się.
Tym razem wariant krótki, wyjazd z poligonu w Radomyślu.
Znowu jadę do Ludianu, potem wzdłuż rezerwatu Jastkowice, następnie skręcam w kierunku Lipowca, dojeżdżam do leśniczówki w Goliszowcu i dalej do Lipy.
Wjeżdżając do Lipy z tej strony łatwo trafić na dobrą drogę po poligonie w Lipie. Zdarzało mi się jechać w tamtych stronach po jakiś płytach betonowych, podkładach kolejowych i piasku, tutaj jednak poza krótkim piaszczystym odcinkiem, z nawierzchnią jest dobrze.
W pewnym miejscu trzeba odbić na lewo i kierować się szutrówką w kierunku Antoniowa.
Po chwili dobijam do pozostałości po wsi Brzóza.
Drewniany krzyż, kilka pogruchotanych cegieł, czy dachówek, oraz tablica pamiątkowa, to wszystko co zostało po wsi, przesiedlonej z powodu zagarnięcia terenu przez wojsko pod poligon. Kilkaset metrów dalej jest jeszcze kapliczka.
Tablica poświęcona lokalnemu bohaterowi Powstania Listopadowego.
Zatrzymuję się w tym miejscu na chwilę.
Wyciągam termos, stawiam na tych palach, gdy nagle podjeżdża samochód, zatrzymuje się, wychodzi (jak się okazało) leśniczy i pyta w czym może mi pomóc. Odpowiadam, że chyba w niczym, bo wiem gdzie jestem, jeżdżę tu już któryś raz, zawsze zatrzymuję się w tym miejscu itd. Pan leśniczy chyba początkowo myślał, że w jakiś sposób próbuję dobrać się do tego drewna, ale patrząc na mnie i mój dobytek rozmyśla się. Rozmawiamy chwilę, oczywiście pytam o przyszłość poligonu, bo nie tak dawno na stalowowolskich "portalach" pisano, że poligon znowu wraca do wojska. Pytam, czy jak to się stanie, to można będzie tu jeździć. Odpowiedź brzmi, że raczej nie. Leśniczy mówi, że tym razem wojsko bierze 2000h, a kiedyś było tego 8000h, że wkrótce mogą zacząć tu pilnować i na przyszłość, żeby nie przekraczać tu szlabanów, które zostaną rozstawione.
Szkoda. Lubię tu jeździć.
Żegnam się z panem leśniczym i ruszam dalej. Skręcam w kierunku Radomyśla i jestem zaskoczony. Drogą, którą pamiętam, że ciężko było przejechać, jedzie się całkiem lekko. Co prawda nic się nie zmieniło, tylko jest lekko wilgotna i jakby bardziej zbita. W lecie pamiętam tu piach i meczące 4km jazdy.
W Radomyślu postanawiam nie skręcać jeszcze w lewo w kierunku domu, tylko przejechać na drugą stronę Sanu i wrócić jakoś tamtędy.
Dalej już częściowo Green Velo, a potem asfaltem aż do domu. W Kępiu Zaleszańskim skręcam na Kotową Wolę, dalej Obojna, Agatówka, Rozwadów, Stalowa Wola, Pysznica.
Przerw już potem nie robiłem, poza jedną krótką, więc nie robiłem i zdjęć. W tej części to już standardowa trasa, 10 razy w tym roku na pewno będzie, więc następnym razem :-)
Pogoda taka sobie, jak już wspomniałem, to jeszcze nie to, ale... To już znacznie lepiej niż śnieg i -10. Będzie tylko lepiej :-)
Tym razem wariant krótki, wyjazd z poligonu w Radomyślu.
Znowu jadę do Ludianu, potem wzdłuż rezerwatu Jastkowice, następnie skręcam w kierunku Lipowca, dojeżdżam do leśniczówki w Goliszowcu i dalej do Lipy.
Wjeżdżając do Lipy z tej strony łatwo trafić na dobrą drogę po poligonie w Lipie. Zdarzało mi się jechać w tamtych stronach po jakiś płytach betonowych, podkładach kolejowych i piasku, tutaj jednak poza krótkim piaszczystym odcinkiem, z nawierzchnią jest dobrze.
W pewnym miejscu trzeba odbić na lewo i kierować się szutrówką w kierunku Antoniowa.
Po chwili dobijam do pozostałości po wsi Brzóza.
Drewniany krzyż, kilka pogruchotanych cegieł, czy dachówek, oraz tablica pamiątkowa, to wszystko co zostało po wsi, przesiedlonej z powodu zagarnięcia terenu przez wojsko pod poligon. Kilkaset metrów dalej jest jeszcze kapliczka.
