Piątek, 2 sierpnia 2019
Busko-Zdrój - dzień I
W czerwcu przejechałem 1100km, w lipcu 400. 20-tego wyjeżdżałem na wakacje, tydzień przed, siedziałem dłużej w pracy, żeby koledzy podczas mojej nieobecności nie musieli się zajmować moimi tematami, dlatego wynik nie był imponujący.
Oczywiście w sierpniu muszę nadrobić zaległości i zabrałem się za to dosyć szybko.
Z wakacji wróciłem 1. sierpnia. Wyspałem się, wyprałem, wyprasowałem i... zacząłem szukać, gdzie by tu jeszcze pojechać na kilka dni z rowerem. Myślałem o jakiś górach, ale jako, że wracając z wakacji przejechałem ponad 1300km, co zajęło 19 godzin, miałem już dość samochodu i zacząłem się zastanawiać nad czymś bliżej. Szybko poszukałem dostępnych noclegów na booking.com i okazało się, że mogę liczyć tylko na Zwierzyniec i Busko-Zdrój. W Zwierzyńcu byłem już wielokrotnie, w tym ostatnio 2 miesiące temu, wybrałem więc Busko. Klepnąłem 3 noclegi. Wyjechałem w piątek i miałem wracać w poniedziałek.
Wziąłem ze sobą Accenta (byłego Canyona), bo nie wiedziałem jeszcze po czym będę jeździł. Raczej spodziewałem się głównie asfaltów, ale wiedziałem, że planując trasy na mapach internetowych nigdy do końca nie wiadomo, która jest asfaltowa, a która nie. Wiadomo, że nie chcę jeździć po ruchliwych drogach głównych (przynajmniej w miarę możliwości) i różnie można trafić. Rower MTB będzie bardziej uniwersalny.
Wyjechałem w piątek o 14-tej. O 16-tej już byłem zameldowany i rozpoczynałem trasę, którą wgrałem do Garmina rano.
Czasu nie było wiele, więc zaplanowałem sobie przejechanie ok. 60-ciu km.
Cele miałem dwa: Wiślica i Nowy Korczyn. Poza nimi nie wiedziałem nic o mijanych miejscowościach i raczej niczego ciekawego się nie dowiedziałem. Po prostu spędziłem trochę czasu na rowerze, pooglądałem nowe dla mnie krajobrazy i spaliłem trochę tłuszczu nabytego podczas dwutygodniowego opierdzielania się :-)
Zanim dojechałem do Wiślicy po drodze widoki miałem mniej więcej takie:
Trochę pagórkowato. Mało drzew, przeważają pola i łąki.
A to już Wiślica.
Mały park na środku. To w zasadzie rynek w Wiślicy.
Bazylika kolegiacka Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Jej budowę rozpoczęto w 1350r. chociaż wcześniej stały tu dwie starsze świątynie. Wielokrotnie doznawała mniejszych lub większych zniszczeń, potem odbudowywana.
I najważniejszy zabytek Wiślicy - pozostałości po średniowiecznym grodzie.
Widok z zewnątrz - pozostałości wałów
Za wałami widać gdzieniegdzie zagłębienia terenu, po jakiś budynkach, jedno jest głębsze, może była tam jakaś piwniczka? Zdjęcia zazwyczaj "wypłaszczają" (czy jak to powiedzieć) widok. Wały w rzeczywistości mają 3-4 metry wysokości.
Historia bardzo skrótowo opisana na powyższej tablicy.
Sama Wiślica od niedawna jest znowu miastem. I była najmniejszym miastem w Polsce do stycznia bieżącego roku, kiedy to prawa miejskie odzyskał Opatowiec, który jest jeszcze mniejszy (338 mieszkańców w Opatowcu vs. 503 w Wiślicy). Prawa miejskie okoliczne miasta traciły po powstaniu styczniowym, teraz powoli je odzyskują.
Czytałem kiedyś o początkach państwa polskiego i nazwa Wiślica pojawiała się tam jako najważniejszy okoliczny gród, ośrodek administracyjny i punkt strategiczny strzeżący szlaków handlowych.
Dobra, jadę dalej.
Staw, a na nim ze 100 łabędzi.
Fajna alejka wśród drzew.
I Nida w Nowym Korczynie.
A to już rynek w Nowym Korczynie.
O proszę - nie wiedziałem, że to tutaj było. Jednak wycieczki są kształcące :-)
Podobnie jak Wiślica, Nowy Korczyn również niedawno (w tym roku) odzyskał prawa miejskie. Liczy sobie 955 mieszkańców. Sorry za cień...
Po krótkiej przerwie zacząłem drogę powrotną do Buska. Po drodze było tak:
Trochę płasko, trochę pagórkowato. Trochę asfaltu, trochę szutru. Dosyć fajnie.
W Busku byłem koło 19.30. Samo Busko wielkiego wrażenia nie robi. Na obrzeżach miasta jest teren uzdrowiskowy, ładny park, jakieś hotele i pensjonaty, trochę knajpek. Sporo tu kuracjuszy w podeszłym wieku. Pozostała część miasta to blokowisko i domki jednorodzinne. Najbardziej znanym zabytkiem jest najsłynniejszy polski piorunochron, ten, po którym właził Hadkor, z filmiku, który był hitem Youtube'a kilka lat temu. Niestety nie zrobiłem właściwego research'u i nie wiedziałem gdzie konkretnie się on znajduje, dlatego nie miałem okazji zobaczyć go na własne oczy i pstryknąć fotki.
Pod kwaterą miałem jeszcze knajpkę, więc skoczyłem na piwo. Potem prysznic i pizza. A potem mecz w tv i spanie. Zmęczyłem się, pierwszą jazdą po wakacjach.
Cdn.
Oczywiście w sierpniu muszę nadrobić zaległości i zabrałem się za to dosyć szybko.
Z wakacji wróciłem 1. sierpnia. Wyspałem się, wyprałem, wyprasowałem i... zacząłem szukać, gdzie by tu jeszcze pojechać na kilka dni z rowerem. Myślałem o jakiś górach, ale jako, że wracając z wakacji przejechałem ponad 1300km, co zajęło 19 godzin, miałem już dość samochodu i zacząłem się zastanawiać nad czymś bliżej. Szybko poszukałem dostępnych noclegów na booking.com i okazało się, że mogę liczyć tylko na Zwierzyniec i Busko-Zdrój. W Zwierzyńcu byłem już wielokrotnie, w tym ostatnio 2 miesiące temu, wybrałem więc Busko. Klepnąłem 3 noclegi. Wyjechałem w piątek i miałem wracać w poniedziałek.
Wziąłem ze sobą Accenta (byłego Canyona), bo nie wiedziałem jeszcze po czym będę jeździł. Raczej spodziewałem się głównie asfaltów, ale wiedziałem, że planując trasy na mapach internetowych nigdy do końca nie wiadomo, która jest asfaltowa, a która nie. Wiadomo, że nie chcę jeździć po ruchliwych drogach głównych (przynajmniej w miarę możliwości) i różnie można trafić. Rower MTB będzie bardziej uniwersalny.
Wyjechałem w piątek o 14-tej. O 16-tej już byłem zameldowany i rozpoczynałem trasę, którą wgrałem do Garmina rano.
Czasu nie było wiele, więc zaplanowałem sobie przejechanie ok. 60-ciu km.
Cele miałem dwa: Wiślica i Nowy Korczyn. Poza nimi nie wiedziałem nic o mijanych miejscowościach i raczej niczego ciekawego się nie dowiedziałem. Po prostu spędziłem trochę czasu na rowerze, pooglądałem nowe dla mnie krajobrazy i spaliłem trochę tłuszczu nabytego podczas dwutygodniowego opierdzielania się :-)
Zanim dojechałem do Wiślicy po drodze widoki miałem mniej więcej takie:
Trochę pagórkowato. Mało drzew, przeważają pola i łąki.
A to już Wiślica.
Mały park na środku. To w zasadzie rynek w Wiślicy.
Bazylika kolegiacka Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Jej budowę rozpoczęto w 1350r. chociaż wcześniej stały tu dwie starsze świątynie. Wielokrotnie doznawała mniejszych lub większych zniszczeń, potem odbudowywana.
I najważniejszy zabytek Wiślicy - pozostałości po średniowiecznym grodzie.
Widok z zewnątrz - pozostałości wałów
Za wałami widać gdzieniegdzie zagłębienia terenu, po jakiś budynkach, jedno jest głębsze, może była tam jakaś piwniczka? Zdjęcia zazwyczaj "wypłaszczają" (czy jak to powiedzieć) widok. Wały w rzeczywistości mają 3-4 metry wysokości.
Historia bardzo skrótowo opisana na powyższej tablicy.
Sama Wiślica od niedawna jest znowu miastem. I była najmniejszym miastem w Polsce do stycznia bieżącego roku, kiedy to prawa miejskie odzyskał Opatowiec, który jest jeszcze mniejszy (338 mieszkańców w Opatowcu vs. 503 w Wiślicy). Prawa miejskie okoliczne miasta traciły po powstaniu styczniowym, teraz powoli je odzyskują.
Czytałem kiedyś o początkach państwa polskiego i nazwa Wiślica pojawiała się tam jako najważniejszy okoliczny gród, ośrodek administracyjny i punkt strategiczny strzeżący szlaków handlowych.
Dobra, jadę dalej.
Staw, a na nim ze 100 łabędzi.
Fajna alejka wśród drzew.
I Nida w Nowym Korczynie.
A to już rynek w Nowym Korczynie.
O proszę - nie wiedziałem, że to tutaj było. Jednak wycieczki są kształcące :-)
Podobnie jak Wiślica, Nowy Korczyn również niedawno (w tym roku) odzyskał prawa miejskie. Liczy sobie 955 mieszkańców. Sorry za cień...
Po krótkiej przerwie zacząłem drogę powrotną do Buska. Po drodze było tak:
Trochę płasko, trochę pagórkowato. Trochę asfaltu, trochę szutru. Dosyć fajnie.
W Busku byłem koło 19.30. Samo Busko wielkiego wrażenia nie robi. Na obrzeżach miasta jest teren uzdrowiskowy, ładny park, jakieś hotele i pensjonaty, trochę knajpek. Sporo tu kuracjuszy w podeszłym wieku. Pozostała część miasta to blokowisko i domki jednorodzinne. Najbardziej znanym zabytkiem jest najsłynniejszy polski piorunochron, ten, po którym właził Hadkor, z filmiku, który był hitem Youtube'a kilka lat temu. Niestety nie zrobiłem właściwego research'u i nie wiedziałem gdzie konkretnie się on znajduje, dlatego nie miałem okazji zobaczyć go na własne oczy i pstryknąć fotki.
Pod kwaterą miałem jeszcze knajpkę, więc skoczyłem na piwo. Potem prysznic i pizza. A potem mecz w tv i spanie. Zmęczyłem się, pierwszą jazdą po wakacjach.
Cdn.
- DST 61.04km
- Teren 2.00km
- Czas 02:55
- VAVG 20.93km/h
- VMAX 40.01km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 471m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 czerwca 2019
Lasy Janowskie - odcinek 1214
W sobotę 8 czerwca wyjechałem przed 9-tą, bo musiałem wrócić do domu w okolicach godz. 16-tej.
Trasę zaplanowałem na Bikemap.net i wrzuciłem do Garmina.
Większa jej część to dobrze mi (i nie tylko mi) znane tereny. Starałem się jednak dołożyć chociaż kawałek nieznanych mi wcześniej odcinków. Wybór padł na Grabę, małą miejscowość leżącą pomiędzy Jarocinem, Nalepami i Mostkami. Jadąc wcześniej z Jarocina w kierunku Nalep, czy Momotów, widziałem po drodze skręt w prawo i nową asfaltową drogę i to właśnie o niej myślałem wytyczając trasę. I tyle. Generalnie nowe dla mnie ścieżki podczas tej wycieczki to coś koło 10km łącznie, ale wrzucam to tutaj wraz z kilkoma zdjęciami (z uwagi na mało czasu i plan zatrzymania się jeszcze w Malińcu nie robiłem wielu przerw)
To jeszcze Jarocin i okolice zalewu. Dalej jedziemy w kierunku Nalepów i gdy dojedziemy do zakrętu w prawo i nowej asfaltowej drogi skręcamy w nią.
Dalej przez kilka kilometrów jedziemy czymś takim przez ładny las.
Gdy już z lasu wyjedziemy, jesteśmy w Grabie.
Grabę jak większość miejscowości w okolicy nie ominęły niemieckie czystki w czasie II WŚ. Na pamiątkę tego wydarzenia stworzono tu miejsce pamięci z pomnikiem poświęconym pomordowanym.
Poza tym mamy tu kilka domów i to w zasadzie tyle jeśli chodzi o Grabę.
Dalej już dobrze znana trasa: wąskim asfaltem w okolice Ujścia, dalej lasem na Porytowe Wzgórze (gdzie nie zajeżdżam, bo szkoda czasu, a byłem tam niecały miesiąc wstecz), dalej szutrami do Łążka, potem Gwizdów i Maliniec.
Po drodze stuknąłem tylko dwie fotki:
To asfaltówka przed Ujściem
A to fragment szutrów po wschodniej stronie krajowej 19-tki.
W Malińcu planowałem zatrzymać się na Lubelskie i tak też czynię. A potem już szybko do domu. Jestem na miejscu przed 16-tą.
To kolejna wariacja na temat Lasów Janowskich. Nowopoznany mniej więcej 10-kilometrowy odcinek wśród lasów był dosyć fajny i w przyszłości planując jakieś rundki w okolicy będę go brał pod uwagę.
Trasę zaplanowałem na Bikemap.net i wrzuciłem do Garmina.
Większa jej część to dobrze mi (i nie tylko mi) znane tereny. Starałem się jednak dołożyć chociaż kawałek nieznanych mi wcześniej odcinków. Wybór padł na Grabę, małą miejscowość leżącą pomiędzy Jarocinem, Nalepami i Mostkami. Jadąc wcześniej z Jarocina w kierunku Nalep, czy Momotów, widziałem po drodze skręt w prawo i nową asfaltową drogę i to właśnie o niej myślałem wytyczając trasę. I tyle. Generalnie nowe dla mnie ścieżki podczas tej wycieczki to coś koło 10km łącznie, ale wrzucam to tutaj wraz z kilkoma zdjęciami (z uwagi na mało czasu i plan zatrzymania się jeszcze w Malińcu nie robiłem wielu przerw)
To jeszcze Jarocin i okolice zalewu. Dalej jedziemy w kierunku Nalepów i gdy dojedziemy do zakrętu w prawo i nowej asfaltowej drogi skręcamy w nią.
Dalej przez kilka kilometrów jedziemy czymś takim przez ładny las.
Gdy już z lasu wyjedziemy, jesteśmy w Grabie.
Grabę jak większość miejscowości w okolicy nie ominęły niemieckie czystki w czasie II WŚ. Na pamiątkę tego wydarzenia stworzono tu miejsce pamięci z pomnikiem poświęconym pomordowanym.
Poza tym mamy tu kilka domów i to w zasadzie tyle jeśli chodzi o Grabę.
Dalej już dobrze znana trasa: wąskim asfaltem w okolice Ujścia, dalej lasem na Porytowe Wzgórze (gdzie nie zajeżdżam, bo szkoda czasu, a byłem tam niecały miesiąc wstecz), dalej szutrami do Łążka, potem Gwizdów i Maliniec.
Po drodze stuknąłem tylko dwie fotki:
To asfaltówka przed Ujściem
A to fragment szutrów po wschodniej stronie krajowej 19-tki.
W Malińcu planowałem zatrzymać się na Lubelskie i tak też czynię. A potem już szybko do domu. Jestem na miejscu przed 16-tą.
To kolejna wariacja na temat Lasów Janowskich. Nowopoznany mniej więcej 10-kilometrowy odcinek wśród lasów był dosyć fajny i w przyszłości planując jakieś rundki w okolicy będę go brał pod uwagę.
- DST 117.08km
- Teren 10.00km
- Czas 05:16
- VAVG 22.23km/h
- VMAX 29.79km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 414m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 czerwca 2019
Mini-trip do Zwierzyńca - dzień II
Drugiego dnia, w niedzielę wyruszyłem koło godz. 9-tej.
Na początek trzeba było wybrać trasę. W pamięci Garmina zapisałem jej 3 wersję. Jedną podobną do tej z dnia poprzedniego, idącą mniej więcej prosto na zachód i najkrótszą, oraz dwie dłuższe po ok. 130km, północną, zahaczającą o Wyżynę Lubelską, oraz południową prze Tarnogród, Leżajsk, Rudnik itp. Wybór pada na tę ostatnią.
Na początek jadę bodajże żółtym szlakiem przez Floriankę do Górecka Kościelnego. Jechałem tędy już z 5 razy.
Widoki we Floriance.
Po drodze bardzo fajny szuter, jedzie się nim szybko i przyjemnie.
W okolicach rezerwatu Szum, do którego nie chciało mi się odbijać, trafiam na pomnik poświęcony partyzantom poległym tu podczas walk w dniach 22-23.06.1944:
Dalej jadę dobre kilkanaście kilometrów drogą powiatową o dobrej nawierzchni. Prowadzi ona głównie przez las. Ruch niewielki w niedzielę przed południem.
Dopiero w okolicach miejscowości Szostaki robię sobie pierwszą krótką przerwę. Mam na koncie 30km i znajduję się na moście na rzece... Tanew.
Tak wygląda Tanew jakieś 80-90km przed tym co znamy z Ulanowa.
Krótko za tym mostem skręcam w prawo w kierunku Tarnogrodu. Mijam miejscowości takie jak wspomniane Szostaki, Pisklaki i Chmielek.
Krajobraz mniej więcej taki jak widać. Pola, łąki i niewielkie wzniesienia.
Minusem planowania trasy na Bikemap, czy gdziekolwiek indziej i wrzucania jej potem do urządzeń typu Garmin, jest fakt, że nigdy nie wiadomo jaką nawierzchnię będzie miał dany fragment trasy. Zdarza się, że to co na mapie wygląda na małą, wąską dróżkę, w najlepszym wypadku szutrową, okazuje się nowiutkim asfaltem. Zdarzają się również sytuacje odwrotne. I z taką właśnie miałem do czynienia przez kolejne kilka kilometrów.
Nie dość, że prowadziło to początkowo pod górę, to jeszcze po piachu. Wiele tą drogą nie najechałem, było głównie prowadzone. Wąskie opony Krossika nie lubią piasku.
Ale trwało to tylko chwilę, potem dotarłem do Korchowa Pierwszego i nawierzchnia zmieniła się znowu w asfaltową.
A z tego Korchowa do Tarnogrodu już tylko rzut beretem i po chwili odpoczywam na czymś w rodzaju rynku, czy centralnego placu. Znajduję czynny sklep, mogę więc uzupełnić napoje.
A potem ruszam dalej. Następny cel - Leżajsk. Na koncie mam już nieco ponad 40km, a odcinek do Leżajska będzie liczył ok. 35km.
Do Sanu robię tylko jedną krótką przerwę na uzupełnienie płynów, w takiej oto okolicy:
To już San z mostu w okolicach Leżajska:
Oraz malowniczy obiekt Staromieszczanki Stare Miasto, drużyny ze środka tabeli II grupy stalowowolskiej serie A:
Po wjeździe do Leżajska trafiam na zakład, w którym kiedyś produkowano piwo Leżajsk w wielu odmianach. Obecnie produkuje się różnego rodzaju napoje piwopodobne typu Warka, Tatra itp. Leżajsk też się zdarza, ale to już nie ten Leżajsk co kilkanaście lat temu.
Już przed wyjazdem planowałem, że w Leżajsku zatrzymam się na obiad. Wybrałem nawet lokal - pizzerię Francesco. Wybrałem akurat tę pizzerię, bo była po drodze i miała dobre oceny w google.
Oceniający mieli rację, pizza była świetna.
Mieli też stojak na rowery... I przy okazji:
W taką właśnie torbę podsiodłową zaopatrzyłem się przed wyjazdem. Montuje się ją do sztycy oraz do drutów pod siodłem. Pojemność 8l wystarczyła, żeby zabrać komplet bielizny na drugi dzień (majtki, skarpety, t-shirt i drugie krótkie spodenki) oraz kosmetyczkę z pastą, szczoteczką, mydłem, małą butelką szamponu itp. Całość zajęła może połowę objętości torby, więc spokojnie można planować 2-3 dniowe wycieczki. Oczywiście tylko przy dobrej pogodzie, bo gdyby trzeba było zabrać bluzy, długie spodnie, to już niestety miejsca będzie za mało. Torbę przetestowałem właśnie przy okazji tego mini-tripu i byłem bardzo zadowolony z zakupu.
Dobra, trzeb już wyruszać dalej. Dalsza droga prowadzi przez Rudnik gdzie dojeżdżam do Green Velo, potem jadę do Ulanowa i do domu. Przed Pysznicą mam na koncie już ok. 135km, siły jeszcze sporo, więc postanawiam dokręcić do 150km.
Gdzieś przed Rudnikiem.
W Ulanowie drugi raz tego dnia przejeżdżam przez San.
Na koniec zahaczam jeszcze o wał, gdzie spijam jakieś piwo i wracam do domu w okolicach godziny 18-tej.
Podsumowując: była to niezła wycieczka. Skończyłem na 151.14km (co prawda Bikemap podaje, że do 150-ciu km brakło mi 600m, ale opieram się na pomiarach Sportypal i Garmina). Łącznie w 2 dni zrobiłem 230km. Sprawdziłem formę, była niezła jak na mnie, przetestowałem nową torbę, która okazała się dobrym zakupem i spędziłem 2 dni na świeżym powietrzu. Drugi dzień był dosyć ciepły - temperatura sięgała +28C, co było miłą niespodzianką po słabym maju i przy okazji zapowiedzią tego co się miało w pogodzie wydarzyć w czerwcu.
Na początek trzeba było wybrać trasę. W pamięci Garmina zapisałem jej 3 wersję. Jedną podobną do tej z dnia poprzedniego, idącą mniej więcej prosto na zachód i najkrótszą, oraz dwie dłuższe po ok. 130km, północną, zahaczającą o Wyżynę Lubelską, oraz południową prze Tarnogród, Leżajsk, Rudnik itp. Wybór pada na tę ostatnią.
Na początek jadę bodajże żółtym szlakiem przez Floriankę do Górecka Kościelnego. Jechałem tędy już z 5 razy.
Widoki we Floriance.
Po drodze bardzo fajny szuter, jedzie się nim szybko i przyjemnie.
W okolicach rezerwatu Szum, do którego nie chciało mi się odbijać, trafiam na pomnik poświęcony partyzantom poległym tu podczas walk w dniach 22-23.06.1944:
Dalej jadę dobre kilkanaście kilometrów drogą powiatową o dobrej nawierzchni. Prowadzi ona głównie przez las. Ruch niewielki w niedzielę przed południem.
Dopiero w okolicach miejscowości Szostaki robię sobie pierwszą krótką przerwę. Mam na koncie 30km i znajduję się na moście na rzece... Tanew.
Tak wygląda Tanew jakieś 80-90km przed tym co znamy z Ulanowa.
Krótko za tym mostem skręcam w prawo w kierunku Tarnogrodu. Mijam miejscowości takie jak wspomniane Szostaki, Pisklaki i Chmielek.
Krajobraz mniej więcej taki jak widać. Pola, łąki i niewielkie wzniesienia.
Minusem planowania trasy na Bikemap, czy gdziekolwiek indziej i wrzucania jej potem do urządzeń typu Garmin, jest fakt, że nigdy nie wiadomo jaką nawierzchnię będzie miał dany fragment trasy. Zdarza się, że to co na mapie wygląda na małą, wąską dróżkę, w najlepszym wypadku szutrową, okazuje się nowiutkim asfaltem. Zdarzają się również sytuacje odwrotne. I z taką właśnie miałem do czynienia przez kolejne kilka kilometrów.
Nie dość, że prowadziło to początkowo pod górę, to jeszcze po piachu. Wiele tą drogą nie najechałem, było głównie prowadzone. Wąskie opony Krossika nie lubią piasku.
Ale trwało to tylko chwilę, potem dotarłem do Korchowa Pierwszego i nawierzchnia zmieniła się znowu w asfaltową.
A z tego Korchowa do Tarnogrodu już tylko rzut beretem i po chwili odpoczywam na czymś w rodzaju rynku, czy centralnego placu. Znajduję czynny sklep, mogę więc uzupełnić napoje.
A potem ruszam dalej. Następny cel - Leżajsk. Na koncie mam już nieco ponad 40km, a odcinek do Leżajska będzie liczył ok. 35km.
Do Sanu robię tylko jedną krótką przerwę na uzupełnienie płynów, w takiej oto okolicy:
To już San z mostu w okolicach Leżajska:
Oraz malowniczy obiekt Staromieszczanki Stare Miasto, drużyny ze środka tabeli II grupy stalowowolskiej serie A:
Po wjeździe do Leżajska trafiam na zakład, w którym kiedyś produkowano piwo Leżajsk w wielu odmianach. Obecnie produkuje się różnego rodzaju napoje piwopodobne typu Warka, Tatra itp. Leżajsk też się zdarza, ale to już nie ten Leżajsk co kilkanaście lat temu.
Już przed wyjazdem planowałem, że w Leżajsku zatrzymam się na obiad. Wybrałem nawet lokal - pizzerię Francesco. Wybrałem akurat tę pizzerię, bo była po drodze i miała dobre oceny w google.
Oceniający mieli rację, pizza była świetna.
Mieli też stojak na rowery... I przy okazji:
W taką właśnie torbę podsiodłową zaopatrzyłem się przed wyjazdem. Montuje się ją do sztycy oraz do drutów pod siodłem. Pojemność 8l wystarczyła, żeby zabrać komplet bielizny na drugi dzień (majtki, skarpety, t-shirt i drugie krótkie spodenki) oraz kosmetyczkę z pastą, szczoteczką, mydłem, małą butelką szamponu itp. Całość zajęła może połowę objętości torby, więc spokojnie można planować 2-3 dniowe wycieczki. Oczywiście tylko przy dobrej pogodzie, bo gdyby trzeba było zabrać bluzy, długie spodnie, to już niestety miejsca będzie za mało. Torbę przetestowałem właśnie przy okazji tego mini-tripu i byłem bardzo zadowolony z zakupu.
Dobra, trzeb już wyruszać dalej. Dalsza droga prowadzi przez Rudnik gdzie dojeżdżam do Green Velo, potem jadę do Ulanowa i do domu. Przed Pysznicą mam na koncie już ok. 135km, siły jeszcze sporo, więc postanawiam dokręcić do 150km.
Gdzieś przed Rudnikiem.
W Ulanowie drugi raz tego dnia przejeżdżam przez San.
Na koniec zahaczam jeszcze o wał, gdzie spijam jakieś piwo i wracam do domu w okolicach godziny 18-tej.
Podsumowując: była to niezła wycieczka. Skończyłem na 151.14km (co prawda Bikemap podaje, że do 150-ciu km brakło mi 600m, ale opieram się na pomiarach Sportypal i Garmina). Łącznie w 2 dni zrobiłem 230km. Sprawdziłem formę, była niezła jak na mnie, przetestowałem nową torbę, która okazała się dobrym zakupem i spędziłem 2 dni na świeżym powietrzu. Drugi dzień był dosyć ciepły - temperatura sięgała +28C, co było miłą niespodzianką po słabym maju i przy okazji zapowiedzią tego co się miało w pogodzie wydarzyć w czerwcu.
- DST 151.14km
- Teren 10.00km
- Czas 07:06
- VAVG 21.29km/h
- VMAX 33.17km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 637m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 czerwca 2019
Mini-trip do Zwierzyńca - dzień I
Korzystając z nienajlepszej pogody, uzupełnię trochę starych wpisów, oczywiście tylko z tych ciekawszych wycieczek.
Na początek mini-wycieczka, którą odbyłem w dniach 1-2. czerwca.
W sobotę 1 czerwca wyruszyłem do Zwierzyńca koło godziny 13-tej. Trasę wgrałem do Garmina, ale generalnie opierała się ona na Green Velo.
O ile ścieżkę do Biłgoraju znałem już dosyć dobrze, o tyle to co było za Biłgorajem, było już dla mnie nowością.
Dlatego też aż do Biłgoraju nawet się nie zatrzymałem, dopiero kiedy zajechałem do miasta, postanowiłem coś zjeść i udałem się do pizzerii, którą poznałem jakieś 3 tygodnie wcześniej podczas wycieczki dzień po janowskim rajdzie.
Po wyjeździe z Biłgoraju, dalsza trasa była już dla mnie nowością, więc kilka razy zatrzymałem się, żeby pstryknąć fotkę.
A oto efekty:
Kopalnia piasku Wolaniny
Okolice Bukownicy
Zaczynają się już niewielkie wzniesienia. Jechałem pod wiatr i mimo, że odległość nie była imponująca, pod koniec nieco się zmęczyłem.
Ostatnie kilometry przed celem i fragment Green Velo z asfaltem o fatalnej jakości. Samochody jeździły tu z prędkością podobną do mojej.
A tu już cel pierwszego dnia.
Mniej więcej godzinę schodzi mi ze zdobyciem kluczy do wynajętego pokoju oraz z samym zameldowaniem się i prysznicem. Przed 19-tą jestem już w knajpie przy browarze, gdzie wypijam po jednym z 4 piw. Menu nieco się zmieniło w stosunku do ostatniego mojego pobytu w tym miejscu z początku września 2018. Dalej mają 4 rodzaje piwa, ze starych pozostaje Zwierzyniec Pils i Ordynackie, natomiast Witbier i Kozlak zostają zastąpione przez Zwierzyniec Niepasteryzowany i Milk Stout. Milk Stout'a osobiście nie lubię, ale dosłownie biorę do siebie zadanie wypróbowania wszystkiego.
Potem w hotelu oglądam finał LM, w końcówce już przysypiam i idę spać. Następnego dnia wyzwanie jest poważniejsze.
Dzień I mało ciekawy, była to po prostu mozolna droga do Zwierzyńca, pod wiatr, przez większą jej część dobrze mi znana.
Na początek mini-wycieczka, którą odbyłem w dniach 1-2. czerwca.
W sobotę 1 czerwca wyruszyłem do Zwierzyńca koło godziny 13-tej. Trasę wgrałem do Garmina, ale generalnie opierała się ona na Green Velo.
O ile ścieżkę do Biłgoraju znałem już dosyć dobrze, o tyle to co było za Biłgorajem, było już dla mnie nowością.
Dlatego też aż do Biłgoraju nawet się nie zatrzymałem, dopiero kiedy zajechałem do miasta, postanowiłem coś zjeść i udałem się do pizzerii, którą poznałem jakieś 3 tygodnie wcześniej podczas wycieczki dzień po janowskim rajdzie.
Po wyjeździe z Biłgoraju, dalsza trasa była już dla mnie nowością, więc kilka razy zatrzymałem się, żeby pstryknąć fotkę.
A oto efekty:
Kopalnia piasku Wolaniny
Okolice Bukownicy
Zaczynają się już niewielkie wzniesienia. Jechałem pod wiatr i mimo, że odległość nie była imponująca, pod koniec nieco się zmęczyłem.
Ostatnie kilometry przed celem i fragment Green Velo z asfaltem o fatalnej jakości. Samochody jeździły tu z prędkością podobną do mojej.
A tu już cel pierwszego dnia.
Mniej więcej godzinę schodzi mi ze zdobyciem kluczy do wynajętego pokoju oraz z samym zameldowaniem się i prysznicem. Przed 19-tą jestem już w knajpie przy browarze, gdzie wypijam po jednym z 4 piw. Menu nieco się zmieniło w stosunku do ostatniego mojego pobytu w tym miejscu z początku września 2018. Dalej mają 4 rodzaje piwa, ze starych pozostaje Zwierzyniec Pils i Ordynackie, natomiast Witbier i Kozlak zostają zastąpione przez Zwierzyniec Niepasteryzowany i Milk Stout. Milk Stout'a osobiście nie lubię, ale dosłownie biorę do siebie zadanie wypróbowania wszystkiego.
Potem w hotelu oglądam finał LM, w końcówce już przysypiam i idę spać. Następnego dnia wyzwanie jest poważniejsze.
Dzień I mało ciekawy, była to po prostu mozolna droga do Zwierzyńca, pod wiatr, przez większą jej część dobrze mi znana.
- DST 79.40km
- Teren 5.00km
- Czas 03:34
- VAVG 22.26km/h
- VMAX 37.93km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 380m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 maja 2019
Trainspotting 2: Ostrowiec Świętokrzyski - Opatów - Sandomierz - Stalowa Wola
Pogoda na sobotę zapowiadała się dobrze. W końcu przestało lać, miało być słonecznie, wiatr miał wiać z kierunku zachód - północny-zachód, więc postanowiłem znowu, jak przed rokiem wyruszyć pociągiem do Ostrowca i wrócić rowerem.
W piątek wieczorem wgrałem mapę do Garmina, nie zastanawiałem się nad nią zbyt długo. Chciałem jechać nieco inną trasą niż przed rokiem, chciałem również ominąć Opatów i na sam koniec zajechać do Grębowa do nowej restauracji "Rybka", która już stała się sławna w okolicy. Nie wszystko się udało, ale po kolei:
Zacząłem oczywiście od dworca PKP w Rozwadowie.
Peron już w zasadzie wyremontowany, ale sam dworzec wygląda jak ruina.
Pociąg oczywiście spóźnił się pół godziny. Standard. W PKP chyba nigdy to się nie zmieni. Tym razem przyjechały 3 wagony i w ostatnim były wieszaki na rowery. Ale drzwi do ostatniego wagonu otworzyć mi się nie udało. Kierownikowi pociągu również :-) "Niech Pan wsiada tu" - powiedział i wskazał środkowy wagon. Stałem więc z rowerem koło kibla i ilekroć ktoś tamtędy przechodził, trzeba było się nieco pogimnastykować.
No ale to w sumie mało ważne, ważne było dostać się do Ostrowca i udało się to koło 11.15.
Dworzec w Ostrowcu w podobnym stanie jak nasz :-)
No dobra, odpalam Garmina i jadę.
Po chwili wyjeżdżam z Ostrowca i zaczyna być ładnie.
W końcu, po tygodniu deszczów i ciemnego nieba, mamy słońce i ciepełko.
Tak jak napisałem, nie zastanawiałem się zbytnio nad trasą. Zaplanowałem ją w bikemap.net i wybierałem drogi, które wyglądały na asfaltowe, bądź szutrowe. Pojechałem Krossem, bo to jednak wygodniejszy rower na dłuższe trasy, więc nie chciałem się przeciskać przez bezdroża, bo musiałbym go prowadzić.
Niestety w pewnym momencie trafiam na coś takiego:
I oczywiście wycofuję się. Patrząc na mapę ta droga ma jakieś 3km długości. Oczywiście nie jest powiedziane, że wygląda w ten sposób na całej długości, ale nie będę ryzykował.
Wytyczam nowy kurs i jednak będę jechał przez Opatów. Nie planowałem tego, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko.
Opatów znałem dotąd jedynie z okien samochodu, przejeżdżałem tędy pewnie kilkanaście razy. Tym razem zobaczymy co tu mamy poza skrzyżowaniem kilku dróg krajowych.
Na początek Brama Warszawska - zapowiada się dobrze, może będzie jakiś ryneczek, czy coś takiego...
Owszem jest coś takiego. Dosyć fajnie to wszystko zrobione, elegancko i czysto. W pobliżu jakieś sklepy, knajpki itp.
Dalej jest jeszcze pomnik powstańców styczniowych.
Chwilę tu odpoczywam, po czym ruszam dalej starając się trafić na wytyczoną wcześniej trasę, która miała przebiegać kilka kilometrów od Opatowa.
Garmin prowadzi w ten sposób, że jeśli zejdziesz z kursu, przy każdym następnym zakręcie namawia do zawrócenia, a jeśli się uprzesz i jedziesz inaczej, po chwili wytycza kurs umożliwiający dotarcie do wcześniej zapisanej w pamięci trasy najbliższą możliwą drogą.
I dlatego kawałek za Opatowem namawia mnie na to:
I znowu muszę go rozzłościć, bo jadę dalej. Słyszę kilka piskliwych dźwięków, ale po chwili mam już wytyczoną nową trasę, po znacznie lepszych nawierzchniach.
Kolejne 30km to jazda po niewielkich pagórkach. Lasów tu niewiele, zwykle mamy łąki i pola. Widoki ładne.
W miarę zbliżania się do Międzygórza, górek jest coraz więcej, a w samym Międzygórzu czeka mnie długi, monotonny podjazd. Tym razem nie zajeżdżam do zamku, byłem tu w zeszłym roku. Tak samo w Kleczanowie, nie jadę obejrzeć cmentarzyska kopców z VIII-X wieku, bo również już je widziałem, a zresztą szczerze mówiąc nie warto - to miejsce jest zaniedbane i tak na prawdę ciężko tam cokolwiek zobaczyć. Zajeżdżam za to na stację benzynową - tu znacznie ciekawiej, można kupić coś do pica. A propos, mijałem po drodze wiele wiosek i w żadnej nie znalazłem sklepu. Dopiero w Miezygórzu jest sklep i stacja, gdzie można kupić coś do jedzenia, czy picia.
Przekraczam krajową 77-kę i tu pól i łąk już zbyt wiele nie widuję, za to wszędzie widać sady z drzewami owocowymi.
Jestem zaskoczony drogami, którymi jadę. Sporo tu nawierzchni asfaltowych. Nie wiem, czy jest sens budować tu asfaltowe drogi, ale póki jadę tędy rowerem nie będę marudził.
Nawet jak czasem trafiam na drogę gruntową, to nawierzchnia jest twarda i jedzie się szybko.
Po chwili przekraczam drogę nr 79 i powoli będę się zbliżał do Sandomierza.
I tu widać efekty tygodniowych opadów deszczu. Most na Koprzywiance ledwo przejezdny, a niewielka rzeka wygląda tak:
Jestem już na Green Velo, sandomierski rynek widać już w oddali, jeszcze tylko kilka kilometrów i zrobię sobie tam przerwę.
Albo może nie tak szybko...
Kolejny most na Koprzywiance już całkowicie zalany.
Nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Mijam ponownie ten przejezdny most na Koprzywiance, dojeżdżam do 79-ki i w końcu docieram do Sandomierza.
Gdy już Rynek jest blisko, dostrzegam nowy lokal - pizzerię (San Domingo). Zrobiłem 25km więcej niż było w planie, więc można coś zjeść tu, w Sandomierzu. Postanawiam zajrzeć. Mają dobrą włoską pizzę i wybór piwa nie tylko koncernowego, więc zostaję. Na rynek już się wybierał nie będę, byłem już w tym roku, zresztą znaleźć miejsce w knajpce na Rynku w ciepły weekendowy dzień nie jest łatwo. Tu też mam stolik na zewnątrz, ludzi mało, a jedzenie dobre. Czyli do Grębowa jechał już nie będę.
Na moście na Wiśle widok następujący:
A za mostem kieruję się na Green Velo.
No i znowu trzeba się cofać, oto most na Trześniówce w Trześni:
Echhh… Cóż zrobić. Wracam do 77-ki przekraczam nią Trześniówkę i wracam na Green Velo.
Jeszcze rzut oka na Łęg w okolicy Kępia Zaleszańskiego:
Tu na szczęście most przejezdny. Więcej niespodzianek nie powinno mnie już spotkać.
W Kępiu już standard - skręcam na Kotową Wolę i przez Obojnię ląduję w Rozwadowie. Jadę na wał wypić jakieś piwko i dobić do 130km i to by było na tyle.
Mimo kilku przeszkadzajek wycieczka jak najbardziej udana. Poprzedni tydzień dał popalić, próbowałem coś pojeździć popołudniami (2 razy), ale trochę mnie zlało i nie udało się zrobić więcej niż 20km. Deszcze poza podtopieniami spowodowały również gwałtowny wzrost roślin. Tak zielono jeszcze w tym roku nie było. Do tego ciepło i błękitne niebo - o to chodziło.
W piątek wieczorem wgrałem mapę do Garmina, nie zastanawiałem się nad nią zbyt długo. Chciałem jechać nieco inną trasą niż przed rokiem, chciałem również ominąć Opatów i na sam koniec zajechać do Grębowa do nowej restauracji "Rybka", która już stała się sławna w okolicy. Nie wszystko się udało, ale po kolei:
Zacząłem oczywiście od dworca PKP w Rozwadowie.
Peron już w zasadzie wyremontowany, ale sam dworzec wygląda jak ruina.
Pociąg oczywiście spóźnił się pół godziny. Standard. W PKP chyba nigdy to się nie zmieni. Tym razem przyjechały 3 wagony i w ostatnim były wieszaki na rowery. Ale drzwi do ostatniego wagonu otworzyć mi się nie udało. Kierownikowi pociągu również :-) "Niech Pan wsiada tu" - powiedział i wskazał środkowy wagon. Stałem więc z rowerem koło kibla i ilekroć ktoś tamtędy przechodził, trzeba było się nieco pogimnastykować.
No ale to w sumie mało ważne, ważne było dostać się do Ostrowca i udało się to koło 11.15.
Dworzec w Ostrowcu w podobnym stanie jak nasz :-)
No dobra, odpalam Garmina i jadę.
Po chwili wyjeżdżam z Ostrowca i zaczyna być ładnie.
W końcu, po tygodniu deszczów i ciemnego nieba, mamy słońce i ciepełko.
Tak jak napisałem, nie zastanawiałem się zbytnio nad trasą. Zaplanowałem ją w bikemap.net i wybierałem drogi, które wyglądały na asfaltowe, bądź szutrowe. Pojechałem Krossem, bo to jednak wygodniejszy rower na dłuższe trasy, więc nie chciałem się przeciskać przez bezdroża, bo musiałbym go prowadzić.
Niestety w pewnym momencie trafiam na coś takiego:
I oczywiście wycofuję się. Patrząc na mapę ta droga ma jakieś 3km długości. Oczywiście nie jest powiedziane, że wygląda w ten sposób na całej długości, ale nie będę ryzykował.
Wytyczam nowy kurs i jednak będę jechał przez Opatów. Nie planowałem tego, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko.
Opatów znałem dotąd jedynie z okien samochodu, przejeżdżałem tędy pewnie kilkanaście razy. Tym razem zobaczymy co tu mamy poza skrzyżowaniem kilku dróg krajowych.
Na początek Brama Warszawska - zapowiada się dobrze, może będzie jakiś ryneczek, czy coś takiego...
Owszem jest coś takiego. Dosyć fajnie to wszystko zrobione, elegancko i czysto. W pobliżu jakieś sklepy, knajpki itp.
Dalej jest jeszcze pomnik powstańców styczniowych.
Chwilę tu odpoczywam, po czym ruszam dalej starając się trafić na wytyczoną wcześniej trasę, która miała przebiegać kilka kilometrów od Opatowa.
Garmin prowadzi w ten sposób, że jeśli zejdziesz z kursu, przy każdym następnym zakręcie namawia do zawrócenia, a jeśli się uprzesz i jedziesz inaczej, po chwili wytycza kurs umożliwiający dotarcie do wcześniej zapisanej w pamięci trasy najbliższą możliwą drogą.
I dlatego kawałek za Opatowem namawia mnie na to:
I znowu muszę go rozzłościć, bo jadę dalej. Słyszę kilka piskliwych dźwięków, ale po chwili mam już wytyczoną nową trasę, po znacznie lepszych nawierzchniach.
Kolejne 30km to jazda po niewielkich pagórkach. Lasów tu niewiele, zwykle mamy łąki i pola. Widoki ładne.
W miarę zbliżania się do Międzygórza, górek jest coraz więcej, a w samym Międzygórzu czeka mnie długi, monotonny podjazd. Tym razem nie zajeżdżam do zamku, byłem tu w zeszłym roku. Tak samo w Kleczanowie, nie jadę obejrzeć cmentarzyska kopców z VIII-X wieku, bo również już je widziałem, a zresztą szczerze mówiąc nie warto - to miejsce jest zaniedbane i tak na prawdę ciężko tam cokolwiek zobaczyć. Zajeżdżam za to na stację benzynową - tu znacznie ciekawiej, można kupić coś do pica. A propos, mijałem po drodze wiele wiosek i w żadnej nie znalazłem sklepu. Dopiero w Miezygórzu jest sklep i stacja, gdzie można kupić coś do jedzenia, czy picia.
Przekraczam krajową 77-kę i tu pól i łąk już zbyt wiele nie widuję, za to wszędzie widać sady z drzewami owocowymi.
Jestem zaskoczony drogami, którymi jadę. Sporo tu nawierzchni asfaltowych. Nie wiem, czy jest sens budować tu asfaltowe drogi, ale póki jadę tędy rowerem nie będę marudził.
Nawet jak czasem trafiam na drogę gruntową, to nawierzchnia jest twarda i jedzie się szybko.
Po chwili przekraczam drogę nr 79 i powoli będę się zbliżał do Sandomierza.
I tu widać efekty tygodniowych opadów deszczu. Most na Koprzywiance ledwo przejezdny, a niewielka rzeka wygląda tak:
Jestem już na Green Velo, sandomierski rynek widać już w oddali, jeszcze tylko kilka kilometrów i zrobię sobie tam przerwę.
Albo może nie tak szybko...
Kolejny most na Koprzywiance już całkowicie zalany.
Nie ma wyjścia - trzeba zawracać. Mijam ponownie ten przejezdny most na Koprzywiance, dojeżdżam do 79-ki i w końcu docieram do Sandomierza.
Gdy już Rynek jest blisko, dostrzegam nowy lokal - pizzerię (San Domingo). Zrobiłem 25km więcej niż było w planie, więc można coś zjeść tu, w Sandomierzu. Postanawiam zajrzeć. Mają dobrą włoską pizzę i wybór piwa nie tylko koncernowego, więc zostaję. Na rynek już się wybierał nie będę, byłem już w tym roku, zresztą znaleźć miejsce w knajpce na Rynku w ciepły weekendowy dzień nie jest łatwo. Tu też mam stolik na zewnątrz, ludzi mało, a jedzenie dobre. Czyli do Grębowa jechał już nie będę.
Na moście na Wiśle widok następujący:
A za mostem kieruję się na Green Velo.
No i znowu trzeba się cofać, oto most na Trześniówce w Trześni:
Echhh… Cóż zrobić. Wracam do 77-ki przekraczam nią Trześniówkę i wracam na Green Velo.
Jeszcze rzut oka na Łęg w okolicy Kępia Zaleszańskiego:
Tu na szczęście most przejezdny. Więcej niespodzianek nie powinno mnie już spotkać.
W Kępiu już standard - skręcam na Kotową Wolę i przez Obojnię ląduję w Rozwadowie. Jadę na wał wypić jakieś piwko i dobić do 130km i to by było na tyle.
Mimo kilku przeszkadzajek wycieczka jak najbardziej udana. Poprzedni tydzień dał popalić, próbowałem coś pojeździć popołudniami (2 razy), ale trochę mnie zlało i nie udało się zrobić więcej niż 20km. Deszcze poza podtopieniami spowodowały również gwałtowny wzrost roślin. Tak zielono jeszcze w tym roku nie było. Do tego ciepło i błękitne niebo - o to chodziło.
- DST 130.46km
- Teren 2.00km
- Czas 06:16
- VAVG 20.82km/h
- VMAX 40.09km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 820m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2019
Janów Lubelski - Biłgoraj - Warszawa - Frampol - Janów Lubelski
Rano było trochę ciężko. Trochę, bywało gorzej. Wsiąść w samochód i wrócić do domu nie mogę, pewnie mam jakiś promil lub więcej, dlatego trzeba to wszystko wypocić.
Tylko jak tu jechać? Zapisałem do Garmina dwie trasy, tyle, że nie wziąłem uchwytu do urządzenia, więc trzeba będzie trochę improwizować.
Za cel główny obieram Biłgoraj, a potem stolicę - Warszawę.
Pogoda rano znakomita, jest ciepło i słonecznie. Udaję się na początek w kierunku Porytowego Wzgórza.
Tego typu widoki w lesie uwielbiam. Świeża zieleń, błękitne niebo, aż chce się jechać.
Na Porytowym Wzgórzu już w tym roku byłem, a w sumie byłem już tu pewnie z 15 razy, ale i tym razem podjeżdżam na chwilę.
O ile dobrze pamiętam, nigdy nie byłem tu o tak wczesnej porze - jest 10.30. Zawsze jak robiłem zdjęcie tego pomnika, musiałem je robić pod słońce, tym razem słońce jest nieco po lewej stronie, dlatego fotka wychodzi nieźle bez bajerów typu HDR.
Ok, jedziemy dalej.
Kilka kilometrów za Porytowym Wzgórzem trafiam na tabliczkę informującą, że tym rejonie partyzanci przejęli niemieckie działa, które potem wykorzystali w boju.
Po następnych kilku kilometrach, robię krótki postój w celach nawigacyjnych. Patrzę na wschód i ciemnych chmur zbiera się coraz więcej. Spokojnie... Prognoza pogody w telefonie pokazuje prawdopodobieństwo opadów jako 1%. Czyli chmurki postraszą i przejdą.
Zwłaszcza, że inne strony nieba wyglądają zdecydowanie lepiej.
Ale jednak... Jakieś 5km przed Biłgorajem łapie mnie deszcz. 1% szans - lucky me :-)
Dojeżdżam akurat do Dąbrowicy, jest tu przystanek autobusowy i tam właśnie spędzam jakieś 10minut, w oczekiwaniu na koniec deszczu. W sumie można było jechać dalej, opady nie były wielkie.
W Biłgoraju jestem kilkanaście minut po południu.
Znajduję czynną pizzerię i zamawiam pizzę. Rano nie chciało mi się jeść po grillu z dnia poprzedniego. Ale teraz już czuję się lekko głodny.
Chyba jeszcze nigdy nie jadłem pizzy o tak wczesnej porze.
Dobra, teraz jedziemy do Warszawy.
Myślałem zawsze, że Warszawa jest dosyć daleko od nas. Mało tego - byłem w Stolicy w kwietniu i samochodem pokonałem jakieś 250km, więc szanse na dojechanie tam rowerem oceniałem na znikome.
A jednak.
Na skutek jakiś dziwnych błędów Matrixa, Warszawa obecnie znajduje się niedaleko Frampola.
No i dobrze, jestem w okolicy, będę miał łatwiej.
Droga do Warszawy nie należy do najłatwiejszych. Często jest to zwykła leśna piaszczysta droga. Prowadzi wzdłuż rzeki Biała Łada.
Czasem nawet jest ładnie, chociaż na tym zdjęciu tego nie widać.
Po chwili jednak leśne drogi się kończą i muszę przejechać fragment wojewódzką 835-ką.
Nie mija dużo czasu i jestem u celu.
Oto panorama Stolicy.
W kwietniu trochę inaczej to wyglądało, ale nazwa jest jednoznaczna, więc przyjmuję ten widok do wiadomości i jadę dalej do Frampola.
Frampol to małe miasteczko. Spędzam tu jakiś kwadrans na czymś w rodzaju Parku położonego w centrum.
A potem kieruję się do Janowa.
Po drodze zielono. Po prawej mijam pierwsze wzgórza Wyżyny Lubelskiej (chociaż na zdjęciach tego nie widać), po lewej kompleks Lasów Janowskich - jest fajnie.
No i tyle. Dalej dojeżdżam do Ośrodka Edukacji Ekologicznej w Janowie, pakuję się do bolida i jadę do domu.
Fajnie kończy się ten weekend. Najpierw rajd, a potem wycieczka po okolicy.
Mimo, że pogoda nas raczej nie rozpieszcza, tym razem była w miarę łaskawa. Owszem trochę mnie zlało, ale bywało gorzej. Do tego piękna, świeża zieleń w lasach, ładne, malownicze trasy - czego chcieć więcej?
Tylko jak tu jechać? Zapisałem do Garmina dwie trasy, tyle, że nie wziąłem uchwytu do urządzenia, więc trzeba będzie trochę improwizować.
Za cel główny obieram Biłgoraj, a potem stolicę - Warszawę.
Pogoda rano znakomita, jest ciepło i słonecznie. Udaję się na początek w kierunku Porytowego Wzgórza.
Tego typu widoki w lesie uwielbiam. Świeża zieleń, błękitne niebo, aż chce się jechać.
Na Porytowym Wzgórzu już w tym roku byłem, a w sumie byłem już tu pewnie z 15 razy, ale i tym razem podjeżdżam na chwilę.
O ile dobrze pamiętam, nigdy nie byłem tu o tak wczesnej porze - jest 10.30. Zawsze jak robiłem zdjęcie tego pomnika, musiałem je robić pod słońce, tym razem słońce jest nieco po lewej stronie, dlatego fotka wychodzi nieźle bez bajerów typu HDR.
Ok, jedziemy dalej.
Kilka kilometrów za Porytowym Wzgórzem trafiam na tabliczkę informującą, że tym rejonie partyzanci przejęli niemieckie działa, które potem wykorzystali w boju.
Po następnych kilku kilometrach, robię krótki postój w celach nawigacyjnych. Patrzę na wschód i ciemnych chmur zbiera się coraz więcej. Spokojnie... Prognoza pogody w telefonie pokazuje prawdopodobieństwo opadów jako 1%. Czyli chmurki postraszą i przejdą.
Zwłaszcza, że inne strony nieba wyglądają zdecydowanie lepiej.
Ale jednak... Jakieś 5km przed Biłgorajem łapie mnie deszcz. 1% szans - lucky me :-)
Dojeżdżam akurat do Dąbrowicy, jest tu przystanek autobusowy i tam właśnie spędzam jakieś 10minut, w oczekiwaniu na koniec deszczu. W sumie można było jechać dalej, opady nie były wielkie.
W Biłgoraju jestem kilkanaście minut po południu.
Znajduję czynną pizzerię i zamawiam pizzę. Rano nie chciało mi się jeść po grillu z dnia poprzedniego. Ale teraz już czuję się lekko głodny.
Chyba jeszcze nigdy nie jadłem pizzy o tak wczesnej porze.
Dobra, teraz jedziemy do Warszawy.
Myślałem zawsze, że Warszawa jest dosyć daleko od nas. Mało tego - byłem w Stolicy w kwietniu i samochodem pokonałem jakieś 250km, więc szanse na dojechanie tam rowerem oceniałem na znikome.
A jednak.
Na skutek jakiś dziwnych błędów Matrixa, Warszawa obecnie znajduje się niedaleko Frampola.
No i dobrze, jestem w okolicy, będę miał łatwiej.
Droga do Warszawy nie należy do najłatwiejszych. Często jest to zwykła leśna piaszczysta droga. Prowadzi wzdłuż rzeki Biała Łada.
Czasem nawet jest ładnie, chociaż na tym zdjęciu tego nie widać.
Po chwili jednak leśne drogi się kończą i muszę przejechać fragment wojewódzką 835-ką.
Nie mija dużo czasu i jestem u celu.
Oto panorama Stolicy.
W kwietniu trochę inaczej to wyglądało, ale nazwa jest jednoznaczna, więc przyjmuję ten widok do wiadomości i jadę dalej do Frampola.
Frampol to małe miasteczko. Spędzam tu jakiś kwadrans na czymś w rodzaju Parku położonego w centrum.
A potem kieruję się do Janowa.
Po drodze zielono. Po prawej mijam pierwsze wzgórza Wyżyny Lubelskiej (chociaż na zdjęciach tego nie widać), po lewej kompleks Lasów Janowskich - jest fajnie.
No i tyle. Dalej dojeżdżam do Ośrodka Edukacji Ekologicznej w Janowie, pakuję się do bolida i jadę do domu.
Fajnie kończy się ten weekend. Najpierw rajd, a potem wycieczka po okolicy.
Mimo, że pogoda nas raczej nie rozpieszcza, tym razem była w miarę łaskawa. Owszem trochę mnie zlało, ale bywało gorzej. Do tego piękna, świeża zieleń w lasach, ładne, malownicze trasy - czego chcieć więcej?
- DST 81.14km
- Teren 3.00km
- Czas 04:28
- VAVG 18.17km/h
- VMAX 32.23km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 190m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 maja 2019
XI Krajoznawczy Rajd Rowerowy "Śladami leśnego skarbca"
Już 3 rok z rzędu uczestniczyłem w janowskim rajdzie z serii "Śladami leśnego skarbca". Jak w poprzednich latach, organizatorzy wyznaczyli dwie trasy "turystyczną" o długości 57km oraz "ekstremalną" o długości 100km. Oczywiście wybrałem tę drugą i zastanawiałem się ile w rzeczywistości kilometrów przejedziemy, bo w poprzednich rajdach, nigdy nie udało się osiągnąć zakładanej długości trasy, a to przez słabszych uczestników.
Tym razem jednak osiągnęliśmy nasz cel, a oto trasa:
Jak to się stało, że tym razem się udało? :-)
Otóż kiedy dojechaliśmy do miejsca, w którym odbywał się piknik, z dalszej jazdy zrezygnowało kilka osób. Te które zostały z formą problemów nie miały i... daliśmy radę :-)
Ale po kolei. Pogoda zapowiadała się różnie. Wyjeżdżając rano z Pysznicy u nas drogi były suche, kiedy dotarłem do Janowa, tam były mokre. Musiało padać z rana. Przed samym startem pogoda była lux, było ciepło i słonecznie, ale z każdą chwilą coraz bardziej się chmurzyło. Po mniej więcej 25km, zaczęło padać. Padało jakieś 15minut, wszyscy zmokli i... I to właśnie deszcz wyzwolił w nas jakąś dodatkową energię. Podczas deszczu cała grupa osiągnęła prędkość średnią blisko 30km/h i to prawdopodobnie była przyczyna tego, że w przerwie kilka osób zrezygnowało i dokończyło rajd trasą turystyczną.
Po przerwie również tempo było niezłe. Na początku goniłem szybko wraz z najlepszymi, ale za każdym razem po takich akcjach, trzeba było się zatrzymywać i czekać kilka minut na resztę, więc potem dałem sobie spokój i jechałem spokojnie gdzieś w środku stawki.
Zdjęć wielu nie robiłem, bo nie było zbytnio czasu. Robiłem je tylko przy okazji postojów.
Trasa zaplanowana została tak, by mniej więcej co 25km można było zrobić sobie przerwę pod sklepem.
Jeden z krótkich postojów podczas których czekaliśmy na resztę ekipy. To już końcówka rajdu i pogoda znowu się poprawia.
Na koniec przy Ośrodku Edukacji Ekologicznej zorganizowany był grill, można było się najeść, tym razem już nie Mathias dostarczał produkty, tylko jakaś inna masarnia i trzeba przyznać, że były świetne.
I cóż? Zjeść, pożegnać się i do domu... Tak było zawsze, czyli rok temu i dwa lata temu... A no nie. W zeszłym roku przewodnicy mówili mi, żebym sobie klepnął nocleg i został na "najtrudniejszy etap rajdu"... No i tak właśnie w tym roku zrobiłem.
Fajny rajd zakończył się fajną imprezą. Rano było ciężko, ale było warto.
Do zobaczenia za rok!
Tym razem jednak osiągnęliśmy nasz cel, a oto trasa:
Jak to się stało, że tym razem się udało? :-)
Otóż kiedy dojechaliśmy do miejsca, w którym odbywał się piknik, z dalszej jazdy zrezygnowało kilka osób. Te które zostały z formą problemów nie miały i... daliśmy radę :-)
Ale po kolei. Pogoda zapowiadała się różnie. Wyjeżdżając rano z Pysznicy u nas drogi były suche, kiedy dotarłem do Janowa, tam były mokre. Musiało padać z rana. Przed samym startem pogoda była lux, było ciepło i słonecznie, ale z każdą chwilą coraz bardziej się chmurzyło. Po mniej więcej 25km, zaczęło padać. Padało jakieś 15minut, wszyscy zmokli i... I to właśnie deszcz wyzwolił w nas jakąś dodatkową energię. Podczas deszczu cała grupa osiągnęła prędkość średnią blisko 30km/h i to prawdopodobnie była przyczyna tego, że w przerwie kilka osób zrezygnowało i dokończyło rajd trasą turystyczną.
Po przerwie również tempo było niezłe. Na początku goniłem szybko wraz z najlepszymi, ale za każdym razem po takich akcjach, trzeba było się zatrzymywać i czekać kilka minut na resztę, więc potem dałem sobie spokój i jechałem spokojnie gdzieś w środku stawki.
Zdjęć wielu nie robiłem, bo nie było zbytnio czasu. Robiłem je tylko przy okazji postojów.
Trasa zaplanowana została tak, by mniej więcej co 25km można było zrobić sobie przerwę pod sklepem.
Jeden z krótkich postojów podczas których czekaliśmy na resztę ekipy. To już końcówka rajdu i pogoda znowu się poprawia.
Na koniec przy Ośrodku Edukacji Ekologicznej zorganizowany był grill, można było się najeść, tym razem już nie Mathias dostarczał produkty, tylko jakaś inna masarnia i trzeba przyznać, że były świetne.
I cóż? Zjeść, pożegnać się i do domu... Tak było zawsze, czyli rok temu i dwa lata temu... A no nie. W zeszłym roku przewodnicy mówili mi, żebym sobie klepnął nocleg i został na "najtrudniejszy etap rajdu"... No i tak właśnie w tym roku zrobiłem.
Fajny rajd zakończył się fajną imprezą. Rano było ciężko, ale było warto.
Do zobaczenia za rok!
- DST 102.09km
- Teren 10.00km
- Czas 04:45
- VAVG 21.49km/h
- VMAX 35.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 320m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 kwietnia 2019
Wtorkowy wypad w lasy janowskie
We wtorek po świętach miałem urlop, więc trzeba było ten wolny dzień wykorzystać.
Niestety pogoda nie jest moim sprzymierzeńcem. Nie jest tak ciepło jak w sobotę, a na dodatek wieje tak, że ma się wrażenie, że zaraz drzewa powyrywa wraz z korzeniami. Rzeczywiście wiatr w porywach osiągał prędkość blisko 85km/h, więc tak czy siak, jeśli już gdzieś jechać, to tylko w las, tam nie będzie tak odczuwalny.
Po 3 dniach od ostatniego wyjazdu, zieleni w lesie jest jeszcze więcej:
To akurat leśna droga prowadząca z Pysznicy do Zdziar.
Po dotarciu do Zdziar, jadę kawałek krajową 19-tką i skręcam w kierunku Jarocina.
Zaraz za Jarocinem nawigacja wskazuje jakiś pomnik w lesie, dużo zbaczać z kursu nie trzeba, więc jadę zobaczyć.
A oto i on:
Następnie kilka kilometrów jadę asfaltem do Nalep i stamtąd już w las.
Na moście w Nalepach chciałem zrobić krótką przerwę, ale jest remontowany i pełno na nim robotników. Za jakiś kilometr dalej znajduję inny most i tam się zatrzymuję.
Pod spodem jakaś rzeczka o szerokości mniej więcej metra. Drogi w tym miejscu to głównie piach, ale tak będzie tylko na samym początku.
Dalej mamy już drogi z drobnego ubitego szutru, po którym jedzie się szybko i wygodnie. No i coraz więcej wyszyszkowanych lasów.
Szkoda, że w naszych gminach nie ma tego typu dróg.
Trasę wytyczyłem tak, żeby zatoczyć tu kilkunastokilometrowe kółko, wyjechać w Gerlachach, podjechać kilometr 19-tką do Pikul i dalej włóczyć się Lasami Janowskimi po naszej stronie 19-tki.
Z Pikul jadę w kierunku Ciechocina i Świnek. Trasa częściowo pokrywa się z sobotnią.
Tu już sporo piachu. I to na drogach, które na mapie zaznaczone są jako te większe, czyli ważniejsze.
To skrzyżowanie w okolicy Ciechocina. Na prawo na Świnki, prosto w środek lasy, w lewo na Osówek. I tam się właśnie kieruję.
Ma początek mijam coś takiego:
Byłem tu już kiedyś. W sumie nie wiem po co ktoś to tu postawił. Sam pomnik ok, ktoś o inicjałach SJ chciał podziękować lasowi za schronienie, ok. Ale ta studnia i żuraw? W studni jest woda, ale dosłownie metr pod ziemią, pływa w niej wszystko, liście, ściółka, papiery.