Tablica poświęcona lokalnemu bohaterowi Powstania Listopadowego.
Zatrzymuję się w tym miejscu na chwilę.
Wyciągam termos, stawiam na tych palach, gdy nagle podjeżdża samochód, zatrzymuje się, wychodzi (jak się okazało) leśniczy i pyta w czym może mi pomóc. Odpowiadam, że chyba w niczym, bo wiem gdzie jestem, jeżdżę tu już któryś raz, zawsze zatrzymuję się w tym miejscu itd. Pan leśniczy chyba początkowo myślał, że w jakiś sposób próbuję dobrać się do tego drewna, ale patrząc na mnie i mój dobytek rozmyśla się. Rozmawiamy chwilę, oczywiście pytam o przyszłość poligonu, bo nie tak dawno na stalowowolskich "portalach" pisano, że poligon znowu wraca do wojska. Pytam, czy jak to się stanie, to można będzie tu jeździć. Odpowiedź brzmi, że raczej nie. Leśniczy mówi, że tym razem wojsko bierze 2000h, a kiedyś było tego 8000h, że wkrótce mogą zacząć tu pilnować i na przyszłość, żeby nie przekraczać tu szlabanów, które zostaną rozstawione.
Szkoda. Lubię tu jeździć.
Żegnam się z panem leśniczym i ruszam dalej. Skręcam w kierunku Radomyśla i jestem zaskoczony. Drogą, którą pamiętam, że ciężko było przejechać, jedzie się całkiem lekko. Co prawda nic się nie zmieniło, tylko jest lekko wilgotna i jakby bardziej zbita. W lecie pamiętam tu piach i meczące 4km jazdy.
W Radomyślu postanawiam nie skręcać jeszcze w lewo w kierunku domu, tylko przejechać na drugą stronę Sanu i wrócić jakoś tamtędy.
Dalej już częściowo Green Velo, a potem asfaltem aż do domu. W Kępiu Zaleszańskim skręcam na Kotową Wolę, dalej Obojna, Agatówka, Rozwadów, Stalowa Wola, Pysznica.
Przerw już potem nie robiłem, poza jedną krótką, więc nie robiłem i zdjęć. W tej części to już standardowa trasa, 10 razy w tym roku na pewno będzie, więc następnym razem :-)
Pogoda taka sobie, jak już wspomniałem, to jeszcze nie to, ale... To już znacznie lepiej niż śnieg i -10. Będzie tylko lepiej :-)
- DST 64.98km
- Teren 5.00km
- Czas 03:01
- VAVG 21.54km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 marca 2017
Wiosna!
Zaczynamy.
W końcu! Mamy weekend, ciepło, słonecznie, więc takiej okazji zmarnować nie można.
Plan był taki, żeby pojechać kawałek lasem i kawałek asfaltem, zobaczyć jak spisuje się nowy rower, dlatego wybrałem Lasy Janowskie.
(Nie wiem, czy to będzie widać dobrze - zobaczymy)
Dojeżdżam do Ludianu i dalej ruszyam w kierunku Imielitów.
Leśne drogi już raczej suche, ale w lesie jeszcze sporo wody. A gdzieniegdzie i resztki śniegu.
Mijam po lewej stronie kolejno: Rezerwat Jastkowice, potem Kochany i Dębowiec i wyskakuję na drodze z Łążka Ordynackiego. Teraz można jechać w kierunku Imielitów, ale skręcam w prawo wybierając dłuższą, ale lepszą do jazdy drogę w kierunku Pikuli. Po kilku km dojeżdżam do skrzyżowania
W prawo na Pikule, w lewo na Kalenne i Ciechocin. Skręcam w lewo. Droga prowadzi przez malowniczy las, co jakiś czas zdarzają się polany. Części z nich w zeszłym roku jeszcze nie było...
Po chwili dojeżdżam do Kalennego, na chwilę zatrzymuję się przy pomniku mieszkańców pobliskich wiosek, pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. W tych okolicach podobnych historii zdarzyło się mnóstwo, praktycznie nie ma w okolicy wsi, czy osady, która podczas wojny nie ucierpiała i w której podobnych pomników, tablic, krzyży, czy mogił nie ma.
Dalej jadę w kierunku Gwizdowa. Asfalt, czy jak nazwać to co tam na drodze leży gorszy od tych szutrówek leśnych, ale cóż :-)
W Gwizdowie skręcam w prawo, w kierunku Osówka, a stamtąd do Malińca.
Niedaleko Malińca, na większych stawach widać resztki lodu.