No dobra, jadę dalej i nie idzie to najszybciej.
A to powód.
Chwilami muszę zejść z roweru, bo nawet grube opony nie dają rady.
Przed dotarciem do Osówka, w lesie znajduję jeszcze coś takiego:
Taki pomnik w lesie to trochę zaskoczenie. Nie znajduję na nim żadnych inskrypcji.
Stąd jeszcze ze 3km do Osówka, drogi dalej słabe, mijam stawy hodowlane i po chwili wyjeżdżam koło kościoła w Osówku.
Tu również znajduje się pomnik poświęcony ofiarom II WŚ.
Okoliczna ludność była w nieludzki sposób traktowana przez Niemców. Nie ma w okolicy wioski, która w mniejszy lub większy sposób nie ucierpiałaby w wyniku represji.
Stąd kieruję się do Malińca. Mijam stawy, na których wiatr wywołał fale kojarzące się bardziej z morskimi :-)
W sklepie w Malińcu krótka przerwa, a potem jadę wąskim asfaltem w kierunku Lipy. Na zakręcie skręcam na Łysaków Kolonię. Zrobię tu niewielkie kółko, bo w przeciwnym wypadku nie dobiję do setki.
Jeszcze nigdy tu nie byłem. Drogi słabe, ale jechać da radę.
Dalej kluczę jeszcze chwilę po lasach, dojeżdżam do asfaltówki z Goliszowca do Lipy, ale po chwili odbijam w kierunku Kochanów, robię jeszcze jedną krótką przerwę przy stawie i wracam do domu.
Chociaż jeszcze nie. Muszę zahaczyć o wał, bo braknie 2km do setki.
Tu już również coraz bardziej zielono.
No i nie było najgorzej. Obawiałem się tego wiatru, w końcu robiąc kółko nie da się uniknąć jazdy z wiatrem, a potem pod wiatr. Jednak w lesie nie było to aż tak odczuwalne, bardziej męczące były piaski na drogach.
Zaczyna się już fajna wiosna, z zielenią, długimi i ciepłymi dniami (chociaż jak to piszę, to akurat jest nieco inaczej z tym ciepłym dniem :-) ). Tak czy siak, najlepszy czas przed nami.
Niestety pogoda nie jest moim sprzymierzeńcem. Nie jest tak ciepło jak w sobotę, a na dodatek wieje tak, że ma się wrażenie, że zaraz drzewa powyrywa wraz z korzeniami. Rzeczywiście wiatr w porywach osiągał prędkość blisko 85km/h, więc tak czy siak, jeśli już gdzieś jechać, to tylko w las, tam nie będzie tak odczuwalny.
Po 3 dniach od ostatniego wyjazdu, zieleni w lesie jest jeszcze więcej:
To akurat leśna droga prowadząca z Pysznicy do Zdziar.
Po dotarciu do Zdziar, jadę kawałek krajową 19-tką i skręcam w kierunku Jarocina.
Zaraz za Jarocinem nawigacja wskazuje jakiś pomnik w lesie, dużo zbaczać z kursu nie trzeba, więc jadę zobaczyć.
A oto i on:
Następnie kilka kilometrów jadę asfaltem do Nalep i stamtąd już w las.
Na moście w Nalepach chciałem zrobić krótką przerwę, ale jest remontowany i pełno na nim robotników. Za jakiś kilometr dalej znajduję inny most i tam się zatrzymuję.
Pod spodem jakaś rzeczka o szerokości mniej więcej metra. Drogi w tym miejscu to głównie piach, ale tak będzie tylko na samym początku.
Dalej mamy już drogi z drobnego ubitego szutru, po którym jedzie się szybko i wygodnie. No i coraz więcej wyszyszkowanych lasów.
Szkoda, że w naszych gminach nie ma tego typu dróg.
Trasę wytyczyłem tak, żeby zatoczyć tu kilkunastokilometrowe kółko, wyjechać w Gerlachach, podjechać kilometr 19-tką do Pikul i dalej włóczyć się Lasami Janowskimi po naszej stronie 19-tki.
Z Pikul jadę w kierunku Ciechocina i Świnek. Trasa częściowo pokrywa się z sobotnią.
Tu już sporo piachu. I to na drogach, które na mapie zaznaczone są jako te większe, czyli ważniejsze.
To skrzyżowanie w okolicy Ciechocina. Na prawo na Świnki, prosto w środek lasy, w lewo na Osówek. I tam się właśnie kieruję.
Ma początek mijam coś takiego:
Byłem tu już kiedyś. W sumie nie wiem po co ktoś to tu postawił. Sam pomnik ok, ktoś o inicjałach SJ chciał podziękować lasowi za schronienie, ok. Ale ta studnia i żuraw? W studni jest woda, ale dosłownie metr pod ziemią, pływa w niej wszystko, liście, ściółka, papiery.
No dobra, jadę dalej i nie idzie to najszybciej.
A to powód.
Chwilami muszę zejść z roweru, bo nawet grube opony nie dają rady.
Przed dotarciem do Osówka, w lesie znajduję jeszcze coś takiego:
Taki pomnik w lesie to trochę zaskoczenie. Nie znajduję na nim żadnych inskrypcji.
Stąd jeszcze ze 3km do Osówka, drogi dalej słabe, mijam stawy hodowlane i po chwili wyjeżdżam koło kościoła w Osówku.
Tu również znajduje się pomnik poświęcony ofiarom II WŚ.
Okoliczna ludność była w nieludzki sposób traktowana przez Niemców. Nie ma w okolicy wioski, która w mniejszy lub większy sposób nie ucierpiałaby w wyniku represji.
Stąd kieruję się do Malińca. Mijam stawy, na których wiatr wywołał fale kojarzące się bardziej z morskimi :-)
W sklepie w Malińcu krótka przerwa, a potem jadę wąskim asfaltem w kierunku Lipy. Na zakręcie skręcam na Łysaków Kolonię. Zrobię tu niewielkie kółko, bo w przeciwnym wypadku nie dobiję do setki.
Jeszcze nigdy tu nie byłem. Drogi słabe, ale jechać da radę.
Dalej kluczę jeszcze chwilę po lasach, dojeżdżam do asfaltówki z Goliszowca do Lipy, ale po chwili odbijam w kierunku Kochanów, robię jeszcze jedną krótką przerwę przy stawie i wracam do domu.
Chociaż jeszcze nie. Muszę zahaczyć o wał, bo braknie 2km do setki.
Tu już również coraz bardziej zielono.
No i nie było najgorzej. Obawiałem się tego wiatru, w końcu robiąc kółko nie da się uniknąć jazdy z wiatrem, a potem pod wiatr. Jednak w lesie nie było to aż tak odczuwalne, bardziej męczące były piaski na drogach.
Zaczyna się już fajna wiosna, z zielenią, długimi i ciepłymi dniami (chociaż jak to piszę, to akurat jest nieco inaczej z tym ciepłym dniem :-) ). Tak czy siak, najlepszy czas przed nami.
- DST 105.40km
- Teren 30.00km
- Czas 05:19
- VAVG 19.82km/h
- VMAX 32.23km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 270m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2019
Przedświątecznie w Lasy Janowskie
Uzupełnię kilka wpisów korzystając z wolnego czasu.
Wycieczka z przedświątecznej soboty. Pogoda była ładna, było słonecznie, dlatego wyruszyłem w Lasy Janowskie. Celem była Bomba, a żeby się nie motać wykorzystałem do nawigacji Garmina.
Jadę przez Ludian, dalej od południa mijam Kochany, Dębowiec i Rezerwat Imielty Ług. Dalej jadę w kierunku Pikul, skąd wykręcam na asfalt prowadzący z Gwizdowa do Modliborzyc, mijam Ciechocin i wjeżdżam w las w okolicy miejscowości Świnki.
W lesie już zielono. Co prawda od wycieczki minęło już 2 tygodnie i obecnie jest jeszcze bardziej zielono, ale wtedy taki widok już bardzo cieszył.
Jest i Bomba. Mały staw o średnicy ok 10m, powstał podczas II Wojny Światowej jako skutek upadku rakiety V-2. Rakiety te był testowane na poligonie w Bliznie koło Kolbuszowej i któraś zeszła z kursu i trafiła tu. Stało się to w 1944 roku. Jakieś 500m od tego miejsca znajduje się miejscowość Świnki, więc nie brakło wiele i mogło być nieszczęście.
Dalej jadę przez las wytyczoną wcześniej w domu trasą. Celem jest grupa stawów znajdująca się w pobliżu miejscowości Brzeziny, a potem Maliniec.
Lubię jechać w tym kierunku, ale zawsze motam się w dwóch miejscach. Pierwszy z zakrętów - należy skręcić w prawo, drugi - w lewo.
W oddali staw Łopata i autobus, z którego ktoś zrobił sobie altankę.
Drogi nawierzchnię mają różną, sporo jest piachu.
Bez szerokich opon nie przejedziesz. Mimo, że w okolicy sieć leśnych dróg jest dosyć gęsta, najczęściej wyglądają one właśnie tak. Ruchu dużego tu nie ma, jeżdżąc tędy po raz któryś, raz tylko minąłem jakiś traktor.
I oto ostatni staw - Piskornik. Teraz obieram kurs na Maliniec.
A w Malińcu niespodzianka.
Pierwszy raz w tym roku sprowadzili piwo Lubelskie.
Droga powrotna to już standard.
Co do wycieczki, to później żałowałem, że nie wyjechałem wcześniej i nie zrobiłem większego dystansu po lesie. Budząca się do życia przyroda dodaje energii i tego typu wycieczki dają niezłego kopa.
Wycieczka z przedświątecznej soboty. Pogoda była ładna, było słonecznie, dlatego wyruszyłem w Lasy Janowskie. Celem była Bomba, a żeby się nie motać wykorzystałem do nawigacji Garmina.
Jadę przez Ludian, dalej od południa mijam Kochany, Dębowiec i Rezerwat Imielty Ług. Dalej jadę w kierunku Pikul, skąd wykręcam na asfalt prowadzący z Gwizdowa do Modliborzyc, mijam Ciechocin i wjeżdżam w las w okolicy miejscowości Świnki.
W lesie już zielono. Co prawda od wycieczki minęło już 2 tygodnie i obecnie jest jeszcze bardziej zielono, ale wtedy taki widok już bardzo cieszył.
Jest i Bomba. Mały staw o średnicy ok 10m, powstał podczas II Wojny Światowej jako skutek upadku rakiety V-2. Rakiety te był testowane na poligonie w Bliznie koło Kolbuszowej i któraś zeszła z kursu i trafiła tu. Stało się to w 1944 roku. Jakieś 500m od tego miejsca znajduje się miejscowość Świnki, więc nie brakło wiele i mogło być nieszczęście.
Dalej jadę przez las wytyczoną wcześniej w domu trasą. Celem jest grupa stawów znajdująca się w pobliżu miejscowości Brzeziny, a potem Maliniec.
Lubię jechać w tym kierunku, ale zawsze motam się w dwóch miejscach. Pierwszy z zakrętów - należy skręcić w prawo, drugi - w lewo.
W oddali staw Łopata i autobus, z którego ktoś zrobił sobie altankę.
Drogi nawierzchnię mają różną, sporo jest piachu.
Bez szerokich opon nie przejedziesz. Mimo, że w okolicy sieć leśnych dróg jest dosyć gęsta, najczęściej wyglądają one właśnie tak. Ruchu dużego tu nie ma, jeżdżąc tędy po raz któryś, raz tylko minąłem jakiś traktor.
I oto ostatni staw - Piskornik. Teraz obieram kurs na Maliniec.
A w Malińcu niespodzianka.
Pierwszy raz w tym roku sprowadzili piwo Lubelskie.
Droga powrotna to już standard.
Co do wycieczki, to później żałowałem, że nie wyjechałem wcześniej i nie zrobiłem większego dystansu po lesie. Budząca się do życia przyroda dodaje energii i tego typu wycieczki dają niezłego kopa.
- DST 72.23km
- Teren 35.00km
- Czas 03:33
- VAVG 20.35km/h
- VMAX 32.92km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 140m
- Sprzęt Canyon Grand Canyon Al 6.9 2014
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 marca 2019
Mały kawałek wzdłuż Wisły
Wycieczka z ostatniego dnia marca.
Ostatnia niedziela marca zapowiadała się na bardzo ciepły dzień i to się potwierdziło.
W sobotę wieczorem długo zastanawiałem się dokąd pojechać. W końcu przygotowałem sobie poniższą trasę i wgrałem ją do Garmina.
W niedzielę wyjechałem koło godziny 10-tej. Temperatura o tej godzinie oscylowała koło 15-tu stopni C. Ubrany byłem dość lekko i nie powiem, żebym cały czas czuł komfort termiczny, zwłaszcza gdy jechałem lasem i w cieniu.
Udaję się do Krawców, od czasu do czasu po leśnych drogach prowadzę Krossika. Cienkie opony nie radzą sobie na piachu.
W Krawcach, pierwsza króciutka przerwa na moście na Lęgu.
Dalej jadę wąskim asfaltem wzdłuż poligonu.
To jedna z moich ulubionych ścieżek. Praktycznie nic tu nie jeździ, a droga prowadzi przez ładny las.
Na końcu tuż przed zakrętem prowadzącym do Budy Stalowskiej robię dłuższą przerwę, po czym ruszam dalej.
Mijam Budę Stalowską i kieruję się na Cygany.
Typowy widok w tym rejonie przedstawia się mniej więcej tak:
Do tego dochodzą liczne tu stawy hodowlane i lasy.
W Cyganach udaję się do sklepu.
Spotykam 15 meneli, to jakieś 1.5% mieszkańców. Dwóch śpi po ławkach, jeden człapie środkiem drogi, inny awanturuje się w sklepie, a reszta spożywa browary za sklepem.
Dalej mijam Chmielów, docieram do Wisłostrady i kieruję się na most na Wiśle.
Za mostem jadę jakieś 2km krajową 9-tką, skąd za chwilę odbijam na północny zachód.
Teraz będę jechał wzdłuż Wisły aż do Sandomierza.
Ale na początek trzeba zrobić jakąś przerwę i coś zjeść i wypić. Szukam jakiejś miejscówki, w której mógłbym to zrobić i znajduję ją za miejscowością Przewłoka.
Przy okazji szukam pierwszych śladów wiosny. Koło Stalowej nie ma ich wiele, jedynie pączki na drzewach, tu już pojawiają się pierwsze małe listki na drzewach rosnących blisko rzeki.
Po przejechaniu mniej więcej 10km od mostu, mijam Tarnoberger.
Tu zakładam krótkie spodenki, chyba drugi raz w tym roku.
Jadąc do Sandomierza mijam liczne sady.
Jeszcze trochę tu szaro i brązowo, ale teraz w połowie kwietnia gdy piszę te relację, widoki pewnie dużo lepsze.
Od czasu do czasu, zbliżam się do rzeki, chociaż zwykle droga prowadzi jakieś pół km od niej.
I w końcu na horyzoncie pojawia się Santodomingo.
W Sandomierzu podjeżdżam na rynek, który tradycyjnie gdy mamy dobrą pogodę jest przeludniony.
Co ciekawe, knajpki wystawiły już na stoliki i można zjeść obiad na zewnątrz. O ile się załapiesz...
Długo tu nie zabawiam, szkoda czasu. Idę jeszcze do sklepu z regionalną żywnością i jadę dalej.
A dalej to już częściowo Green Velo z małą modyfikacją. W Skowierzynie znajduję czynny sklep, kupuję czipsy i tuż przed mostem na Sanie w Radomyślu robię ostatnią przerwę.
Oprócz czipsów kosztuję również piwko kupione w Sandomierzu.
Trzeba przyznać, że sandomierski browar robi dobre piwo. To smakuje podwójnie dobrze, na koncie już 95km, więc nic dziwnego.
Ostatnie 20km do domu jadę z wiatrem, co cieszy, bo czuję w nogach całą wycieczkę.
W domu jestem koło 18.30. Słońce zachodzi pół godziny później. Na styk...
To oczywiście najdłuższa wycieczka tego roku, chociaż na koncie mam już 4 setki. Poznałem nowe dla mnie tereny i spędziłem 8.5 godziny na świeżym powietrzu. Testowałem również Garmina, muszę przyznać, że urządzenie daje radę. Oczywiście sam bym go nie kupił, ale jako, że dostałem taki prezent, jestem zadowolony. Pamiętam podobną wycieczkę z zeszłego roku, gdy jechałem z Ostrowca do Stalowej i co chwile musiałem się zatrzymywać i sprawdzać na mapach gdzie jestem. To samo było na Mazurach, czy w Beskidzie Niskim w październiku. Traci się w ten sposób mnóstwo czasu. Teraz już go tracił nie będę.
Ostatnia niedziela marca zapowiadała się na bardzo ciepły dzień i to się potwierdziło.
W sobotę wieczorem długo zastanawiałem się dokąd pojechać. W końcu przygotowałem sobie poniższą trasę i wgrałem ją do Garmina.
W niedzielę wyjechałem koło godziny 10-tej. Temperatura o tej godzinie oscylowała koło 15-tu stopni C. Ubrany byłem dość lekko i nie powiem, żebym cały czas czuł komfort termiczny, zwłaszcza gdy jechałem lasem i w cieniu.
Udaję się do Krawców, od czasu do czasu po leśnych drogach prowadzę Krossika. Cienkie opony nie radzą sobie na piachu.
W Krawcach, pierwsza króciutka przerwa na moście na Lęgu.
Dalej jadę wąskim asfaltem wzdłuż poligonu.
To jedna z moich ulubionych ścieżek. Praktycznie nic tu nie jeździ, a droga prowadzi przez ładny las.
Na końcu tuż przed zakrętem prowadzącym do Budy Stalowskiej robię dłuższą przerwę, po czym ruszam dalej.
Mijam Budę Stalowską i kieruję się na Cygany.
Typowy widok w tym rejonie przedstawia się mniej więcej tak:
Do tego dochodzą liczne tu stawy hodowlane i lasy.
W Cyganach udaję się do sklepu.
Spotykam 15 meneli, to jakieś 1.5% mieszkańców. Dwóch śpi po ławkach, jeden człapie środkiem drogi, inny awanturuje się w sklepie, a reszta spożywa browary za sklepem.
Dalej mijam Chmielów, docieram do Wisłostrady i kieruję się na most na Wiśle.
Za mostem jadę jakieś 2km krajową 9-tką, skąd za chwilę odbijam na północny zachód.
Teraz będę jechał wzdłuż Wisły aż do Sandomierza.
Ale na początek trzeba zrobić jakąś przerwę i coś zjeść i wypić. Szukam jakiejś miejscówki, w której mógłbym to zrobić i znajduję ją za miejscowością Przewłoka.
Przy okazji szukam pierwszych śladów wiosny. Koło Stalowej nie ma ich wiele, jedynie pączki na drzewach, tu już pojawiają się pierwsze małe listki na drzewach rosnących blisko rzeki.
Po przejechaniu mniej więcej 10km od mostu, mijam Tarnoberger.
Tu zakładam krótkie spodenki, chyba drugi raz w tym roku.
Jadąc do Sandomierza mijam liczne sady.
Jeszcze trochę tu szaro i brązowo, ale teraz w połowie kwietnia gdy piszę te relację, widoki pewnie dużo lepsze.
Od czasu do czasu, zbliżam się do rzeki, chociaż zwykle droga prowadzi jakieś pół km od niej.
I w końcu na horyzoncie pojawia się Santodomingo.
W Sandomierzu podjeżdżam na rynek, który tradycyjnie gdy mamy dobrą pogodę jest przeludniony.
Co ciekawe, knajpki wystawiły już na stoliki i można zjeść obiad na zewnątrz. O ile się załapiesz...
Długo tu nie zabawiam, szkoda czasu. Idę jeszcze do sklepu z regionalną żywnością i jadę dalej.
A dalej to już częściowo Green Velo z małą modyfikacją. W Skowierzynie znajduję czynny sklep, kupuję czipsy i tuż przed mostem na Sanie w Radomyślu robię ostatnią przerwę.
Oprócz czipsów kosztuję również piwko kupione w Sandomierzu.
Trzeba przyznać, że sandomierski browar robi dobre piwo. To smakuje podwójnie dobrze, na koncie już 95km, więc nic dziwnego.
Ostatnie 20km do domu jadę z wiatrem, co cieszy, bo czuję w nogach całą wycieczkę.
W domu jestem koło 18.30. Słońce zachodzi pół godziny później. Na styk...
To oczywiście najdłuższa wycieczka tego roku, chociaż na koncie mam już 4 setki. Poznałem nowe dla mnie tereny i spędziłem 8.5 godziny na świeżym powietrzu. Testowałem również Garmina, muszę przyznać, że urządzenie daje radę. Oczywiście sam bym go nie kupił, ale jako, że dostałem taki prezent, jestem zadowolony. Pamiętam podobną wycieczkę z zeszłego roku, gdy jechałem z Ostrowca do Stalowej i co chwile musiałem się zatrzymywać i sprawdzać na mapach gdzie jestem. To samo było na Mazurach, czy w Beskidzie Niskim w październiku. Traci się w ten sposób mnóstwo czasu. Teraz już go tracił nie będę.
- DST 116.02km
- Teren 2.00km
- Czas 06:18
- VAVG 18.42km/h
- VMAX 30.83km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 230m
- Sprzęt Kross Evado 6.0
- Aktywność Jazda na rowerze