W Malińcu inauguracja sezonu jeszcze się nie zaczęła i przed sklepami nie widać miejscowych, dlatego są pozamykane. W lecie nie przepuściłbym zimnej Perły, ale póki co poczekam.
Na skrzyżowaniu skręcam w prawo, mijam Banię i po pewnym czasie odbijam w lewo na szutrówkę.
Po drodze ładne widoki. Co dopiero jak to wszystko się zazieleni...
Szutrówka prowadzi skrajem Rezerwatu Łęka i dobija do drogi asfaltowej z Goliszowca do Lipy.
Gdy do niej dojeżdżam skręcam w lewo, dojeżdżam do byłej? leśniczówki, tam skręcam do Goliszowca i dalej do Rzeczycy.
W Musikowie, podjeżdżam pod zalew, zobaczyć jak wygląda. Wygląda tak sobie, więc wracam na Green Velo.
Potem już tylko jakieś 8 km do domu i niniejszym pierwsza w tym roku wycieczka, którą można nazwać "wiosenną" - zaliczona. Później już nie będzie tak łatwo, to jeszcze nie wiosna :-) Trasa w sam raz, żeby się lekko zmęczyć po miesiącu bezczynności. Na coś takiego czekałem kilka miesięcy...
W końcu! Mamy weekend, ciepło, słonecznie, więc takiej okazji zmarnować nie można.
Plan był taki, żeby pojechać kawałek lasem i kawałek asfaltem, zobaczyć jak spisuje się nowy rower, dlatego wybrałem Lasy Janowskie.
(Nie wiem, czy to będzie widać dobrze - zobaczymy)
Dojeżdżam do Ludianu i dalej ruszyam w kierunku Imielitów.
Leśne drogi już raczej suche, ale w lesie jeszcze sporo wody. A gdzieniegdzie i resztki śniegu.
Mijam po lewej stronie kolejno: Rezerwat Jastkowice, potem Kochany i Dębowiec i wyskakuję na drodze z Łążka Ordynackiego. Teraz można jechać w kierunku Imielitów, ale skręcam w prawo wybierając dłuższą, ale lepszą do jazdy drogę w kierunku Pikuli. Po kilku km dojeżdżam do skrzyżowania
W prawo na Pikule, w lewo na Kalenne i Ciechocin. Skręcam w lewo. Droga prowadzi przez malowniczy las, co jakiś czas zdarzają się polany. Części z nich w zeszłym roku jeszcze nie było...
Po chwili dojeżdżam do Kalennego, na chwilę zatrzymuję się przy pomniku mieszkańców pobliskich wiosek, pomordowanych przez Niemców w czasie wojny. W tych okolicach podobnych historii zdarzyło się mnóstwo, praktycznie nie ma w okolicy wsi, czy osady, która podczas wojny nie ucierpiała i w której podobnych pomników, tablic, krzyży, czy mogił nie ma.
Dalej jadę w kierunku Gwizdowa. Asfalt, czy jak nazwać to co tam na drodze leży gorszy od tych szutrówek leśnych, ale cóż :-)
W Gwizdowie skręcam w prawo, w kierunku Osówka, a stamtąd do Malińca.
Niedaleko Malińca, na większych stawach widać resztki lodu.
W Malińcu inauguracja sezonu jeszcze się nie zaczęła i przed sklepami nie widać miejscowych, dlatego są pozamykane. W lecie nie przepuściłbym zimnej Perły, ale póki co poczekam.
Na skrzyżowaniu skręcam w prawo, mijam Banię i po pewnym czasie odbijam w lewo na szutrówkę.
Po drodze ładne widoki. Co dopiero jak to wszystko się zazieleni...
Szutrówka prowadzi skrajem Rezerwatu Łęka i dobija do drogi asfaltowej z Goliszowca do Lipy.
Gdy do niej dojeżdżam skręcam w lewo, dojeżdżam do byłej? leśniczówki, tam skręcam do Goliszowca i dalej do Rzeczycy.
W Musikowie, podjeżdżam pod zalew, zobaczyć jak wygląda. Wygląda tak sobie, więc wracam na Green Velo.
Potem już tylko jakieś 8 km do domu i niniejszym pierwsza w tym roku wycieczka, którą można nazwać "wiosenną" - zaliczona. Później już nie będzie tak łatwo, to jeszcze nie wiosna :-) Trasa w sam raz, żeby się lekko zmęczyć po miesiącu bezczynności. Na coś takiego czekałem kilka miesięcy...
- DST 63.15km
- Teren 5.00km
- Czas 03:10
- VAVG 19.94km/h
- VMAX 31.74km/h
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze